Subtelna prawda. Джон Ле Карре
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Subtelna prawda - Джон Ле Карре страница 5

Название: Subtelna prawda

Автор: Джон Ле Карре

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Триллеры

Серия:

isbn: 978-83-7508-820-5

isbn:

СКАЧАТЬ spotkam się z Jebem?

      – Pewnie wkrótce, Paul – odparła jeszcze ostrzej niż zwykle, jak zawsze kiedy pada to imię. – Wszystko gotowe. Twój przyjaciel Jeb będzie czekał. Ubierz się na obserwację ptaków. Nie wymeldowuj się. Ustalone?

      Wszystko zostało ustalone dwa dni temu.

      – Bierzesz paszport i portfel. Spakujesz rzeczy, ale zostawiasz je w pokoju. Klucz od pokoju oddasz na portierni, jakbyś miał wrócić późno. Masz stać na stopniach przed hotelem, żebyś nie musiał się plątać po holu na oczach grup wycieczkowych.

      – Świetnie. Zrobię to. Dobry pomysł.

      To też już ustalili.

      – Rozglądaj się za niebieską toyotą hilux, świeżo umytą, nową. Na przedniej szybie czerwona tabliczka KONFERENCJA po stronie pasażera.

      Trzeci raz od przyjazdu każe mu zsynchronizować zegarki, co uważał za niepotrzebne zawracanie głowy w epoce kwarcu, dopóki nie zdał sobie sprawy, że sam to zrobił z zegarkiem przy łóżku. Godzina pięćdziesiąt dwie minuty do startu.

      Koniec połączenia. Był znów sam. Czy to naprawdę ja? Tak, to ja. Godny zaufania. I spocony.

      Rozejrzał się wkoło, roztrzęsiony jak więzień, ogarniając wzrokiem celę, która stała się jego domem; książki, które przywiózł ze sobą i z których nie udało mu się przeczytać ani linijki. Simona Schama o rewolucji francuskiej. Montefiorego historia Jerozolimy; w lepszych okolicznościach do tej pory pożarłby obie. Atlas ptaków basenu Morza Śródziemnego, który mu wciśnięto. Powędrował wzrokiem do arcywroga: Fotela Cuchnącego Szczynami. Przesiedział w nim pół ostatniej nocy, po wykatapultowaniu przez łóżko. Wrócić do niego? Obejrzeć tysięczny raz Nocny nalot? A może Henryk V Laurence’a Oliviera bardziej przekona boga wojny, by natchnął jego żołnierskie serce odwagą? A gdyby tak jeszcze jeden odcinek zatwierdzonego przez Watykan soft-porno? Może ożywi stare ciało?

      Otworzył rozchwierutaną szafę, wyjął pokrytą naklejkami zieloną walizkę na kółkach Paula Andersona i przystąpił do pakowania tandetnych rzeczy tworzących fikcyjną tożsamość wędrownego statystyka, obserwatora ptaków. Potem usiadł na łóżku, wlepiając oczy w ładującą się komórkę, bo dręczył go przemożny lęk, że telefon padnie w krytycznym momencie.

      W windzie ubrana w zielone sportowe marynarki para w średnim wieku zapytała go, czy jest z Liverpoolu. Niestety nie. A może jest z grupy? Raczej nie; a o jaką grupę chodzi? Ale już mieli dość jego wielkopańskiego akcentu i ekscentrycznego sportowego stroju, tak więc zostawili go samemu sobie.

      Zjechawszy na parter, zanurzył się w kłębiącym się rozwrzeszczanym tłumie. Pośród zielonych bibułek i baloników świetlny napis ogłaszał Dzień Świętego Patryka. Akordeon rzęził ludową irlandzką muzyką. Uwijali się tędzy tancerze i tancerki w zielonych kapelusikach. Pijana kobieta w przekrzywionym cylinderku złapała go za głowę, ucałowała w usta i powiedziała, że jest uroczy.

      Przepychając się i przepraszając, wywalczył sobie drogę do schodów przed hotelem, na których zbita grupka gości czekała na samochody. Wziął głęboki oddech i poczuł zapachy zatoki i miodu zmieszane ze spalinami. W górze nie błyszczały gwiazdy śródziemnomorskiej nocy. Ubrał się, jak mu kazano: solidne turystyczne buty, i nie zapomnij kurtki z kapturem, Paul, noce nad Śródziemnym bywają chłodne jak diabli. W wewnętrznej kieszeni na piersiach miał superszyfrującą komórkę. Czuł ją na lewym sutku – co nie powstrzymało go przed ukradkowym sprawdzeniem palcami.

      Świeżo umyta toyota hilux właśnie dołączyła do kolumny przybywających samochodów, i tak, była niebieska, i tak, na przedniej szybie po stronie pasażera miała czerwoną tabliczkę KONFERENCJA. Z przodu dwie bielejące twarze, za kierownicą młody mężczyzna w okularach. Dziewczyna drobna i sprawna, wyskakuje z samochodu jak żeglarka, otwiera drzwi.

      – Jesteś Arthur, zgadza się?! – krzyknęła z najwierniejszym australijskim akcentem.

      – Nie, tak się składa, że Paul.

      – Och, zgadza się, Paul! Przepraszam. Arthur na następnym przystanku. Jestem Kirsty. Miło cię poznać, Paul. Wskakuj!

      Ustalone hasło i odzew. Typowa przesada, ale mniejsza z tym. Wskoczył i znalazł się z tyłu sam. Drzwi zamknięte i wóz minął białe słupki bramy, wjeżdżając na bruk ulicy.

      – A to Hansi – powiedziała przez ramię Kirsty. – Jest w zespole. „Zawsze czujny” – zgadza się, Hansi? To jego motto. Przywitasz się z panem, Hansi?

      – Witaj na pokładzie, Paul – powiedział zawsze czujny Hansi, nie odwracając głowy. Akcent może amerykański, może niemiecki. Prywaciarze przejęli wojenki.

      Jechali między wysokimi kamiennymi murami i chłonął wszystkie widoki i odgłosy jednocześnie: trąbienie jazzu z mijanego baru, tłuste angielskie pary żłopiące w kawiarnianych ogródkach bezcłową wódę, studio tatuażu z przyozdobionym torsem w dżinsach biodrówkach, zakład fryzjerski z fryzurami na lata sześćdziesiąte, pochylonego starca w jarmułce pchającego dziecięcy wózek i sklep z pamiątkami sprzedający posążki chartów, tancerek flamenco, Jezusa i Jego uczniów.

      Kirsty się odwróciła, przyglądając się mu w mijanych światłach. Koścista twarz, piegowata od słońca australijskiego buszu. Krótkie czarne włosy ukryte pod bawełnianym kapeluszem. Żadnego makijażu i puste spojrzenie, przynajmniej jego zdaniem. Podbródek wciśnięty w zgięty łokieć. Ciało bezkształtne w obszernej wojskowej kurtce.

      – Zostawiłeś wszystko w pokoju, Paul? Jak ci mówiłam?

      – Wszystko spakowane, jak powiedziałaś.

      – Atlas ptaków też?

      – Też.

      Wjechali w ciemną ulicę, pod sznurami z praniem. Rozpadające się okiennice, zwietrzały tynk, graffiti krzyczące „Angole won!”. Z powrotem wpadli w oślepiający blask świateł miasta.

      – I nie wymeldowałeś się z pokoju? Przez pomyłkę czy coś?

      – W holu był tłum. Nie mógłbym się wymeldować, nawet gdybym chciał.

      – A co z kluczem do pokoju?

      Cholera, w kieszeni. Czując się idiotycznie, złożył klucz w jej wyciągniętej dłoni i śledził wzrokiem jego dalszą wędrówkę do rąk Hansiego.

      – Robimy objazd, zgadza się? Elliot mówi, żeby zapoznać cię z terenem, żebyś miał jakie takie wyobrażenie.

      – Świetnie.

      – Jedziemy w górę, więc mamy po drodze Queens way Marinę. Teraz cumuje tam „Rosemarie”. Przypłynęła przed godziną. Widzisz ją?

      – Widzę.

      – Aladyn zawsze tam cumuje, i to jego prywatne schodki do kei. Nikomu poza nim nie wolno z nich korzystać; ma nieruchomości w kolonii. Nadal jest na pokładzie, a goście się spóźniają, nadal pudrują noski przed zejściem СКАЧАТЬ