Pandemia. Robin Cook
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pandemia - Robin Cook страница 9

Название: Pandemia

Автор: Robin Cook

Издательство: PDW

Жанр: Триллеры

Серия: Thriller

isbn: 9788380626805

isbn:

СКАЧАТЬ Cierpliwość była mu niezbędna w codziennej pracy, musiał bowiem zapanować nad zespołem ludzi o zróżnicowanych temperamentach, różnej płci i w różnym wieku, tak by dział mógł gładko funkcjonować przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, nie wyłączając świąt. Podobnie jak Jack, nosił wymięty biały fartuch. Jako że lubił trzymać rękę na pulsie, często opuszczał biuro, by osobiście badać co bardziej intrygujące przypadki zgonów. Między innymi jego działania doprowadziły do przyjęcia w medycynie sądowej terminu „komplikacja terapeutyczna” – od pewnego czasu używano go na określenie zgonów, do których dochodziło w szpitalach. Chodziło naturalnie tylko o nieoczekiwane sytuacje, w których umierali pacjenci poddawani na pozór bezpiecznym zabiegom. Nowy termin zastąpił zdecydowanie niejednoznaczne pojęcie „przypadkowej śmierci”.

      – A niech mnie! – zawołał Bart, zrywając się z fotela na widok nadchodzącego Jacka. Był pracownikiem starej szkoły; żywił znacznie głębszy szacunek dla prawdziwych profesjonalistów niż jego młodsi koledzy. – Nie nalegałem, żeby pan doktor fatygował się z wizytą. Serio, Jack, miałem nadzieję, że po prostu zadzwonisz.

      – Nie ma sprawy – odparł Jack. – Usiądźmy – dodał, po czym przyciągnął ku sobie stołek na kółkach i zajął miejsce naprzeciwko Barta. – Co masz dla mnie? Doktor Hernandez wspominała, że podejrzewasz chorobę zakaźną.

      – Zgadza się. Intuicja mi podpowiada, że to nie jest zwykła sprawa. Powiadomiono nas całkiem niedawno i… posłuchaj, czego się dowiedziałem. Pacjentka jechała metrem z Brooklynu. Maszynista zameldował w centrali, że ma chorą pasażerkę. Ekipa pogotowia wiedziała, że to ciężki przypadek i trzeba będzie działać szybko; nie było szans na porządny wywiad. Udało się ustalić tylko tyle, że początkowo kobieta, dwudziestoparoletnia albo tuż po trzydziestce, nie wyglądała na chorą. Co oczywiście ma sens, bo przecież siedziałaby w domu, gdyby czuła się podle, a nie podróżowała koleją podziemną, w dodatku tak odpicowana. Cokolwiek to było, dopadło ją nagle. Pojawiły się problemy z oddychaniem, dość szybko zsiniała, ale wiadomo już, że nie doszło do zadławienia. Obstawiam, że to było ciężkie zapalenie płuc, bo nie dało się jej nawet wentylować. Podczas oględzin rzuciło mi się w oczy, że miała pianę w kącikach ust.

      – A może coś przedawkowała? – zasugerował Jack.

      – Nie sądzę – odparł Bart. – Z mojego doświadczenia wynika, że przedawkowanie objawia się inaczej. Powtarzam: moim zdaniem mamy tu do czynienia z ciężkim zapaleniem płuc, albo wirusowym, albo bakteryjnym. Ta kobieta była w drodze, wystrojona tak, jakby się wybierała na lunch w Ritzu.

      – Wiesz, co mi to przypomina? – spytał Jack, prostując się na stołku.

      – Jakąś przerażającą chorobę – odrzekł Bart. – Gorączkę krwotoczną Ebola albo coś w tym guście.

      – Prawdę mówiąc, miałem na myśli coś bardziej przyziemnego, ale i straszniejszego – powiedział Jack. W jego głosie dało się wyczuć lekkie podniecenie. Nie chciał jeszcze robić sobie wielkich nadziei, ale pomału umacniał się w przekonaniu, że to będzie to, czego potrzebował: coś, co pozwoli mu zapomnieć o autyzmie Emmy i inwazji teściowej. – Wskutek wielkiej epidemii grypy w tysiąc dziewięćset osiemnastym roku zmarło ponad sto milionów ludzi. Wtedy też mówiło się o pasażerach, którzy pożegnali się z życiem podczas podróży z Brooklynu na Manhattan. Nikt nie wie, ile w tym było prawdy, ale ja jestem skłonny wierzyć, bo znam wyjątkową zjadliwość tego szczepu wirusa grypy. Dzisiejsza wiedza każe nam sądzić, że ci ludzie zginęli wskutek reakcji własnego układu odpornościowego, tak zwanej burzy cytokinowej.

      – Też o tym słyszałem – przyznał Bart. – Chyba właśnie dlatego pognałem jak do pożaru, gdy tylko nas zawiadomili.

      – Uprzedziłeś personel Bellevue, że zwłoki mogą być niebezpieczne? – spytał Jack.

      – Jasne. Poradziłem, żeby je zamknęli w szczelnym worku, a z zewnątrz potraktowali go podchlorynem i takiej samej dezynfekcji poddali całe pomieszczenie. Zadzwoniłem też na pogotowie i zaleciłem identyczną akcję dla karetki, która wiozła pacjentkę. Okazało się, że sami już na to wpadli.

      – Dobrze zrobiłeś – pochwalił Jack. – Zaordynowałbym dokładnie to samo. Jak myślisz, gdzie w tej chwili znajduje się ciało?

      – Pewnie jest już u was w chłodni, bo od razu wysłałem po nie jedną z naszych furgonetek. A jeśli jeszcze nie dotarło, to dotrze lada chwila. Z oczywistych powodów tym z Bellevue było bardzo śpieszno, żeby się pozbyć ciała z SOR-u.

      Jack poderwał się gwałtownie, tak że stołek odjechał i z impetem zderzył się z sąsiednim biurkiem. Skrzywił się i przeprosił siedzącą za nim, wystraszoną kobietę. Rozpierała go energia; był gotów do działania. Wizja walki z potencjalną pandemią śmiercionośnej choroby wydawała mu się niezmiernie kusząca. Zeszłoroczna grypa była wyjątkowo ciężka; tegoroczna mogła okazać się zabójcza, gdyby się okazało, że właśnie ten wirus zabił młodą kobietę w metrze.

      – Dzięki za informacje – powiedział Jack. – Może się okazać, że to niesamowicie ważna sprawa.

      – Też tak pomyślałem. Daj znać, gdy się czegoś dowiesz. Ciekaw jestem, jak to się rozwinie.

      – Będę cię informował – zapewnił go Stapleton.

      – Aha, jest jeszcze jeden problem, o którym nie wspomniałem. – Bart wstał z fotela. – Nie udało się zidentyfikować pacjentki. Przypuszczam, że kiedy zemdlała, ktoś ukradł wszystko, co miała przy sobie: może torebkę, może telefon, a może jedno i drugie.

      – Mówiłeś, że była dobrze ubrana – odparł Jack. – W takim razie nie powinno być problemów z identyfikacją. Pewnie lada chwila ktoś z jej bliskich zgłosi zaginięcie, gdy tylko się zorientuje, że nie ma jej ani w domu, ani w pracy.

      – Pewnie tak – zgodził się Bart.

      – Identyfikacja będzie ważna, jeśli nasze podejrzenia się potwierdzą i stanie się jasne, że mamy do czynienia z chorobą zakaźną – ciągnął Jack. – Historia kontaktów ofiary może się okazać podstawową sprawą.

      – Wiem. Sprawdzę jeszcze na oddziale ratunkowym, czy nie zgubili gdzieś jej torebki albo telefonu; nie byłby to pierwszy raz. Jeśli się czegoś dowiem, dam ci znać.

      Jack pokazał Bartowi dwa uniesione kciuki i energicznym krokiem ruszył w stronę wind. Gdy wsiadł, zaczął raz za razem wciskać klawisz ze strzałką w dół, w daremnej nadziei, że zachęci kabinę do szybszego ruchu. Czuł, że jego serce bije wyjątkowo szybko. Potencjalna pandemia grypy – to było coś. Coś, co mogło szczelnie wypełnić jego kalendarz zajęć na najbliższy tydzień.

      Rozdział 3

poniedziałek, 12.20

      Jack sięgnął po telefon, zanim jeszcze wysiadł z windy w gmachu pod 421, ale nim zainicjował połączenie, wyszedł z kabiny i zaczekał, aż poprawi się zasięg. Chciał jak najszybciej rozmówić się z Vinniem; na szczęście już po dwóch sygnałach usłyszał jego poirytowany głos. Pracowali razem od tak wielu lat, że Vinnie dobrze wiedział, czego СКАЧАТЬ