Pandemia. Robin Cook
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pandemia - Robin Cook страница 6

Название: Pandemia

Автор: Robin Cook

Издательство: PDW

Жанр: Триллеры

Серия: Thriller

isbn: 9788380626805

isbn:

СКАЧАТЬ zabitego, a teraz zamierzał jeszcze odtworzyć scenę jego śmierci w specjalnym laboratorium w nowej siedzibie OCME, by ustalić kolejność i szczegóły wydarzeń.

      – Ciekawy ranek za nami – stwierdził Jack. – Żałuję, że nie znalazłem niczego, co mogłoby pomóc twojemu kumplowi. Przypuszczam, że koronnym dowodem będzie list pożegnalny i na badaniu jego autentyczności skupi się śledztwo. Rozwód to nic wesołego, ale byłby to drobiazg w porównaniu z zabójstwem… Jeżeli się okaże, że z tym właśnie mamy do czynienia.

      – Dość już o moich sprawach – odrzekł Lou i lekceważąco machnął ręką. – Co słychać w domu Stapletonów i Montgomerych? Całe wieki nie gadałem ani z tobą, ani z Laur. – Lou poznał Laurie Montgomery, jeszcze zanim Jack zatrudnił się w OCME. Spotykali się nawet przez krótki czas, zanim poczuli, że nic z tego nie będzie – i zostali przyjaciółmi. Gdy na horyzoncie pojawił się Jack, Lou od początku mu kibicował. Przed laty jedna z jego córek mówiła na Laurie „Laur”, a Lou uznał to zdrobnienie za urocze i używał go z upodobaniem.

      – Proszę cię – odparł Jack – lepiej nie poruszaj tego tematu.

      – O-oo. – Lou pochylił się nad stolikiem. – Za dobrze cię znam, żeby zlekceważyć taką odpowiedź. Co się dzieje?

      – Naprawdę nie wiem, czy chcę o tym gadać.

      – A z kim będziesz o tym rozmawiał, jeśli nie ze mną? – spytał Lou, unosząc brew. – Wiesz, że kocham was oboje.

      Jack skinął głową. Lou miał rację: był jedynym kandydatem do rozmowy o tym, co się ostatnio działo w domu. Pytanie tylko, czy rozmowa w ogóle była wskazana. Od katastrofy lotniczej, w której stracił pierwszą rodzinę, minęło ponad dwadzieścia pięć lat, ale Jack nadal nie umiał rozmawiać o uczuciach – radził sobie z tym znacznie gorzej niż przeciętny mężczyzna. Gdy pojawiały się kłopoty, wolał ciężej pracować – choćby i po godzinach – oraz intensywniej trenować – choćby i co wieczór, na boisku opodal domu. Był jednak świadomy, że ta strategia ma poważną wadę: w żaden sposób nie pomaga w znalezieniu rozwiązania. Była zamiataniem problemów pod dywan albo chowaniem głowy w piasek.

      – Cokolwiek to jest, musisz jakoś się z tym zmierzyć – ciągnął Lou. – Słuchaj. Ty i Laurie jesteście ostatnimi filarami mojej wiary w istnienie małżeńskiego szczęścia. Mówię to z przekonaniem zwłaszcza dziś, gdy się dowiedziałem, że mój kumpel Walter może być odpowiedzialny za śmierć żony. Nie odzywałem się do was już ponad miesiąc, bo spotkałem kobietę i… nie wykluczam, że będę chciał znowu założyć rodzinę.

      – Gratuluję, przyjacielu. – W głosie Jacka nie było przesadnego entuzjazmu.

      – Jakoś nie słyszę zachwytu – zauważył Lou. – No, dalej! Mów, co ci leży na wątrobie. Chodzi o to, że Laur została szefem OCME?

      Dwa miesiące wcześniej doktor Harold Bingham, szef inspektoratu, zmarł na zawał serca, a naprędce powołany komitet doradczy zarekomendował doktor Laurie Montgomery jako jego następczynię. Propozycja zaskoczyła i ją, i Jacka – ale Jacka jakby bardziej. Zdumiał się jeszcze bardziej, gdy Laurie wyraziła zgodę. Zawsze nienawidził tego wszystkiego, co określał zbiorczym mianem „biurokratycznego gówna”, a co utrudniało mu praktykowanie medycyny sądowej w czystej formie. Nie miał cierpliwości do tego, by łasić się do przełożonych, bez względu na okoliczności. OCME potrzebował wielu lat, by stać się instytucją do pewnego stopnia niezależną politycznie, zwłaszcza od policji, i dzięki temu zyskać opinię obiektywnego głosu umarłych. Znaczenie tego faktu było dla Jacka oczywiste – choćby w świetle trzech przypadków, którymi zajmował się tego ranka. Dawniej nierzadko się zdarzało, że burmistrz albo komisarz policji informowali prowadzącego sekcję, jakiego spodziewają się wyniku. Jack z dumą mógł o sobie powiedzieć, że nigdy nie ulegał takim wpływom. Teraz jednak, gdy jego żona została szefem Inspektoratu Medycyny Sądowej, linia oddzielająca jego życie zawodowe od prywatnego nagle stała się mniej wyraźna, a zachowanie pełnego obiektywizmu – znacznie trudniejsze.

      – Powiem ci jedno – rzekł. – Byłem w szoku, gdy przyjęła tę posadę. Bo między nami mówiąc, to wcale nie jest taki ubaw. Nie tylko musi słuchać swoich szefów, czyli burmistrza i pani komisarz do spraw zdrowia, ale też coraz rzadziej ma okazję robić to, co naprawdę lubi i w czym jest najlepsza, czyli przeprowadzać sekcje. Tych dwoje zmusza ją do ostrego galopu i musi ich słuchać, jeśli nie chce obcięcia funduszy dla OCME. Nigdy nie lubiła konfrontacji i nie są jej mocną stroną; to z kolei zasługa jej despotycznego ojca, kardiochirurga, który tresował ją jeszcze jako nastolatkę.

      – Co oznacza, że kumuluje w sobie frustrację i wyładowuje ją na tobie? – spytał Lou.

      – Przecież znasz Laurie. Cokolwiek robi, to zawsze na sto procent. Teraz jest więc szefem i tutaj, i w domu.

      – Przykro mi to słyszeć. Nie próbowaliście o tym rozmawiać?

      Jack odstawił swoją butelkę tak gwałtownym ruchem, że spłoszony Lou omal nie wylał swojej wody.

      – Nie do wiary – mruknął Jack, rozkładając ręce i z niedowierzaniem kręcąc głową. – Dlaczego ja ci w ogóle o tym mówię?

      – To chyba dość oczywiste – odparł Lou. – Dlatego, że cię to gryzie jak cholera. Przecież widzę.

      – Nieprawda – odparował Jack. – No, może trochę gryzie, zwłaszcza gdy Laurie próbuje mi dyktować, ile czasu powinienem poświęcać na koszykówkę, albo prawi kazanie o tym, jak niebezpiecznie jest pedałować moim nowym trekiem do pracy i z powrotem. Ale nie to doprowadza mnie do rozpaczy. Laurie jest dużą dziewczynką, a ja dużym chłopcem. Chodzi o Emmę.

      – O nie. Co się z nią dzieje? – Minęło sporo czasu, odkąd Lou po raz ostatni widział trzyletnią córkę Jacka i Laurie.

      – Dwa tygodnie temu pediatra wstępnie zdiagnozował u niej autyzm.

      – Dobry Boże – szepnął Lou.

      – Wiedzieliśmy, że coś jest nie tak, ale tego jednego wyroku nie chcieliśmy usłyszeć. Z początku radziła sobie całkiem dobrze, gaworzyła beztrosko i reagowała prawidłowo i na nas, i na JJ’a, aż nagle zaczęła się cofać.

      – Wstyd się przyznać, ale nie wiem dokładnie, o co w tym chodzi. Owszem, słyszałem to i owo, ale nie znam nikogo, kto miałby autystyczne dziecko.

      – Nie tylko tobie brakuje wiedzy – odparł Jack. – To dość tajemnicze zaburzenie. Powoduje problemy z komunikacją i budowaniem więzi emocjonalnych. Moim zdaniem nie można go nawet jednoznacznie zdiagnozować. To raczej spektrum zachowań, przy czym u niektórych dzieci są one bardziej nasilone, a u innych mniej. I nawet tak zwani eksperci nie mają pojęcia, jaka jest przyczyna autyzmu.

      – Skąd to się bierze?

      – Nikt tak naprawdę nie wie – odrzekł Jack, kręcąc głową. – Mówi się o czynnikach genetycznych, epigenetycznych, środowiskowych. Równie dobrze może to być zagadkowa kombinacja wszystkich trzech.

      – A co to są czynniki СКАЧАТЬ