Słodkie kłamstwa. Caz Frear
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Słodkie kłamstwa - Caz Frear страница 16

Название: Słodkie kłamstwa

Автор: Caz Frear

Издательство: PDW

Жанр: Триллеры

Серия: Thriller psychologiczny

isbn: 9788380158726

isbn:

СКАЧАТЬ mówi Parnell, a ja unoszę brwi.

      – Tak, tak. Właśnie w tym – odpowiada ożywiony, po raz pierwszy skory otworzyć się przed nami. – Miałem wszystko zaplanowane. Drinki w barze, kolacja w restauracji, apartament w hotelu Langham. – Milknie na moment i zmieszany marszczy twarz. – Ale ona nie chciała tam pojechać. Stanowczo odmawiała. Mówiła, że to marnowanie pieniędzy, że nie lubi tłumów ani metra, ani drogich restauracji, co było dla mnie nowością, gdyż za granicą często w takich jadaliśmy. A już ten komentarz o marnowaniu pieniędzy był po prostu niedorzeczny. Bóg jeden wie, ile wydawała co tydzień na jedzenie, kupując rzadkie składniki na przepisy, które znała z telewizji. – Wiecie, co powiedziała na końcu? „Kup lepiej książkę kucharską Michela Roux, a ja przygotuję obiad w domu”. Dacie wiarę?

      Korzystając z tego, że się rozkręcił, mówię:

      – Panie Lapaine, jak się poznaliście z Alice?

      – Proszę do mnie mówić Thomas, a nawet Tom. Poznaliśmy się pod koniec 2001 roku w Brighton. Alice tam mieszkała, a ja brałem udział w demonstracji Stop Wojnie. Chyba podobało jej się to, że miałem jakieś zasady. – Nieśmiały uśmiech. – Cholernie mnie pociągała.

      Rozglądam się po pokoju w poszukiwaniu ślubnego zdjęcia, ale żadnego nie widzę. W ogóle zero zdjęć. Jest jedno małe na parapecie, a na nim starsza para obok dwóch wielbłądów zmagających się z upałem.

      – A kiedy się pobraliście?

      – W 2003 roku – mówi, obracając na palcu obrączkę. – Byliśmy młodzi, jak sądzę, biorąc pod uwagę dzisiejsze standardy.

      – Wspomniałeś wcześniej, że mieszkaliście za granicą? – wtrąca Parnell.

      Lapaine kiwa głową.

      – Tak, po ślubie przez jakiś czas mieszkaliśmy w Brighton, ale potem dostałem propozycję pracy w Sydney, a następnie w Perth. Potem krótko przebywaliśmy w Hongkongu i przez dziewięć miesięcy w Kapsztadzie. – Parnell otwiera usta, ale Lapaine domyśla się następnego pytania. – Znam się na łodziach.

      – Kiedy wróciliście do Anglii? – pytam, a on, wycieńczony, osuwa się w fotelu.

      – W 2010 roku. Moi rodzice zaczynali się starzeć. Ojciec nie radził sobie z firmą i chciał, żebym ją przejął. Przyszła pora wracać do domu. Alice z początku nie chciała, ale pragnęliśmy założyć rodzinę i przyznała, że miło byłoby mieć dziadków w zasięgu ręki – matka Alice zmarła, kiedy ona była nastolatką, a ojca nigdy nie poznała – zgodziliśmy się więc przeprowadzić blisko miejsca zamieszkania moich rodziców. Powiedziałem, że może wybrać dom. Taka była umowa. Wybrała to miejsce. – Wskazuje ręką na lśniącą rzekę, prezentując ją, jakby to było autorskie arcydzieło Alice. – Oczywiście z powodu lokalizacji był dość drogi, więc niewiele w nim zmieniliśmy. Ale panuje tu spokój i dom jest nad wodą, a tego właśnie chciała. – Przez chwilę zastanawia się nad tym, co powiedział. – To właściwie określa Alice „spokojna i zawsze gdzieś nad wodą”.

      Parnell pozwala sobie na pewne delikatne spostrzeżenie.

      – Nie udało wam się jednak założyć rodziny? Na kilka sekund zapada cisza, podczas której Thomas Lapaine podciąga rękawy i pochyla się do przodu. Siedzi z szeroko rozstawionymi nogami, przedramiona ma oparte na udach. To stanowczo męska poza, która mówi mi wszystko, zanim on to wypowie.

      – Próbowaliśmy przez kilka lat, ale się nie udało. Zrobiliśmy wszystkie badania i potem zdecydowaliśmy się na in vitro. Mieliśmy kilka podejść. Było ciężko. Właściwie to postanowiliśmy… – Nagle przerywa, pod wpływem jakiegoś wspomnienia, którym chyba nie chce się z nami podzielić.

      – Tom? – mówię łagodnie.

      Wpatruje się we mnie, lekko skonsternowany.

      – Chodzi o to, że ja… przepraszam, mówiłem wam o tym, że ona nigdy nie jeździła do Londynu, a przecież – jak mogłem zapomnieć – byliśmy w Londynie, raz, kilka miesięcy temu. Ale to naprawdę był ten jedyny raz. Pojechaliśmy tam na kolejne konsultacje do lekarza, którego polecono mojej matce. Cena była niebotyczna, około piętnastu tysięcy funtów za jedno podejście. Do tego badania i wszystkie inne niedogodności, przez które trzeba przejść, ale facet ma podobno sześćdziesięciopięcioprocentową skuteczność. Alice trudno było się oprzeć pokusie, nawet jeśli to oznaczało wyjazd do Londynu.

      Potakuję niepewna, co nam to daje.

      – Musieliście być podekscytowani?

      Znowu ten nieprzyjemny śmiech.

      – J a tak. Jednak wkrótce potem Alice powiedziała, że się poddaje. Ot tak. Ni stąd, ni zowąd. Powiedziała, że doszła do wniosku, że tak po prostu miało być. – Drapie się po nadgarstku, marszcząc brew. – Miała do tego dosyć filozoficzny stosunek.

      – Kiedy to było? – pyta Parnell.

      Zastanawia się przez chwilę.

      – Spotkaliśmy się z lekarzem gdzieś pod koniec października. Jestem pewny, że znajdziecie dokładną datę, kiedy wasi koledzy przeszukają rzeczy mojej żony.

      – Kiedy dokładnie Alice wyjechała? – pytam.

      – W czwartek dziewiętnastego listopada. Wróciłem z pracy, a jej już nie było. Zostawiła liścik. Liścik i domowej roboty jedzenie w zamrażalniku.

      – Masz ten liścik?

      Bierze spory łyk whisky.

      – Nie.

      Parnell bardzo się stara nie przewracać oczami.

      – Możesz nam w takim razie powiedzieć, co tam było napisane?

      – Tylko tyle, że potrzebuje trochę pobyć sama i że wkrótce zadzwoni. – Głos zaczyna mu drżeć. – I że bardzo, bardzo mnie kocha.

      I że leci w kosmos z Elvisem na napędzanym energią słoneczną jednorożcu. Taka jest wiarygodność tego liściku.

      Rzucam mu kość, żeby zobaczyć, czy chętnie się na nią połasi.

      – Sądzisz, że potrzebowała czasu, żeby pogodzić się z decyzją, jaką podjęła w sprawie in vitro?

      – Może – mówi ze smutkiem. – Szczerze mówiąc, nie wiem. Być może.

      – A czy t y pogodziłeś się z tą decyzją, Tom? – Parnell, dumny ojciec czwórki pociech, bezwstydnie ckliwy, gdy temat schodzi na dzieci, łagodnieje nagle, czym zaskakuje mnie i Lapaine’a.

      – Byłem rozczarowany, nie zaprzeczam.

      – Kłóciliście się o to? – pytam, ubiegając Parnella.

      – Nigdy się nie kłóciliśmy.

      – Daj spokój, Tom – przymila СКАЧАТЬ