Pandemia. Robin Cook
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pandemia - Robin Cook страница 10

Название: Pandemia

Автор: Robin Cook

Издательство: PDW

Жанр: Триллеры

Серия: Thriller

isbn: 9788380626805

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      – Zamiast marudzić, pakuj swoją smętną dupę do chłodni i daj mi znać, czy ciało już tam jest – polecił mu Jack. – Powinno być w szczelnym worku, oznaczone jako Jane Doe albo coś w tym guście. Zaczekam.

      Jack zatrzymał się przy swoim rowerze. Uśmiechnął się do ochroniarza siedzącego w maleńkiej budce z widokiem na rampę i dziedziniec. Mężczyzna spojrzał na niego ze zdziwieniem, jakby pierwszy raz widział lekarza w białym fartuchu używającego roweru w miejskiej dżungli – choć przecież w pobliskich szpitalach Bellevue i NYU musiało ich być wielu.

      Jack był świadomy, że spotkanie z Bartem, które napełniło go energią, może być głównym powodem jego narastającego zniecierpliwienia, ale i tak miał wrażenie, że Vinnie nie zgłasza się przez całe wieki. W końcu usłyszał jego głos.

      – Już jest, hermetycznie zamknięte. Tylko niech pan nie mówi, doktorze, że mamy się nim zająć jeszcze dziś. Jest po dwunastej i mamy za sobą trzy sekcje. Może podzielimy się z kimś tym bogactwem?

      – Wiele wskazuje na to, że to wyjątkowo ciekawy przypadek – odparł Jack. – Kto wie, czy dzięki niemu nie zostaniemy bohaterami. Przyjrzymy się kobiecie, która zmarła w metrze, być może za sprawą wyjątkowo agresywnego wirusa.

      – Cholera, podwójna wtopa! – jęknął Vinnie. – Przecież pan wie, jak ja nie znoszę tych zakaźnych. Dlaczego nie poznęca się pan nad kimś innym? Dlaczego zawsze nade mną?

      – Nie odmówiłbym ci tej przyjemności, przecież gramy w jednej drużynie, przyjacielu – odparł Jack. Do pewnego stopnia była to prawda. Pracowali razem tak często, że w lot odgadywali swoje intencje. – Na wszelki wypadek sekcję przeprowadzimy w sali rozkładowej.

      Salą rozkładową nazywali osobne, niezbyt wielkie pomieszczenie zarezerwowane dla zwłok w stanie daleko posuniętego rozkładu. Chodziło głównie o zapanowanie nad dokuczliwą wonią, dlatego salę tę wyposażono w niezależny system wentylacyjny, z wysoko wydajnymi filtrami cząsteczkowymi i pochłaniaczami zapachów.

      – Czym ja sobie na to zasłużyłem? – spytał retorycznie Vinnie i westchnął ciężko. – Dobrze przynajmniej, że Carlos dostanie porządną lekcję naszego rzemiosła. Rozumiem, że mamy wystąpić w księżycowych skafandrach?

      – Jasne – odparł Jack.

      Księżycowymi skafandrami nazywali jednoczęściowe stroje robocze wykonane z Tyveku, wyposażone w szczelne kaptury i niezależne filtry HEPA, z zasilanymi bateryjnie wentylatorami. Podobnie jak kombinezony kosmonautów były one obszerne i niewygodne, a panująca w nich temperatura – nieznośnie wysoka. Krótko mówiąc, nie były najpopularniejszą odzieżą pracowników OCME.

      – Zważ ciało i zrób prześwietlenie, nie otwierając worka – dodał Jack. – Nic ponadto, Vinnie, póki nie przyjadę i nie będziemy gotowi do akcji. Zdjęcia i odciski palców mogą zaczekać; zajmiemy się tym podczas sekcji.

      – Gdzie pan jest?

      – Pod czterysta dwadzieścia jeden, ale właśnie ruszam w powrotną drogę. Będę za parę minut, więc bierz się do roboty.

      Jack podniósł rower i zbiegł po stopniach z rampy na poziom ulicy. Pojechał najpierw Pierwszą Aleją, a potem skręcił na północ. Cztery przecznice pokonał z maksymalną prędkością, niemal zrównując się z samochodami, więc gdy hamował przed starym gmachem OCME, dyszał ciężko, ale czuł się tak pobudzony, jakby właśnie wypił filiżankę espresso.

      Przechodząc obok sali rozkładowej, zerknął do środka przez okienko ze zbrojonego szkła. Światło nie było włączone, a to oznaczało, że Vinnie jeszcze nie jest gotowy. Jack zostawił rower przy składzie trumien Hart Island, w których chowano niezidentyfikowanych zmarłych, po czym wrócił na parter, do recepcji. Nie mógł wykluczyć, że rozpoczyna sprawę, która może się okazać istnym trzęsieniem ziemi, dlatego uznał, że wypada uprzedzić o tym Laurie. Gdyby się okazało, że pasażerka metra zmarła z powodu zakażenia wyjątkowo zjadliwym wirusem grypy, odpowiednie komórki w Departamencie Zdrowia musiałyby natychmiast zostać powiadomione o zagrożeniu, a to należało do obowiązków Laurie.

      – Cześć, Cheryl – odezwał się pogodnym tonem, widząc za biurkiem sekretarkę głównego inspektora medycyny sądowej, czyli własnej żony. Przez wszystkie lata, które Jack spędził w OCME, Cheryl pracowała dla doktora Harolda Binghama. Często miał z nią do czynienia, bo i bywał u szefa znacznie częściej, niż był skłonny przyznać. Na ogół traktował zasady w sposób dość wybiórczy – uważał je co najwyżej za sugestie, a gdy przeszkadzały mu w pracy, po prostu je ignorował. Lecz choć miał opinię znakomitego specjalisty, to metody, którymi dochodził do świetnych wyników, często nie podobały się zwierzchnikom i dlatego tak wiele razy siadywał na kanapie obok biurka Cheryl, czekając na reprymendę od szefa. Podczas jednej z owych wizyt dowiedział się, że sekretarka Binghama samotnie wychowuje nastoletniego wnuka, który lubi grać w koszykówkę. Jack wciągnął go do rozgrywek, które sam organizował na wyremontowanym za własne środki publicznym boisku opodal swego domu.

      Tym razem jednak, podekscytowany czekającym go zadaniem, nie zamierzał czekać w sekretariacie i skierował się wprost ku drzwiom gabinetu Laurie.

      – Nie wchodziłabym tam! – zawołała Cheryl tonem na tyle ostrym, że zatrzymał się w pół kroku. – Doktor Montgomery konferuje telefonicznie z burmistrzem i radnymi. To może potrwać. Może przekażę jej wiadomość?

      Jack zastanawiał się przez krótką chwilę, czy nie powinien wtargnąć do gabinetu mimo ostrzeżenia.

      – To bardzo ostra debata – dorzuciła Cheryl.

      – W porządku – odparł Jack. Przypomniał sobie, że miesiąc wcześniej Laurie prosiła go, żeby więcej nie wchodził niezapowiedziany do gabinetu – i ta myśl pomogła mu powściągnąć entuzjazm. – Niech i tak będzie. Przekaż jej, proszę, że przeprowadzam sekcję, o której zdecydowanie powinna wiedzieć. Wpadnę tu, gdy skończę, żeby przedstawić szczegóły.

      – A czy nie powinnam od razu powiedzieć jej, o co chodzi?

      – Chyba lepiej nie – odpowiedział Jack.

      Im dłużej zastanawiał się nad sytuacją, tym lepiej rozumiał, że zanim puści w ruch biurokratyczną maszynę, ogłaszając pandemię śmiercionośnej grypy, powinien się upewnić co do swoich podejrzeń serią badań laboratoryjnych. Przedwczesne wieści mogłyby wywołać panikę w mieście, zwłaszcza gdyby dotarły do niepowołanych uszu. Z zażenowaniem uświadomił sobie, że powinien był o tym pomyśleć znacznie wcześniej. Wychodząc z sekretariatu, mógł już tylko myśleć z wdzięcznością o Cheryl, która uratowała go przed nim samym.

      W publicznej poczekalni Jack poprosił recepcjonistkę, Marlene, by wpuściła go do działu rozpoznań, w którym przyjmowano krewnych, gdy przychodzili dokonać identyfikacji zwłok. Szukał Rebekki Marshall, urzędniczki przeszkolonej w obchodzeniu się z rodzinami pogrążonymi w żałobie. Odnalazł ją, gdy kończyła spotkanie z parą, która musiała zidentyfikować jednego ze swych nastoletnich synów, ofiarę przedawkowania narkotyków. Tego typu tragiczne sceny nie były rzadkością – nie tylko w nowojorskim OCME, ale i w innych СКАЧАТЬ