Pandemia. Robin Cook
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pandemia - Robin Cook страница 7

Название: Pandemia

Автор: Robin Cook

Издательство: PDW

Жанр: Триллеры

Серия: Thriller

isbn: 9788380626805

isbn:

СКАЧАТЬ wszystkim ta niepewność doprowadza mnie do szału.

      – A jak Laur przyjmuje to wszystko?

      – Pod pewnymi względami lepiej niż ja. Potraktowała tę diagnozę jako wyzwanie intelektualne: zdaje się, że postanowiła przeczytać wszystko, co napisano na temat autyzmu, żeby znaleźć jakieś rozwiązanie. Ja wręcz odwrotnie. Niemal od razu miałem dość tych ogólników, tego lania wody; już wolę wygrażać bogom pięściami, niż się nurzać w tych mętnych rozprawach. Po prostu mam naturę chirurga. Z kolei tym, co bardziej gryzie Laurie, jest poczucie winy. Nie może sobie wybaczyć, że nie wzięła wcześniej urlopu macierzyńskiego; wmawia sobie, że wszystkie te dziwne chemikalia, z którymi mamy do czynienia w pracy, mogły spowodować zaburzenia rozwoju u Emmy.

      – A czy ktoś dowiódł, że to w ogóle możliwe? – spytał detektyw.

      – A skąd.

      – W takim razie nie powinna czynić sobie wyrzutów – zawyrokował Lou.

      – Spróbuj jej to powiedzieć; mnie już szczęka boli od powtarzania tego bez końca. Poza tym sam czuję się winny.

      – Niby czego?

      – Przynoszę dzieciakom pecha – oznajmił Jack. – Jak wiesz, moje córki z pierwszego małżeństwa zginęły w wypadku lotniczym, ale czy wspominałem ci kiedyś, dlaczego w ogóle wsiadły do samolotu? Złożyły mi wizytę w Chicago, gdzie się wtedy szkoliłem. A jak było z JJ’em? Biedaczek we wczesnym dzieciństwie cierpiał na neuroblastomę. Naprawdę nie chciałbym być moim dzieckiem.

      – W życiu bym nie zgadł, że jesteś taki przesądny.

      – Ja też, ale do czasu – odparł Jack. – Trudno dyskutować z faktami.

      – A propos JJ’a, jak sobie radzi?

      – Znakomicie. To jedyny jasny punkt w tym wszystkim…

      – Ile ma teraz lat?

      – Osiem i pół. Trzecia klasa. Ani śladu nawrotu nowotworu. A gdybyś zobaczył, jak drybluje pod koszem… Wrodzony talent.

      – Ma dobry kontakt z Emmą? – indagował Lou.

      – Ma. Coraz trudniej do niej dotrzeć, ale on ma świętą cierpliwość. Żałuję, że Dorothy, matka Laurie, nie jest tak skłonna do współpracy i wyrozumiała jak on.

      – Z nią też macie problem? Pogarsza sprawę?

      – Ogromnie. Może nie byłbym takim kłębkiem nerwów, gdyby się do nas nie wprosiła. Zresztą nie tylko ona mnie doprowadza do szału. Pamiętasz naszą nianię, Caitlin O’Connell? Mieliśmy szczęście, że znaleźliśmy kogoś takiego, akurat krótko po porwaniu JJ’a.

      – Jak mógłbym zapomnieć? Wydaje się, że to było wczoraj.

      – Otóż zwierzyła mi się, że nas opuści, jeśli Dorothy tego nie zrobi. Próbowałem pogadać o tym z Laurie, ale ona nigdy nie umiała wpływać na rodziców. Z ojcem było szczególnie ciężko, ale z matką niewiele lepiej.

      – Ale co ona takiego robi, że trudno z nią wytrzymać?

      – Przede wszystkim, to ona pierwsza skrytykowała Laurie za to, że nie poszła na macierzyński, gdy tylko dowiedziała się, że jest w ciąży. I do dziś jej to wypomina. Poza tym jest zwolenniczką teorii spiskowych, więc oczywiście jest święcie przekonana, że to wszystko nasza wina, bo pozwoliliśmy podać Emmie szczepionkę MMR.

      – Zaraz, zaraz – odezwał się Lou. – Coś mi się kojarzy… Czy nie jest tak, że ta szczepionka wywołuje autyzm? Zdaje się, że gdzieś o tym czytałem.

      – To wymysły sprzed lat, oparte na jednym jedynym artykule w czasopiśmie medycznym – odparł gniewnie Jack. – Szybko dowiedziono, że badania były nic niewarte, a wydawca wycofał tekst z obiegu. Krótko mówiąc: szczepionki jako takie, a MMR w szczególności, nie powodują autyzmu. Koniec, kropka.

      – Dobrze już, dobrze – zgodził się Lou. – Nie wiedziałem.

      – Wybacz, że tak się uniosłem, ale postawa Dorothy sprawia, że czuję się przyparty do muru. I pomyśleć, że przez większość życia jest żoną lekarza, a woli słuchać paranoicznego ględzenia swoich leciwych kumpelek od brydża. A najgorsze jest to, że wiecznie o tym gada. Podobnie jak o tym, że w rodzinie Montgomerych nigdy nie było ani autyzmu, ani nowotworów, co naturalnie oznacza, że to moja wina. Dla jasności: w mojej rodzinie też się to nie zdarzało. Mam tak serdecznie dość mojej teściowej, że pytałem już Warrena, czy nie mógłbym sypiać u niego na kanapie. – Warren był jednym z członków sąsiedzkiej drużyny koszykówki; Jack mocno się z nim zaprzyjaźnił.

      – Przykro mi to wszystko słyszeć, stary – rzekł współczująco Lou. – Może chciałbyś, żebym pogadał z Laur?

      – Wiem, że serce masz po właściwej stronie – odparł Jack – ale myślę, że pogorszyłbyś sprawę, gdybyś w ogóle poruszył ten temat. Jak mówiłem, stosunki Laurie z rodzicami i tak są trudne, więc… Jakoś się to musi ułożyć. Oczywiście pod warunkiem, że Caitlin nie spełni swojej groźby, bo nie ma mowy, żeby Dorothy sama zajmowała się Emmą. A ja po prostu muszę znaleźć sobie coś do roboty, żeby nie myśleć o sytuacji w domu. Tak samo było, gdy JJ chorował. Na szczęście zaangażowałem się wtedy w wojenkę z medycyną alternatywną. Pamiętasz tego szarlatana, który zabił młodą kobietę, serwując jej idiotyczne nastawianie kręgów szyjnych? Przydałoby mi się teraz coś takiego.

      – W takim razie rozejrzę się za dziwacznymi morderstwami, które porządnie przetestują twój talent i umiejętności – powiedział Lou ze śmiechem. – Coś w stylu tego topielca, przez którego zawędrowałeś do Afryki.

      – O, właśnie. Coś takiego byłoby w sam raz.

      Doskonale pamiętał tamtą sprawę oraz wyprawę do Gwinei Równikowej. Minęło prawie dwadzieścia lat, a on czuł się tak, jakby to było wczoraj.

      Obaj drgnęli mimowolnie, gdy nagle zadzwonił telefon. Jack specjalnie ustawił głośny sygnał, by go nie przegapić w trakcie jazdy rowerem w godzinach porannego szczytu, a potem naturalnie o nim zapomniał. Aparat zaryczał więc jak wóz strażacki spieszący do pożaru, a betonowe ściany tylko podbiły głośność. Jack natychmiast sięgnął po telefon, wyciszył go i spojrzał na ekran. Dzwoniła doktor Jennifer Hernandez w tym tygodniu pełniąca obowiązki dyżurnego lekarza.

      Grafikiem objęto najmłodszych stażem lekarzy. Do ich obowiązków należało wspieranie rezydentów podczas nocnych dyżurów, stawianie się w OCME wcześniej od innych i tworzenie harmonogramu sekcji – z uwzględnieniem zwłok dostarczonych ostatniej nocy – oraz zarządzanie korespondencją skierowaną wprost do ekspertów medycyny sądowej. Roboty mieli więc sporo, toteż Jack cieszył się w duchu, że z racji starszeństwa już nie musi się w nią angażować. Sprawy powierzali mu zwykle MLI, czyli śledczy medyczno-prawni, których głównym zadaniem było przygotowanie szczegółowej dokumentacji wszystkich przypadków skierowanych do inspektoratu. Chodziło o zgony, do których doszło w nietypowych albo podejrzanych okolicznościach, СКАЧАТЬ