Pandemia. Robin Cook
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pandemia - Robin Cook страница 13

Название: Pandemia

Автор: Robin Cook

Издательство: PDW

Жанр: Триллеры

Серия: Thriller

isbn: 9788380626805

isbn:

СКАЧАТЬ ostre odrzucenie przeszczepu doprowadziło do śmierci? – spytał Vinnie, prostując się, by Carlos mógł przyjrzeć się z bliska komorze serca. Pamiętał dobrze przypadek, nad którym pracował kiedyś z doktorem Stapletonem; przyczyną zgonu było wtedy odrzucenie przez organizm przeszczepionej wątroby.

      – Dobre pytanie – przyznał Jack. Vinnie potrafił myśleć i między innymi dlatego Jack lubił z nim pracować. Owszem, na co dzień głównie narzekał na to, jak ciężką ma robotę, ale od czasu do czasu zdarzało mu się powiedzieć coś, co miało głęboki sens. Jack nawet nie zdążył pomyśleć o tym, czy odrzucenie przeszczepu mogło doprowadzić do śmierci młodej pacjentki. Zastanawiając się nad tym, uważnie zbadał serce, a gdy skończył, pokręcił głową. – Na pewno nie o to chodziło. Nie ma nawet śladu stanu zapalnego, ani w samym sercu, ani w osierdziu.

      Vinnie wyjaśnił Carlosowi, że osierdziem nazywana jest tkanka okrywająca serce.

      – Patologiczne zmiany widać tylko w obrębie płuc – dodał Jack, wskazując na ich wypełnione płynem wnętrze. – Płyn, wysięk… to wszystko wskazuje na ostrą grypę.

      – O kurwa, ona wygląda, jakby utonęła – odezwał się Carlos.

      Jack zacisnął zęby. W kwestii przekleństw był zdecydowanym konserwatystą. Wiedział, że młodzi traktują je zgoła inaczej, ale to nie oznaczało, że musi się godzić na używanie takiego języka w miejscu pracy.

      – Posłuchaj mnie, Carlos – wycedził, z groźną miną czyniąc krok w stronę technika. – Dobrze waż słowa, kiedy jestem w pobliżu. Zrozumiałeś?

      – Przepraszam – bąknął Carlos i wycofał się, przewracając oczami w stronę Vinniego.

      Jack odpuścił.

      – Jak to możliwe, że grypa tak szybko ją zabiła? – spytał Vinnie, żeby rozładować sytuację. Dobrze wiedział, na co trzeba uważać w obecności Jacka. – Przecież od wystąpienia objawów do zgonu podobno nie minęła nawet godzina. Jakim cudem?

      – Kolejne dobre pytanie – pochwalił go Jack. – W tysiąc dziewięćset osiemnastym też nikt tego nie rozumiał. Dziś już wiemy, że zachodzi proces zwany burzą cytokinową. Układ odpornościowy wyczuwa antygeny wirusa i dostaje szału: wypuszcza grad cytokin, czyli białek, które wywołują różne reakcje we wszystkich komórkach organizmu.

      – Jak mam to rozumieć? – zdziwił się Vinnie. – Organizm popełnia komórkowe harakiri?

      – Barwne porównanie, ale trafne – odparł Jack. – Tak to wygląda. Układ odpornościowy nagle zaczyna produkować cytokiny, które nieodwracalnie uszkadzają płuca. Wirus tylko wprawia to wszystko w ruch, że się tak wyrażę.

      – Ja pie… – zaczął Vinnie, ale w porę ugryzł się w język.

      – Potrzebne mi próbki płynu z płuc na posiew – oznajmił Jack, udając, że nie słyszał. Spieszył się i dało się to słyszeć w jego głosie. – Poza tym wycinki z oskrzeli. I cała reszta próbek, jak zawsze. Do roboty, panowie!

      – To rozumiem – mruknął Vinnie.

      Jako że do jego obowiązków należało przychodzenie do pracy przed siódmą, by zapewnić płynne przejście ze zmiany nocnej na dzienną, miał prawo wychodzić do domu o piętnastej. Często się jednak zdarzało, że Jack potrzebował go znacznie dłużej, a sądząc po zapale, który nagle go ogarnął, zanosiło się na bardzo długi dzień pracy.

      Rozdział 4

poniedziałek, 14.55

      Podejrzewając, że w grę wchodzi niebezpieczna choroba zakaźna, po zakończeniu sekcji Jack został dłużej w sali, by dopilnować, żeby zgodnie z procedurą odkażono zewnętrze worka na zwłoki, wszystkie pobrane próbki, pojemniki na biżuterię, a także całą powierzchnię księżycowych skafandrów. Uważał, że nie może obarczyć tym zadaniem Vinniego, który miał pod opieką nowicjusza Carlosa i był zmuszony pracować niejako na pół gwizdka.

      Analizując wszelkie możliwe implikacje potencjalnego wykrycia nowego szczepu wirusa grypy, wrócił do recepcji. Nadal uważał, że Laurie powinna jak najszybciej zostać poinformowana o sytuacji i – na wypadek, gdyby najgorsze obawy Jacka się potwierdziły – zacząć planować konkretnie działania, począwszy od powiadomienia stosownych instytucji. Druga próba nawiązania kontaktu skończyła się jednak tak samo jak pierwsza. Gdy tylko zajrzał do sekretariatu, Cheryl oznajmiła mu, że telekonferencja jeszcze się nie zakończyła.

      – Chodzi o budżet – wyjaśniła teatralnym szeptem.

      Jack w gruncie rzeczy współczuł żonie. Imponowała mu cierpliwością i wytrwałością – on sam nie byłby w stanie prowadzić niekończących się rozmów telefonicznych z urzędnikami; z reguły udawało mu się wytrzymać ze słuchawką przy uchu najwyżej kilka minut. Laurie dyskutowała od kilku godzin.

      Powiedziawszy Cheryl ponownie, że jeszcze tu zajrzy, Jack postanowił dopilnować, by próbki pobrane podczas sekcji dotarły do właściwych laboratoriów. Z tymi, które miały trafić do działu toksykologii, nie było problemu – wystarczyło zawieźć je na szóste piętro. Z pozostałymi było nieco gorzej, inne laboratoria przeniesiono już bowiem do nowego gmachu. Przewieźć je mógł któryś z kierowców furgonetek OCME, jeżeli nie wysłano wszystkich po kolejne ciała. Sytuację dodatkowo komplikował fakt, iż badania mikrobiologiczne nie były i nie miały być przeprowadzane pod 421, tylko w wielkim gmachu po drugiej stronie Pierwszej Alei, gdzie mieściło się Laboratorium Zdrowia Publicznego – odrębna agencja należąca do miasta.

      Zależało mu na tym, by jak najszybciej uzyskać odpowiedzi – w końcu chodziło prawdopodobnie o śmiertelnie niebezpiecznego wirusa atakującego układ oddechowy – więc postanowił, że osobiście dostarczy wszystkie próbki. Uznał też, że powinny mieć konkretnych adresatów i sięgnął po komórkę, by zadzwonić do Departamentu Wirusologii w Laboratorium Zdrowia Publicznego. Musiał się przebić przez zastęp sekretarek, zanim uzyskał połączenie z kimś kompetentnym: doktor Arethą Jefferson.

      – Jestem lekarzem medycyny sądowej – wyjaśnił, przedstawiwszy się.

      – Słyszałam o panu – zaskoczyła go odpowiedzią Aretha. Zaraz potem zdziwił się jeszcze bardziej, gdy dodała: – O ile mi wiadomo, grywa pan w kosza na boisku przy Sto Szóstej Zachodniej. Na pewno jest pan tym Jackiem Stapletonem?

      – Jestem – przytaknął Jack – ale nie miałem pojęcia, że taki ze mnie celebryta. Skąd pani o mnie wie?

      – Mieszkam w Upper West Side – odrzekła Aretha. – Na studiach w UConn grywałam w koszykówkę. Odkąd tylko zaczęłam tu pracować, szukałam towarzystwa, żeby czasem pobiegać za piłką. Prawdę mówiąc, zamierzałam się z panem skontaktować, w nadziei, że któregoś wieczoru pozwoli mi się pan przyłączyć do gry na swoim boisku.

      – To nie moje boisko – zaoponował Jack. Nowy Jork nie przestawał go zadziwiać. Niby taki ogromny, a niekiedy zdumiewająco przypominał małe miasteczko.

      – Słyszałam coś innego – odparła СКАЧАТЬ