Wigilia pełna duchów. Отсутствует
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wigilia pełna duchów - Отсутствует страница 3

Название: Wigilia pełna duchów

Автор: Отсутствует

Издательство: PDW

Жанр: Ужасы и Мистика

Серия:

isbn: 9788381168618

isbn:

СКАЧАТЬ i snując plany na przyszłość. Zatopiony w myślach nie zwrócił uwagi, że ogień na kominku zaczął przygasać, jednak poczuł chłód i instynktownie spojrzał na palenisko, po czym dorzucił drewna. Strzelające w górę płomienie utworzyły szeroki krąg światła, jakby celowo chciały ukazać mu zgromadzony obok węgiel.

      W czasie gdy zajmował się rozpalaniem ognia i dorzucaniem węgla, usłyszał pukanie do drzwi pokoju – słabe, niepewne pukanie, które powtórzyło się kilka razy, zanim zwrócił na nie uwagę.

      Cały czas zajmując się ogniem na kominku, Stainton zapomniał, że jest w domu sam, i zawołał:

      – Wejść!

      Na płycinach drzwi usłyszał jakieś drapanie, próby szukania gałki, żeby otworzyć drzwi, dziwne szmery, jakby słaba ręka błądziła po drzwiach w ciemności, a potem ta sama ręka próbowała obrócić gałkę.

      – Wejdź! Nie możesz? – powtórzył pan Stainton, ale mówiąc to, przypomniał sobie, że był – albo powinien być – sam w domu. Nie bał się, był przyzwyczajony do samotności i związanego z tym niebezpieczeństwa; jednak wstał i instynktownie sięgnął po rewolwer, który przypadkowo rozpakował razem z osobistymi rzeczami, a który teraz leżał na biurku.

      – Wejdź, kimkolwiek jesteś! – krzyknął, ale widząc, że drzwi są nadal zamknięte, chociaż intruz czynił daremne wysiłki, żeby je otworzyć, przeszedł przez pokój i stanął jak wryty.

      Drzwi nagle się otworzyły i do pokoju weszło nieśmiało, bojaźliwie małe dziecko – dziecko o najsmutniejszej, podobnej do śmierci twarzy, jaką kiedykolwiek widział; dziecko z oczami o tęsknym spojrzeniu, z długimi, skołtunionymi włosami; dziecko w łachmanach i o tak smętnym obliczu, jakiego żadne dziecko nie powinno mieć.

      Cóż to za wygłodniały, mały żebrak, pomyślał pan Stainton.

      – No dobrze, dziecko. Więc czego tu chcesz? – zapytał głośno.

      Chłopiec nie odpowiedział, nie zwrócił najmniejszej uwagi na pytającego, tylko wolno okrążył pokój, zaglądając we wszystkie kąty, jakby czegoś szukał. Potem szukanie objęło okna, wnękę przy kominku, zatrzymał się przed ogniem, spojrzał pod stół biblioteczny i na koniec, gdy znowu dotarł do drzwi, zawrócił, aby z całym zapałem, a zarazem pozbawiony nadziei ponownie zacząć przeglądać pomieszczenie.

      – Czego szukasz, mój chłopcze? – zapytał pan Stainton, przyglądając się wychudzonym nóżkom dziecka, patrząc na zniszczone i obdarte ubranie, na rozpadające się buciki, na gołe, chude rączki – na to całe beznadziejnie zabiedzone dziecko.

      – Czy mógłbym coś dla ciebie zrobić?

      Żadnego słowa, żadnego szeptu – w odpowiedzi tylko spojrzenie tęsknych brązowych oczu.

      – Skąd przychodzisz i do kogo należysz? – dopytywał się pan Stainton.

      Dziecko odwróciło się wolno.

      – Posłuchaj, nie wykpisz się tak łatwo, jak ci się wydaje – nalegał nowy właściciel, zbliżając się do gościa. – nie masz tu nic do roboty i zanim sobie pójdziesz, musisz mi powiedzieć, dlaczego przychodzisz do tego domu i czego szukasz w tym pokoju.

      Przez ten czas podszedł blisko drzwi, a dziecko stało w progu odwrócone do niego plecami. Pan Stainton mógł widzieć każdy szczegół ubioru dziecka – jego sukienkę w kratkę, przypięty haftkami podarty, brudny i pognieciony bezrękawnik, koszulę w jednym miejscu od góry tak obsuniętą, że widać było skrawek flaneli ukazującej fragmenty nędznej bielizny.

      Biedny chłopczyk, pomyślał. Zastanawiam się, czy chciałby coś zjeść.

      – Jesteś głodny, mój mały?

      Dziecko odwróciło się i spojrzało na niego poważnie, ale milczało.

      Może ono jest nieme? – pomyślał pan Stainton zdumiony i ujrzał, że chłopiec chce odejść, więc wyciągnął rękę, żeby go zatrzymać, ale dziecko wymknęło się i bezszelestnie wybiegło do hallu, a potem w górę szerokimi schodami. Zatrzymując się tylko po to, aby zabrać zapaloną świecę, pan Stainton wbiegł za nim po schodach tak szybko, jak tylko mógł – jednak chociaż biegł bardzo prędko, dziecko było szybsze. Wyżej i wyżej, a jednak to małe stworzenie potrafiło utrzymać stały, niezmienny dystans. Na najwyższym piętrze odwróciło się i wbiegło w wąski korytarz z drzwiami otwartymi do pokoi po obu stronach. Na samym końcu korytarza były uchylone drzwi. Dziecko wbiegło przez nie, a pan Stainton podążył za nim.

      – W końcu cię dogonię – mruknął do siebie, zamykając za sobą drzwi. – Gdzie ten dzieciak zniknął? – dodał, trzymając świecę nad głową i rozglądając się po ciemnym pokoju na poddaszu.

      Pokój był zupełnie pusty. Zbadał go dokładnie, ale nie znalazł drugiego wejścia, a jedynie od lat nieotwierany świetlik. Pokój nie był umeblowany.

      Znajdowało się w nim tylko niskie łóżko, rozpadające się krzesło i koślawy stojak na miednicę. Brakowało szafy, nie było żadnej skrzyni, gdzie dziecko mogłoby się ukryć.

      – Bardzo dziwne – mruknął pan Stainton ze zdumieniem. – Bardzo dziwne – powtórzył, wracając korytarzem. – Nie rozumiem tego wszystkiego – stwierdził, schodząc po schodach z najwyższego podestu; lecz natychmiast zatrzymał się.

      – TO JEST TO DZIECKO! – wykrzyknął i jego głos rozszedł się szerokim echem w ciszy opuszczonego domu. TO JEST TO DZIECKO! – i z pochyloną głową zaczął bardzo wolno schodzić głównymi schodami. Na jego zmęczonej twarzy malowała się powaga; był zamyślony bardziej niż zwykle.

      ROZDZIAŁ III

      Szukanie informacji

      To już wystarczyło, żeby całkiem spoważnieć. Czas płynął, a nowy właściciel Domu Pod Włoskim Orzechem stale rozmyślał, jaka tajemnica wiąże się z dzieckiem, które zastał w przejętej przez siebie posiadłości, i kim byli ci wszyscy, którzy kolejno zostali przez nie wypłoszeni z tego domu. Z początku Stainton skłaniał się, by potraktować opowieść radcy prawnego jako żart, a własne doświadczenie z wieczoru przybycia do domu jako złudzenie – teraz nie mógł dłużej pozostawać w stanie niedowierzania, kiedy nawet w świetle dziennym to przerażające dziecko przekradało się po schodach na dół i wchodziło do pokoju, ciągle czegoś szukając i szukając… czegoś, czego nigdy nie mogło znaleźć.

      Stale mu towarzyszyło – w łóżku czy przy stole – albo w każdej chwili mógł się spodziewać jego obecności. Żadne pomieszczenie w domu nie było bezpieczne, intruz mógł być wszędzie. Nieważne, gdzie pan Stainton kładł się spać, gdzie jadał; między zaśnięciem a przebudzeniem; między śniadaniem a kolacją – wszędzie i stale wślizgiwała się ta zjawa, szukając, szukając i szukając – ale nigdy nie znajdując; zawsze szukając w danym miejscu tak długo, aż się upewniała, że nie znajdzie tam tego, czego szuka, chociaż wędrowała tu i tam, od poddasza po kuchnię, od salonu po sypialnię. Za każdym razem robiła to z takim zapałem, jakby szukała po raz pierwszy.

      Pan СКАЧАТЬ