Balladyna. Małgorzata Rogala
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Balladyna - Małgorzata Rogala страница 7

Название: Balladyna

Автор: Małgorzata Rogala

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Классические детективы

Серия:

isbn: 978-83-8075-950-3

isbn:

СКАЧАТЬ

      Uderzam pięścią w stół tuż obok głowy bydlęcia. Krew na jego czole zaschła. Kółko jest nierówne, ale blizna zostanie na zawsze.

      – Ja wiem wszystko – syczę. – To ty musisz coś z siebie wyrzucić.

      – Co takiego? Proszę…

      – Zdaje się, że Freud jest passé, ale opowiedz mi o swojej matce.

      Wyginam usta w uśmiechu.

      * * *

      Ta historia jest naprawdę popieprzona. Chłopiec ma dwanaście, a dziewczynka pięć lat. Wyobraź sobie tę uroczą dwójkę dzieciaków, które baraszkują w kuchni. Chłopiec, rzecz jasna, jest prowodyrem. Energicznie przetrząsa kolejne szafki.

      To nie tylko popieprzona historia, ale też smutna przypowieść. Ojciec rodzeństwa zginął przed jedenastoma miesiącami na słupie wysokiego napięcia. Nie, to nie było samobójstwo. Pracował jako elektryk i do późnej nocy usuwał skomplikowaną usterkę. Sam, na dwudziestometrowym słupie, w jednej ręce z latarką, a w drugiej ze złączem diagnostycznym. Nie zwracał uwagi ani na wiatr, ani na krople deszczu. Robił swoje. Skupiony jak diabli, chciał tylko odwalić robotę i przed północą wrócić do nagrzanego przez żonę łóżka. Skromne męskie marzenia. Jak na złość pierwszy grom rozpoczynającej się burzy przywalił właśnie w niego. Ludzie mówili, że do trumny trafił jako zapakowany w garnitur skwarek.

      Od tamtego czasu prysło rodzinne szczęście. Matka zaczęła pić, w czym pomogły jej rządowe programy wsparcia dla niepełnych rodzin. Matka zaczęła ćpać, w czym pomogły jej rządowe programy wsparcia dla samotnych matek. Skoro była samotna, przestała też zwracać uwagę na dzieci. W tym nic nie musiało już jej pomagać. Gdy między zaciągnięciem się skrętem a przełknięciem wódki odzyskiwała świadomość, wpadała w furię. Ciosy pasem monterskim (jedną z nielicznych niesprzedanych pamiątek po mężu) dostawało się bez względu na wiek i płeć. W tym domu nigdy nie było dyskryminacji. Dlatego też chłopiec nigdy nie stanął w obronie siostrzyczki, a gdy ta dostała mniej razów od matki, dorzucał jej te kilka od siebie.

      Mówię ci. To smutna i popieprzona historia.

      – Mam! – krzyczy radośnie młokos. – Znalazłem!

      – Braciszku, jak się cieszę!

      Dwunastolatek wspina się po blacie i sięga po niebieską butelkę. Nie schodząc na podłogę, otwiera kolejną szafkę. Wyciąga szklankę, a potem przelewa do niej przezroczystą substancję.

      – To uspokoi mamę – wyjaśnia. – Nie będzie się jej tak bardzo chciało pić.

      O tej metodzie uspokajania złych mam przeczytał w książce. Jest rzadkim przypadkiem nastolatka, który przed problemami ucieka w świat literackiej fikcji. A tam co rusz trafia na wyśmienite pomysły.

      – Zanieś mamie. Tylko nie rozlej!

      Dziewczynka beztrosko pędzi do sąsiedniego pokoju, a chwilę później podaje szklankę wyniszczonej przez umieranie kobiecie. Wypity chyłkiem płyn rozmrażający zamki (druga z niesprzedanych pamiątek po nieodżałowanym elektryku) odbiera samotnej matce dech. Chwilę później kobieta zaczyna dyszeć jak pies, który przeciągnął przez Alaskę sanie pełne nafaszerowanych hamburgerami Amerykanów. Jej twarz na przemian blednie i pąsowieje. Oczy zachodzą mgłą. Chce się podnieść z zasikanego, cuchnącego materaca, ale upada twarzą do dywanu. Podkula nogi, a jej koszula podciąga się. Nie ma spodni ani bielizny, więc w tym ostatnim geście wypina swój goły, blady tyłek w stronę potomstwa. Chłopiec, który właśnie wpadł do pomieszczenia, gapi się na niego jak zaczarowany.

      Dziś będzie gentlemanem.

      Dziś obronił siostrę.

      * * *

      – Gówno prawda – cedzę. – Nie chciałeś być żadnym gentlemanem. Po prostu nie miałeś jaj, żeby własnoręcznie zamordować matkę. Siostra ci dyndała i powiewała.

      – Nie możesz tego wiedzieć. Nikt nie wie, na czym mi zależało.

      – Wystarczy popatrzeć na twoją parszywą, podłą gębę.

      Chwytam bydlę za podbródek i wykręcam w stronę światła. Muszę się wyprostować, żeby nie rzucać cienia. Jedna żarówka to zbyt mało na oględziny. Jedna żarówka to zbyt mało, aby w pełnej krasie nieść swoje przesłanie.

      Wbijam paznokieć w rozognioną, kilkucentymetrową bliznę pod prawym okiem sukinkota i wzdycham.

      – To wtedy dorobiłeś się tej szramy? – pytam gniewnie.

      – Boże. Skąd o tym wiesz?

      – Wiem wszystko. A ty znów pominąłeś ważne szczegóły.

      – Ja naprawdę nie chciałem. Nie pamiętałem już, że…

      Przerywam mu, unosząc dłoń. Poza Pantokratora ucisza każdego sukinsyna.

      – Nie pamiętałeś, kiedy się dorobiłeś znamienia wielkości palca i czerwonego jak żarówka w burdelu?

      Kręci głową.

      – Naprawdę. Przysięgam, że nie zwracam już na nie uwagi. Proszę, tylko nie rób mi krzywdy!

      – Opowiedz, jak powstało.

      – Słucham?

      – Opowiadaj, jak powstała ta blizna.

      Sukinkot wyraźnie się uspokaja. Wie, że zyskał kolejne cenne minuty albo godziny. Może nawet liczy, że wyjdzie z tej piwnicy zupełnie bez szwanku. Uboższy o półtora litra krwi, godność i pewność siebie. Bogatszy o nierówne koło wycięte na czole.

      – Matka leżała już zupełnie nieruchomo – opowiada cicho. – Byłem pewny, że nie oddycha. Moja siostra wpadła w histerię i zanosząc się płaczem, rzuciła się na podłogę. Pilnowała martwego ciała jak wierny pies.

      – Nie widzę związku z blizną.

      Drań wysuszonym na wiór językiem oblizuje spierzchnięte usta.

      – Nagle matka drgnęła – szepcze. – Zatelepała się w swoim ostatnim, agonalnym delirium. Nie zorientowałem się, że chwyta szklankę, i chwilę później szkło poharatało mi twarz. Została tylko ta jedna blizna. To taki pas monterski, który dała mi w spuściźnie.

      Sukinsyn uśmiecha się blado. Chce mi się podlizać albo liczy na współczucie. Zamiast niego pokazuję mu coś zupełnie innego. Ostry jak brzytwa ogrodowy sekator.

      – Freud zastanawiał się nad zmianą psychiki po kastracji – mruczę, zmazując z twarzy gnoja cień uśmiechu. – Nie bój się. Skuteczność obcinania jaj wystarczająco przetestowano na psach. Mam pomysł na znacznie ciekawszy eksperyment.

      Obchodzę stół, brzęcząc ostrzem sekatora o jego blat. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że pogwizduję w rytmie Lascia ch’io pianga. Zabawne. To СКАЧАТЬ