Pierwsza Spowiedniczka. Terry Goodkind
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pierwsza Spowiedniczka - Terry Goodkind страница 27

Название: Pierwsza Spowiedniczka

Автор: Terry Goodkind

Издательство: PDW

Жанр: Героическая фантастика

Серия: Fantasy

isbn: 9788378183488

isbn:

СКАЧАТЬ nadal przerażała ją myśl o wykorzystywaniu magii do zmieniania ludzi, do przekształcania ich niekiedy w coś, co już nie miało w sobie nic ludzkiego. Uważała taki proceder za odrażający.

      ROZDZIAŁ 20

      Tędy. – Tilly wskazała przejście skryte w mroku, w głębi ogromnego pomieszczenia. – Musimy pójść tamtędy.

      Magda kiwnęła głową. Wiedziała o tym miejscu, choć nigdy przedtem nie miała powodu, żeby tam się udać. Przycisnęła dłoń do kurczących się z niepokoju mięśni brzucha.

      Idąc, starała się najlepiej jak mogła osłonić twarz kapturem peleryny. Nie miała ochoty robić uników, żeby ludzie nie mogli jej rozpoznać, ale też nie zamierzała bez potrzeby ujawniać, że tu jest. I tak odgłos każdego kroku niósł się echem, jakby chciał ją wydać.

      Magda, zerkając spod kaptura, zobaczyła mających dar, których rozpoznała. Chociaż nie robiła nic złego, nie chciała się zatrzymywać, żeby z nimi porozmawiać lub tłumaczyć się, po co tu przyszła. Nikomu nic do tego. Kaptur miała głęboko nasunięty na oczy.

      Baraccus często jej powtarzał, że jeżeli robi coś ważnego, nie powinna zdradzać ludziom niczego, czego nie muszą wiedzieć. Żył według tej zasady. Często nawet nie wspominał Magdzie o rzeczach, o których jego zdaniem nie musiała wiedzieć.

      Na przykład dlaczego się zabił.

      Była przekonana, że czyn Baraccusa to nie zwyczajne samobójstwo, jak się wydawało tym, którzy nie znali go tak dobrze jak ona. Wiedziała, że to bardziej skomplikowana sprawa. Samobójstwo było po prostu sprzeczne z jego naturą, toteż wiedziała, że coś musi się za tym kryć, że musi istnieć jakiś powód. Wiedziała również, że musiało to być coś niezmiernie ważnego, skoro skłoniło Baraccusa do poświęcenia życia.

      Domyślała się też, że w tym przypadku naprawdę chciał, żeby to odkryła. Wyczytała to z jego ostatnich słów, z karki, którą jej zostawił. Wciąż słyszała jego głos powtarzający te słowa:

      Przeznaczono ci odnaleźć prawdę.

      Tak czy inaczej, Magda była zdecydowana się dowiedzieć, dlaczego się zabił.

      Kiedy tak szły przez ogromne pomieszczenie, zauważyła, że sporo łukowatych nisz w ścianie po lewej służy jako warsztaty. Obrabiano w nich metal i drewno. Za niektórymi warsztatami znajdowały się duże pokoje; wielkie rozsuwane drzwi były przeważnie szeroko otwarte – pewnie dla wentylacji.

      W głębi jednego ze słabo oświetlonych pomieszczeń czerwonawo lśniły ognie paleniska i panowało zamieszanie, co przyciągnęło uwagę kobiet. Mężczyźni wykrzykiwali polecenia, gorączkowo usiłując opanować skutki – najwyraźniej groźnego – wypadku.

      Magda przez szerokie wejście widziała, że pomieszczenie było w ruinie. Palenisko zostało częściowo rozerwane. Podłogę zalegały pokruszone cegły i żarzące się węgle. Zniknął metalowy okap z wyciągiem. Z ruin paleniska nadal unosił się gryzący dym i gorący popiół, biły aż pod sufit i wydostawały się przez otwarte drzwi. Żelazne pręty osadzone w ceglanym obmurowaniu paleniska były powykrzywiane i odgięte na zewnątrz, jak po silnym wybuchu.

      Złowieszcze zygzaki błyskawic wciąż strzelały wokół uszkodzonego paleniska, przecinały ciemny pokój i sięgały aż po kłębiący się pod stropem dym. Wszystkie miały swoje źródło w palenisku – dowód, że przy tej robocie wykorzystywano magię i że przypuszczalnie to ona doprowadziła do katastrofy.

      Potężna błyskawica oświetliła błękitnym blaskiem mężczyzn wbiegających do pomieszczenia z wiadrami i lejących wodę na płomienie. Gorące węgle syczały i dymiły. Wbiegli następni, niosąc jarzące się kule, żeby było jaśniej.

      Magda dostrzegła pod ścianą w głębi mężczyznę, drugi leżał w pobliżu. Obaj byli pokiereszowani i zakrwawieni. Z pewnością nie żyli. Poczerniałe szaty jednego z nich wciąż się tliły.

      W jego piersi tkwił długi lśniący fragment strzaskanego miecza. Magda widziała, że mężczyzna stracił całą rękę. Sterczący z piersi miecz był zupełnie nieruchomy – znak, że mężczyzna nie oddycha. Żarzące się węgle i lśniące odłamki miecza leżały pomiędzy ciałami. W mroku błyszczał kolejny odłamek wbity w przeciwległą ścianę.

      Rannego otaczała grupka ludzi. Klęczeli, pochyleni nad jęczącym biedakiem, opatrywali mu rany. Najpierw jedna jego noga konwulsyjnie zgięła się w kolanie i wyprostowała, potem druga, jakby straszliwie cierpiał. Jedni go przytrzymywali, a drudzy najwyraźniej posługiwali się darem, starając się mu pomóc.

      Magda zrozumiała, że to źródło krzyków, które słyszała. Chętnie by pomogła rannemu, lecz mający dar już to robili.

      Ze słów mężczyzn, których spotkały w korytarzu, wynikało, że to wszystko by się nie wydarzyło, gdyby czarodziej Merritt nie zostawił tych biedaków. Nie miała pojęcia, dlaczego porzucił ludzi potrzebujących jego pomocy. Na skutek tego umarli.

      Nie mogła też pojąć, jak miecz mógł eksplodować, wyrządzając tyle szkód.

      Poszła dalej z Tilly zatłoczonym korytarzem. W żaden sposób nie mogły tu pomóc.

      W innych pomieszczeniach, oświetlonych wyłącznie ogniami palenisk i pieców, wrzała robota. Nie przerwano pracy, choć w pobliżu doszło do wypadku. Nie można było odejść od pieców i roztopionego metalu. Mężczyźni podnosili ciężkie pojemniki i długimi drągami wsuwali je do pieców. Gdzie indziej wyciągano z pieców rozżarzone tygle i wlewano płynny metal w formy.

      W jeszcze innych pomieszczeniach jedni przenosili żarzące się żelazo z palenisk na kowadła, przy których drudzy już czekali z młotami. Potem jak jeden mąż kuli gorący metal. Miarowe uderzenia zimnej stali o rozżalone żelazo niosły się w ogromnym korytarzu. Dzwonienie młotów zlewało się z rykiem podsycanych miechami płomieni, pokrzykiwaniami, rozmowami i zgrzytem pilników.

      Magda czuła woń stopionego metalu, dymu z palenisk, pary ze słonej wody i oliwy używanych do hartowania gorącego metalu. Błyski z palenisk i pieców miejscami podświetlały żółtawo i pomarańczowo mgiełkę z dymu i pary wiszącą nieruchomo w ogromnym korytarzu.

      Praca trwała pomimo wypadku. Szalała wojna. Nieprzyjaciel co dzień był bliżej. Ludzie wiedzieli, że nie wolno im zwolnić tempa.

      Zagrażające im niebezpieczeństwo było niemal namacalne.

      ROZDZIAŁ 21

      Kiedy dotarły do końca długiego korytarza, Magda się rozejrzała, upewniając się, że ludzie zajmują się swoimi sprawami i nie zwracają na nie uwagi. Uspokojona, wśliznęła się razem z Tilly w przejście.

      Chociaż stylem zbliżone do wielu paradnych miejsc w Wieży, w przeciwieństwie do innych to było dość małe i skromne. Po obu stronach ciemnej wnęki stały kanelowane kolumny z wapienia. Niewiele wyższe od Magdy, były zwieńczone długim belkowaniem podtrzymującym łuki ozdobione zawile rzeźbionymi kamiennymi profilami, otaczającymi ciemne płytki ułożone w geometryczne wzory. Ustawione po obu stronach ławy przyozdobiono tak, żeby harmonizowały СКАЧАТЬ