Piąta ofiara. J.D. Barker
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Piąta ofiara - J.D. Barker страница 19

Название: Piąta ofiara

Автор: J.D. Barker

Издательство: PDW

Жанр: Современные детективы

Серия: Sam Porter

isbn: 9788381430517

isbn:

СКАЧАТЬ psiarnia. – Sophie zadrżała.

      Clair obróciła się w fotelu, rozglądając się dookoła, po czym wskazała na budynek obok.

      – To dom Lili Davies, zgadza się?

      – Tak, siedemset czterdzieści osiem.

      – A gdzie jest szkoła?

      Sophie pokazała palcem przez okno.

      – O cztery przecznice na wschód. Prawie ją stąd widać.

      W miejsce malutkich śnieżynek zaczęły teraz padać takie nieco większe od ulubionych płatków śniadaniowych Clair. Przeszedł ją niekontrolowany dreszcz. Zasunęła kurtkę do samej góry, obwiązała szyję grubym wełnianym szalikiem, na głowę nałożyła puchatą różową czapkę. Kiedy odwróciła się z powrotem do Sophie, zobaczyła, że ta zrobiła to samo.

      – Wyglądasz jak Piankowy Marynarzyk z Pogromców duchów.

      Sophie parsknęła.

      – A ty jak odnaleziona po latach siostra Willy’ego Wonki.

      – Świetna z nas para. Chodźmy. – Clair pociągnęła za klamkę i wysiadła na chodnik. Śnieg pokrywał ziemię pięciocentymetrową warstwą i nie przestawał padać, zacinał w twarz. Podskoczyła parę razy, czekając, aż Sophie obejdzie samochód. Z ust buchała jej para. Kobiety ruszyły Sześćdziesiątą Dziewiątą Ulicą na wschód, zgarbione brnęły pod wiatr sypiący śniegiem.

      Kiedy przeszły przez Vernon Avenue, Clair się zatrzymała i utkwiła wzrok w jakimś punkcie.

      – Gdybym chciała kogoś porwać, to wygląda mi na niezłe miejsce.

      Wpatrywała się w ciemne tunele pod estakadą, w miejscu, w którym autostrada Chicago Skyway przechodziła nad Sześćdziesiątą Dziewiątą. Trzy pasy ruchu w każdą stronę, każdy około pięciometrowej szerokości, w sumie jakieś trzydzieści metrów od pobocza do pobocza z wąską barierą pośrodku. Chociaż w każdym odcinku tunelu paliły się po trzy lampy, tylko nieznacznie rozświetlały zimowy mrok.

      Clair spojrzała w niebo, wypatrując słońca.

      – O której jest teraz wschód?

      Sophie przechyliła głowę na bok, między brwiami pojawiła jej się zmarszczka.

      – Mniej więcej koło siódmej.

      – Nasza dziewczyna szła tędy wczoraj jakieś dwie godziny wcześniej, niedługo po wschodzie słońca. O ile w ogóle się wynurzyło. Raczej tu pustawo, chociaż tuż przed rozpoczęciem lekcji może być większy ruch. Tak czy inaczej, ktoś mógł tu spokojnie zaparkować, może symulować awarię samochodu i złapać ją, kiedy przechodziła. Stawiałabym na tunel, całą resztę okolicy widać jak na dłoni.

      Dotarły do wjazdu pod wiadukt. Sophie przyłożyła rękę do betonowej ściany.

      – To porządna dzielnica. Ani kawałka graffiti, żadnych śladów obecności bezdomnych. Trudno mi sobie wyobrazić, żeby ktoś mógł tu zaparkować na dłużej i nie zwrócić na siebie uwagi.

      Przeszły chodnikiem pod autostradą, ich kroki odbijały się echem od ścian tunelu. Kiedy znalazły się po drugiej stronie, Sophie wyciągnęła rękę i powiedziała:

      – To jej szkoła.

      Prywatna szkoła Wilcox Academy mieściła się w zaadaptowanym budynku po starej fabryce czy magazynie. Ściany z czerwonej cegły wyglądały jednak tak nieskazitelnie, jakby postawiono je nie dalej niż przed rokiem. Parking przed fasadą szkoły, z napisem „TYLKO DLA PERSONELU”, był pełny. Po drugiej stronie ulicy znajdował się ogólnodostępny parking, z którego prawdopodobnie korzystali uczniowie.

      Clair otworzyła duże przeszklone drzwi i weszły do środka, wypuszczając na zewnątrz falę ciepła.

      – W taką pogodę mam ochotę wskoczyć do auta i pojechać prosto na Florydę.

      – Czym mogę służyć?

      Clair odwróciła się i zobaczyła starszego ochroniarza siedzącego przy stoliku na lewo od wejścia. Kiedy zrobiła krok do przodu, rozległ się dźwięk jakiegoś brzęczyka.

      Strażnik wskazał na drzwi.

      – Wykrywacz metalu wbudowany w futrynę.

      Clair pokazała odznakę.

      – Detektyw Norton z policji Chicago, a to Sophie Rodriguez ze stowarzyszenia Zaginione Dzieci. Badamy sprawę zaginięcia jednej z tutejszych uczennic, Lili Davies.

      Strażnikowi zrzedła mina.

      – Słyszałem o tym w drodze do pracy. Okropnie mi żal tej rodziny. Taka dobra dziewczyna.

      Sophie nieznacznie odwróciła głowę w jego stronę.

      – Zna ją pan?

      Pokiwał twierdząco głową.

      – To mała szkoła, w sumie może dwieście dzieciaków. Codziennie każdego widuję, więc trudno, żebym ich wszystkich nie poznał. Jestem byłym policjantem, pracowałem w Pittsburghu, przeszedłem na emeryturę jakieś sześć lat temu. Jeśli mogę wam jakoś pomóc, jestem do dyspozycji.

      – Co może nam pan o niej powiedzieć? – zapytała Clair.

      – Jak już mówiłem, nigdy nie było z nią żadnych problemów. Zwykle docierała na miejsce koło wpół do ósmej. Większość uczniów przed pierwszym dzwonkiem sterczy na tym parkingu po drugiej stronie ulicy, ale ona nie. Wolała przyjść wcześniej, uniknąć tłoku i spokojnie zdążyć na lekcje. Nie miała zbyt wielu przyjaciół. – Zamachał ręką. – Nie zrozumcie mnie źle, była lubiana, ale trochę introwertyczka. Zawsze było widać, że dużo się u niej w głowie dzieje. Wiecznie zamyślona.

      Sophie wyjrzała przez okno na samochody naprzeciwko.

      – Zabierała się czasem z kimś autem?

      Pokręcił głową.

      – Może i ktoś ją podwoził, ale nic mi o tym nie wiadomo. Jeśli widziałem ją przed szkołą, to zwykle szła chodnikiem, tak samo jak wy.

      Clair ściągnęła czapkę i szalik.

      – A Gabrielle Deegan? Ją pewnie też pan zna?

      Kącik jego ust uniósł się lekko w górę, ochroniarz potarł się po podbródku.

      – Gabby ma swoje wady, ale w gruncie rzeczy też dobra z niej dziewczyna. Często trzymają się razem, podobno przeciwieństwa się przyciągają.

      – Jak to?

      Rozejrzał się po korytarzu, po czym zwrócił się znowu do nich, zniżając głos.

      – Czasem muszę СКАЧАТЬ