Słodkie kłamstwa. Caz Frear
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Słodkie kłamstwa - Caz Frear страница 15

Название: Słodkie kłamstwa

Автор: Caz Frear

Издательство: PDW

Жанр: Триллеры

Серия: Thriller psychologiczny

isbn: 9788380158726

isbn:

СКАЧАТЬ mam powiedzieć coś na pocieszenie, ale Lapaine ma lepszy pomysł.

      – Jezu, muszę się napić. – Idzie do kuchni. – Macie ochotę na drinka? Oczywiście jeśli wasi p r z y j a c i e l e nie zabrali wszystkiego z szafek.

      Oddałabym nerkę za lampkę wina – dwieście pięćdziesiąt mililitrów czystego znieczulenia. Parnell kręci głową, więc i ja z niechęcią odmawiam. Thomas Lapaine wzrusza ramionami, chwyta szklankę i butelkę szkockiej, po czym prosi, abyśmy usiedli.

      – Przepraszamy za to wtargnięcie, panie Lapaine – mówi Parnell. – Jednakże rzeczy osobiste pańskiej żony są nam niezbędne do śledztwa. Wspomniał pan posterunkowej Akwie, policjantce, z którą rozmawiał pan dziś rano, że nie widział swojej żony od prawie czterech tygodni, ale że nie był to powód do niepokoju. Może nam pan powiedzieć, kiedy po raz ostatni się z nią kontaktował?

      – Piątego grudnia. Dwa tygodnie temu. To były moje urodziny. – Nie wypija szkockiej jednym haustem, co ja zrobiłabym na jego miejscu, lecz sączy ją, po czym opada na fotel naprzeciwko Parnella.

      – Chociaż, ściślej ujmując, nie kontaktowaliśmy się bezpośrednio. Zostawiła mi życzenia urodzinowe na sekretarce.

      – Był pan poza domem? – pytam łagodnie.

      – Tak – mówi niemal szeptem. – W urodziny zawsze jadam kolację z matką. U Claridge’a. To już stało się niejako tradycją.

      – Nie próbowała dzwonić do pana na komórkę? – pyta Parnell.

      – Domyślam się, że wolała się nagrać. Wiedziała, że mnie nie będzie. – Odpowiada, zanim zdążymy zadać pytanie. – Widzą państwo, Alice miała dość skomplikowany charakter. Czasami po prostu chciała pobyć sama i ja to szanowałem. Szanowaliśmy siebie nawzajem.

      Parnell kiwa głową.

      – Powiedział pan posterunkowej Akwie, że Alice zdarzało się znikać na jakiś czas.

      – Nie jestem pewien, czy tak to ująłem. Alice lubiła mieć przestrzeń, tylko tyle. W Hove jest taki mały domek, który czasem wynajmowała. Powiedziałem o tym policjantce.

      – Jeden z naszych ludzi rozmawiał jakieś pół godziny temu z właścicielką. Ona twierdzi, że Alice od ponad roku nie rezerwowała tego domu.

      Wzrusza ramionami. – Jest też inne miejsce niedaleko Paignton. Lubiła od czasu do czasu pojechać na tydzień nad morze. Ja nie zawsze mogę się wyrwać z powodu pracy…

      Parnell mruży oczy.

      – Więc nie martwił się pan, że tym razem nie było jej dłużej niż tydzień?

      – Nie. Wiedziałem, że trzeba jej pozwolić oderwać się na chwilę od rzeczywistości.

      – Jakiej rzeczywistości? – pyta Parnell, niemal złośliwie.

      Lapaine znowu podnosi butelkę i powoli nią obraca, jakby chwilowo zahipnotyzowany. Albo obmyśla jakieś kłamstwo, albo zamknął się w swoim prywatnym piekle, zastanawiając się, jak potoczyłyby się sprawy, gdyby był w domu w chwili, gdy Alice dzwoniła. Kiedy jednak podnosi głowę, patrzy bystrym wzrokiem, jakby nabrał sił.

      – Od zwykłych życiowych spraw, sierżancie. Pan nie ma czasami ochoty uciec i pobyć sam? Wyrwać się z tej codziennej harówki?

      – Ależ oczywiście – przytakuje mu z empatią Parnell. – Kto by nie miał? Mimo to powiedziałbym mojej żonie, dokąd jadę, kiedy wrócę i jak często będę się odzywał.

      Lapaine posyła Parnellowi sardoniczne spojrzenie.

      – Ale to raczej zaprzecza idei przebywania w samotności, zgodzi się pan? Skoro każdy ruch może być kontrolowany?

      Parnell wstaje i podchodząc do okna, rzuca mi spojrzenie, które mówi: „Nie pojmuję tego”. Szczerze, Parnellowi raczej nie brakuje empatii – jest typem gościa, który zawsze stara się odnaleźć płaszczyznę porozumienia, bez względu na to, czy dyskutuje z Benem o liście przebojów, czy prowadzi rozmowę na temat krótkich spódniczek z podejrzanym o gwałt. Robi wszystko, żeby druga osoba zechciała z nim gadać.

      Widzę jednak, że z Thomasem Lapaine’em i z tym dziwnie nowoczesnym układem małżeńskim sobie nie radzi. Maggie Parnell za swój cenny czas przeznaczony tylko dla siebie uznaje wyjście raz w miesiącu do fryzjera na podcięcie i wysuszenie włosów.

      Odkładam notes i przejmuję pałeczkę.

      – Panie Lapaine, proszę mi wierzyć, że doskonale rozumiem potrzebę pobycia od czasu do czasu samemu, ale cztery tygodnie to bardzo długo. Nie pomyślał pan choć raz, żeby do niej zadzwonić?

      – Dzwoniłem kilka razy, ale nie odbierała, nie zostawiłem wiadomości… – Kiwa głową, dochodzi do niego, że mógł się bardziej postarać. – Powinienem był być bardziej stanowczy, nieprawdaż? Powinienem był do niej wydzwaniać i nalegać, żeby wróciła do domu… – Głos mu się łamie i łzy napływają do oczu. Nie płacze zbyt rzewnie, ale spływająca po policzku strużka wydaje się szczera. Z szacunku odczekuję kilka sekund, zanim znów wracam do tematu.

      – Jaki miała głos na sekretarce tego wieczoru, kiedy zadzwoniła. Normalny?

      Przeciera rękami oczy.

      – Raczej tak. Normalny.

      – Chcielibyśmy odsłuchać tę wiadomość – mówi Parnell, wracając na miejsce.

      – Nie możecie. Usunąłem ją.

      Parnell zaczyna nerwowo poruszać nogą.

      – Pan wybaczy, ale brzmi to trochę bezwzględnie i nieco bezdusznie. Pańska żona zostawia wiadomość, odzywając się po raz pierwszy od dwóch tygodni, a pan usuwa nagranie?

      – Byłem zły. – Zdając sobie sprawę, jak to zabrzmiało, zmienia głos, pozbawiając go ostrości. – Zezłościło mnie to, że nie próbowała zadzwonić na moją komórkę.

      – Ale powiedział pan, że szanował jej potrzebę posiadania przestrzeni tylko dla samej siebie?

      – Owszem, szanowałem. Ale nie powiedziałem, że mi się to podobało – odpowiada bez zawahania.

      Parnell oddaje mu słuszność i kontynuuje.

      – Panie Lapaine, oczywiście przejrzymy rzeczy osobiste pańskiej żony, jej aktywność w internecie i tak dalej, ale zaoszczędzilibyśmy mnóstwo czasu, gdyby podał nam pan nazwiska wszystkich osób, które znała w Londynie, kogo mogła odwiedzać albo gdzie mogła się zatrzymać. W szczególności chodzi nam o dzielnicę Wandsworth.

      – Nikt nie przychodzi mi do głowy. Kompletnie nikt. – Jest coś w jego twarzy, nie tyle wyraz skołowania, ile zaskoczenia, co sprawia, że jestem skłonna mu wierzyć – skłonna uwierzyć, że on naprawdę nikogo tam nie zna. – Ja po prostu tego nie rozumiem. Sądziłem, że pojechała na wybrzeże, jak zawsze. Uwielbiała СКАЧАТЬ