Название: Kobiety niepodległości Bohaterki żony powiernice
Автор: Iwona Kienzler
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Биографии и Мемуары
isbn: 978-83-65838-75-9
isbn:
Samotność żony rewolucjonisty
Wojciechowscy, nie chcąc wzbudzać podejrzeń, nie wyjechali razem. Jako pierwsza ojczystą ziemię opuściła Maria, która w czerwcu 1899 roku przekroczyła granicę z zaborem austriackim, by zatrzymać się w Krakowie, gdzie kilka dni później dołączył do niej małżonek, zdążywszy wcześniej podrzucić do Zagłębia Górniczego kilka egzemplarzy „Robotnika”. Przekroczenie granicy dwóch zaborów było najniebezpieczniejszym etapem ich wspólnej podróży, potem nie musieli już martwić się kontrolami na kolejnych granicach. Celem państwa Wojciechowskich była Szwajcaria, a konkretnie Rapperswil, gdzie mieściło się założone w 1870 roku przez hrabiego Władysława Platera Muzeum Narodowe Polskie z biblioteką obejmującą około stu tysięcy druków w języku polskim. Nie wiemy, jak w Rapperswilu czas spędzała Maria, ale Wojciechowski zaszył się w zaciszu wspomnianej biblioteki i przez resztę miodowego miesiąca przeglądał dokumenty i pisał artykuły. Dla świeżo poślubionej żony miał wyjątkowo mało czasu.
Na początku września Wojciechowscy zawitali do właściwego celu swojej podróży — Londynu, gdzie Stanisław bezzwłocznie zatrudnił się w należącej do PPS-u drukarni, całkowicie poświęcając się pracy. Maria siłą rzeczy zeszła na dalszy plan, a jej małżonek harował od świtu do nocy, by po powrocie do domu chwytać za pióro i pisać sprawozdania z działalności partii. Jego młoda żona wiodła dość nudny i zupełnie bezproduktywny żywot — nie mogła pracować, gdyż nie poznała jeszcze zecerki, o spędzaniu czasu ze znajomymi mowy nie było, otaczali ją bowiem sami rewolucjoniści pokroju jej męża. Na przeszkodzie zawarcia nowych znajomości wśród londyńczyków stała natomiast jej nieznajomość języka. Nic dziwnego, że w końcu znienawidziła miasto nad Tamizą i nawet się zbuntowała, stanowczo żądając od swego zapracowanego małżonka, by przenieśli się gdzie indziej. Wojciechowski tłumaczył to sobie tym, że Marii nie służył londyński klimat, ale ostatecznie zgodził się na przeprowadzkę. Tak się szczęśliwie złożyło, że w drukarni w Purleigh należącej do Włodzimierza Czertkowa, rosyjskiego emigranta, gorliwego wyznawcy i propagatora idei Tołstoja, zwolniła się posada zecera. Stanisław zgłosił gotowość podjęcia pracy i został przyjęty, a Maria mogła wreszcie odetchnąć z ulgą i cieszyć się wspólnym, rodzinnym życiem. Małżonek był jej wówczas bardzo potrzebny, jako że spodziewała się ich pierwszego dziecka. Radość nie trwała jednak długo: Wojciechowskiego wezwano do kraju, gdzie władze zlikwidowały drukarnię „Robotnika” i aresztowały samego Piłsudskiego, co sprawiło, iż struktury PPS dosłownie legły w gruzach, a to właśnie Stanisław miał je odbudować. Jak na działacza rewolucyjnego oddanego sprawie przystało, Wojciechowski, nie oglądając się na potrzeby swojej ciężarnej żony, czym prędzej się spakował i 20 marca 1900 roku wyjechał z Anglii.
Miał wrócić szybko, ale w Purleigh pojawił się dopiero po dwóch miesiącach, kiedy jego małżonka była już w ósmym miesiącu ciąży. Od progu oświadczył jej, że zostanie do porodu, a później wróci do kraju, obiecując jednocześnie, że nie zostawi jej samej. Żonę i mające przyjść na świat dziecko powierzył opiece swojego znajomego z Paryża Antoniego Burkota, który przyjechał do Anglii, by przejąć stanowisko Wojciechowskiego w miejscowej drukarni. Ponieważ do porodu został jeszcze miesiąc, Stanisław postanowił wykorzystać ten czas, aby nauczyć żonę zecerki. Zdobywszy dobrze płatny zawód, Maria miała pod jego nieobecność sama zarabiać na utrzymanie siebie i dziecka. Pytanie tylko, jak miałaby to połączyć z opieką nad niemowlakiem, wszak żłobki w owych czasach jeszcze nie istniały. Wojciechowski był pewien, że uda mu się zrealizować ten, jego zdaniem, starannie opracowany plan, ale życie napisało zupełnie inny scenariusz, wywracając wszystko do góry nogami. Dziecko urodziło się martwe, a i sama Maria omal nie przypłaciła porodu życiem. Stanisław obwiniał o wszystko miejscowego lekarza, który według niego okazał się „marnym akuszerem”, ale niewykluczone, że to on sam, zmuszając ciężarną do pracy w drukarni, naraził zdrowie jej samej i mającego się narodzić dziecka. W domu wytrzymał niezbyt długo i już 1 sierpnia wyjechał do kraju, pozostawiając w Anglii wciąż schorowaną żonę. Maria z oczywistych względów nie mogła podjąć pracy, żyła za pożyczone pieniądze i z czasem zadłużyła się tak bardzo, że jej małżonek nie miał innego wyjścia, jak tylko wrócić do Purleigh i zacząć zarabiać na rodzinę. „Zastałem żonę tak osłabioną, że parę kroków nie mogła zrobić o własnych siłach”7 — odnotował w swoich wspomnieniach, nawet po latach nie poczuwając się do winy i upatrując przyczynę takiego stanu rzeczy w nieodpowiedniej opiece medycznej. Doszedł także do wniosku, że jego teoria, zgodnie z którą działacze rewolucyjni powinni żyć w celibacie, jest słuszna, a poślubienie Marii było wielkim błędem.
Wojciechowski nie miał innego wyjścia, jak tylko zakasać rękawy i zabrać się do roboty. Odzyskał swoje dawne stanowisko w drukarni Czertkowa, ale nie oznaczało to jakiejś wyjątkowej poprawy materialnej dla jego rodziny. Pracodawca, jak przystało na tołstojowca, miał, delikatnie mówiąc, dość pogardliwy stosunek do pieniędzy i swoim pracownikom płacił marnie albo wcale. Przez kilka kolejnych miesięcy Wojciechowscy mieszkali w nędznej chatynce, wymagającej natychmiastowego remontu, na który nie było ich stać. Kiedy wiał silny wiatr, domek dosłownie chwiał się w posadach, co gorsza — w trakcie wichur czy burz miejscowe kuropatwy traktowały go jak schronienie, dołączając do zamieszkujących go lokatorów, podobnie zresztą jak dziki kot, który za nic nie chciał się zaprzyjaźnić z gospodarzami, ale przynajmniej wyłapywał harcujące po domu myszy. Najwyraźniej jednak dla schorowanej Marii ważniejsza niż wszelkiego rodzaju wygody była obecność Stanisława, gdyż pomimo ciężkich warunków, w jakich wówczas mieszkali, w końcu odzyskała zdrowie. W styczniu 1901 roku Wojciechowscy przeprowadzili się do Tuckton na południowym wybrzeżu, dokąd wcześniej przeniósł się Czertkow wraz z całą drukarnią. A ponieważ Stanisław był doskonałym fachowcem, utrzymał swoje wcześniejsze stanowisko. Tym razem zamieszkali w znacznie wygodniejszym lokum, zajęli bowiem połowę domu, w którym przebywali emigranci z Łotwy Vesmanowie. Co ciekawe, w przyszłości Vesman został przewodniczącym łotewskiego parlamentu, a jego sąsiad z Polski — prezydentem.
Pobyt w Tuckton okazał się bardzo szczęśliwym okresem w życiu Wojciechowskich: Stanisław, który na jakiś czas wziął rozbrat z życiem rewolucjonisty, nareszcie zachowywał się tak, jak na męża przystało, i opiekował się swoją żoną, a Maria doskonale się odnalazła w roli pani domu. Założyła niewielki ogródek i hodowlę kur, a znoszone przez nie jaja okazały się dodatkowym źródłem dochodu. Ponieważ Tuckton było miejscowością turystyczną, zresztą świetnie skomunikowaną z Londynem, dom Wojciechowskich zawsze był pełen gości, ale nie wszyscy byli tam mile widziani, zwłaszcza przez Marię. Taką niemiłą niespodzianką okazał się przyjazd przyjaciela i współpracownika jej męża Aleksandra Sulkiewicza, który przybył do Tuckton wyłącznie po to, by namówić Stanisława do powrotu do kraju i pracy na rzecz partii. Tym razem jednak odjechał z niczym, Wojciechowski zdecydował się zostać z żoną. W grudniu 1901 roku mieli kolejnych niespodziewanych gości — Józefa Piłsudskiego, który przyjechał do Anglii ze swoją ówczesną żoną Marią. Ku zaskoczeniu Wojciechowskiej jej „kuzyn” nie zawitał do Tuckton wyłącznie po to, by delektować się morskim powietrzem i zwiedzać okolicę, on także miał do wykonania misję — ściągnąć Stanisława do kraju. Autorytet, jakim się wówczas cieszył, sprawił, że Wojciechowski podjął decyzję o powrocie do „partyjnej roboty” i na początku 1902 roku wyruszył, ale nie do ojczyzny, lecz do Rosji, gdzie miał zbierać fundusze na działalność PPS. Tym razem jednak Maria nie zamierzała cierpliwie czekać i zamartwiać się o jego los — słała list za listem, wzywając go СКАЧАТЬ