Balladyna. Małgorzata Rogala
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Balladyna - Małgorzata Rogala страница 8

Название: Balladyna

Автор: Małgorzata Rogala

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Классические детективы

Серия:

isbn: 978-83-8075-950-3

isbn:

СКАЧАТЬ zaczyna się drzeć wniebogłosy, a przecież jeszcze nic mu się nie stało. To nie był zły dotyk. Za podobne macanie nieraz sowicie płacił. W burdelu przecież za darmo dostaje się tylko w gębę.

      Śmieszna jest umiejętność kurczenia się męskości. Po raz pierwszy widzę, jak dosłownie zapada się w sobie. Implozja penisa. Może tak właśnie powstał świat, gwiazdy i galaktyki? A może właśnie tak powstało życie? Nigdy nie podobała mi się historia o żebrze Adama.

      Tak więc lewą ręką trzymam kurczącego się ptaszka, a prawą staram się zacisnąć sekator. To zbyt trudne. W akompaniamencie najżałośniejszego szlochu daję sobie spokój. Chwytam sekator oburącz i tnę, nie zważając na nic. Ostrze wżyna się w gumowatą tkankę. Martwa końcówka męskości z plaśnięciem pada na stół.

      Darcie się.

      Ryk.

      Krzyk.

      Szloch.

      Skowyt.

      Tryskająca wokół krew.

      Dwieście, czterysta, pięćset mililitrów! Kto da więcej?

      Fontanna? A co tam fontanny. Gejzer krwi!

      Wyobraź sobie zakrwawioną, obciągniętą skórą strzykawkę, do której cylindra wessano krwiste mięso. Nie ma w niej wypustki do przykręcenia igły, ale jest dziurka. Niewidzialna siła naciska tłok znajdujący się w podbrzuszu skrępowanego sukinsyna. Z dziurki oprócz krwi tryskają czarne skrzepy. Płonący mahoń miesza się z żałobnym hebanem.

      Głęboko nabieram tchu. Wciągam powietrze nosem, ale mam otwarte usta. Chcę czuć ten słodkawy aromat i posmak każdym milimetrem swojego ciała.

      Napawam się nim.

      Strzęp poharatanej męskości dynda między spazmatycznie drżącymi nogami. To nic. To nic.

      – W internecie przewinął mi się bestsellerowy poradnik – cedzę. – Wiesz, jaki miał tytuł? Jak osiągnąć sukces bez penisa.

      Śmieję się. Accompaniato. W tle rozbrzmiewa dogorywający wrzask.

      – Przewinęło mi się coś jeszcze – dodaję. – Od teraz, sikając, będziesz rozpylał mocz jak farbę natryskową. Na forum dla mężczyzn po operacji usunięcia ptaszka roi się od rad, żeby tę resztkę wkładać w plastikową rurę. Prawie jak seks, no nie?

      Chwilę później próbuję najobrzydliwszej krwi.

      To wszystko przez złą dietę – wmawiam sobie.

      * * *

      Jan Korky starannie namydlił dłonie. Spłukał je pod gorącą wodą i wytarł w ręcznik z bawełny czesanej. Wziął krem, ale zaraz z powrotem odstawił go na szklaną półkę. W gorące dni nie lubił uczucia nawilżenia. Miał wtedy wrażenie, że skórę obkleja mu pot. Nie mogła tego zmienić świadomość, że to nie pot, a pozyskany w barbarzyński sposób mocznik.

      Punktualnie o jedenastej trzydzieści Korky odpalił krótkie cygaro – half coronę Upmanna. Przerzucił się na nie, gdy znajomy sędzia rodzinny po powrocie z kubańskich wakacji pozbawił go złudzeń co do innego wytwórcy. Szuje. Wbrew sloganom reklamowym w trakcie wycieczki po fabryce nigdzie nie dostrzegł kobiet, które zwijałyby liście tytoniu na nagich udach. W faktorii pracowało kilkanaście pomarszczonych staruch. Tłustawych i ubranych w pstrokate sukienki. Wbrew sloganom zapewne większość z nich nie była też dziewicami, choć rzecz jasna sędzia nie sprawdzał tego empirycznie.

      Na wakacjach był z kochanką.

      Skoro czar prysł, Korky przerzucił się na znacznie bardziej praktyczne upmanny. Mógł je wypalić bez przerw na skorzystanie z toalety, a do tego pozostawiały w ustach fantastyczny posmak mieszanki przypraw. Pobudzały apetyt. Wyostrzały zmysły.

      Gdy dzwony bazyliki obwieściły nadejście południa, Korky odłożył cygaro i podszedł do okna. Niebo było zupełnie bezchmurne. Tego dnia kopista nie miał zbyt wiele pracy, by ukazać je w spokojnej toni jeziora.

      Kilka par nieświadomych, że ktoś je podgląda, opalało się na ręcznikach rozłożonych wśród szuwarów. Każda z nich miała niepodległość wyznaczoną przez gęste zarośla. Obok wyciągniętej na skrawek dostępnego brzegu łodzi leżały dwie dwudziestolatki. Korky nie był pewny, ale jedna z nich chyba zsunęła ramiączka góry kostiumu. Powalony pień przesłaniał mu widok.

      Dlaczego kobieta z kamienicy naprzeciw Temidy nie przychodziła tutaj? Dlaczego wolała wysiadywać z psem na kolanach nad samą ulicą?

      Bała się, że kogoś spotka?

      A może wiedziała, jak obrzydliwy jest skład chemiczny jeziora. Że rura odpływowa z kibla w zamtuzie, z tego kibla, w którym codziennie (prócz piątków) się podmywała, ma ujście kilkadziesiąt metrów od łodzi?

      W miasteczkach takich jak to wszystko mieszało się w sobie. Każdy był cząstką każdego. Prostytucja myśli odbywała się na każdym kroku. Prostytucja ciał skrywała się w niezbyt ukrytych podziemiach.

      Korky odwrócił się od okna i podszedł do biurka. Wyjął z kieszeni kluczyk, po czym otworzył zamek szuflady. Przez chwilę napawał się chwilą. Odkładanie przyjemności to też przyjemność.

      Gdy dzwony ucichły, wysunął szufladę i ekstatycznie przyklasnął. Wszystkie sprzęty były na miejscu. Wszystkie sprzęty były sprawdzone.

      Kajdanki, kneble, liny lniane, liny skórzane, niewielki paralizator z gumowym uchwytem, dwa rodzaje gazu, rękawiczki lateksowe, garota made in Italy, własnoręcznie wykonana maska i dużo, dużo więcej.

      Korky żałował, że nie nakremował rąk.

      Teraz wydawały mu się okropnie suche.

      Od mocznika też można się uzależnić.

      * * *

      Popieprzone historie kończą się czasem w połowie. Trafniej byłoby rzec, że się urywają, ale w tej opowieści dowiedziono już, że połowy bywają końcem. Na przykład taka ucięta męskość zakończona zionącą pustką dziurką. Albo napięcie w chwili, gdy dwunastolatek patrzy na goły tyłek własnej matki. Jej agonalny spazm i lot szklanki ukróciły znaczną część dramatyzmu.

      Ale na koniec było jeszcze zbyt wcześnie.

      Mimo że historia mogłaby się zacząć od uderzenia gromu, nie zmierzała ku pięknej scenie spaceru wśród krzaków malin. Nie ma mowy o symbolicznym odbiciu sporządzonym przez nieudolnego kopistę.

      W domu dziecka garść malin podana na deser mogła wywołać zamieszki. Starszaki rabowały młodziaków, młodziaki chowały się po kątach, a wychowawcy… A wychowawcy przymykali na wszystko oko, uznając, że za marną pensję nie warto skupiać na sobie uwagi elementu, który lada dzień stanie się kwiatem miejscowej patologii.

      Wbrew statystykom, przypuszczeniom i zakładom losu to dziewczynka, nie chłopiec, dłużej szukała nowego domu. Dwunastolatek СКАЧАТЬ