Название: Instrukcja nadużycia. Instrukcja nadużycia. Służące w XIX-wiecznych polskich domach
Автор: Alicja Urbanik-Kopeć
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Биографии и Мемуары
isbn: 978-83-8110-939-0
isbn:
Ta historia to streszczenie sztuki w czterech odsłonach, Na służbę, drukowanej w „Pracownicy Polskiej” w 1910 roku. Sztuka miała cel dwojaki. Z jednej strony przestrzegać przyjeżdżające ze wsi nowe służące przed miejskimi niebezpieczeństwami (ucieleśnianymi oczywiście przez żydowską faktorkę), a z drugiej reklamować Stowarzyszenie Katolickich Służących w Królestwie Polskim. Nic dziwnego. Od ostatniego kwartału 1909 roku „Pracownica Polska” nosiła podtytuł: „Organ Stowarzyszenia Służących”.
Pisma patronackie, oprócz ciągłego przypominania o potędze wiary, konieczności pokuty, pobożności i wdzięczności, były organami prasowymi Stowarzyszenia Służących. Publikowały więc sprawozdania finansowe, ogłaszały zbiórki pieniężne i, tak jak w sztuce Na służbę, wykorzystywały każdą okazję, by wraz z dobrymi radami reklamować stowarzyszenie jako wybawienie katolickich służących z wszelkich kłopotów. „Pracownica Polska”, od której w 1914 roku odłączyła się „Pracownica Katolicka”, promowała Stowarzyszenie Katolickich Służących z siedzibą w Warszawie, ale działające w wielu miastach Królestwa Polskiego. „Przyjaciel Sług” był organem Stowarzyszenia Sług Katolickich pw. św. Zyty w Krakowie z oddziałami w całej Galicji. Oba stowarzyszenia, mimo że oddzielnie zarządzane i pod różnymi zaborami, łączył jeden cel – dbać o dusze służących. A czasem także o ich doczesne powłoki.
Dzięki Bogu zrozumiałyście cel szlachetny
Stowarzyszenie Sług Katolickich pw. św. Zyty zostało założone w czerwcu 1899 roku przez Adelę Henrykową Dziewicką w Krakowie. Adela Oksza Dziewicka była kobietą przedsiębiorczą. W 1883 roku wyszła za mąż za angielskiego filozofa polskiego pochodzenia, Michała Henry’ego Dziewickiego. Michał tłumaczył poezję, prowadził korespondencję z brytyjskimi filozofami, a tymczasem uczył angielskiego, nowego modnego języka, na Uniwersytecie Jagiellońskim[69]. Adela za to działała.
W życiu założyła kilkanaście różnych stowarzyszeń. Zaczęła od Związku Niewiast Katolickich i redagowania „Niewiasty Polskiej”. Potem nastąpił czas Stowarzyszenia Sług Katolickich i „Przyjaciela Sług”, następnie „Anioła Stróża”, pisma dla dzieci. Dalej Stowarzyszenie pw. św. Antoniego, dla dziewcząt pracujących u modystek i w szwalniach, Stowarzyszenie pw. św. Józefa dla dziewcząt pracujących w fabryce tytoniu w Krakowie. W końcu zaczęła współpracę ze Związkiem Młodzieży Przemysłowej i Rękodzielniczej: kierowała Sekcją Abstynencką, Szwalnią imienia Królowej Jadwigi, szyjącą ubrania dla biednych terminujących chłopców, hospicjum dla czeladników i kasą oszczędności[70]. A to tylko pobieżny wykaz inicjatyw społecznych Adeli Dziewickiej podjętych do wybuchu I wojny światowej.
Ze zdjęcia opublikowanego w „Związkowcu” po jej śmierci w 1929 roku patrzy na czytelników nobliwa starsza pani. Siwe włosy ma uczesane w wysoki kok, pod szyją zapięła dużą broszkę. Ramiona otula jej futrzana etola. Robi wrażenie statecznej (choć nieco wyniosłej) ciotki lub babki, takiej, która raczej skarci i powie, że coś nie wypada, niż otoczy opieką i zrozumieniem. To zupełnie inaczej niż persona, którą zaadaptowała na potrzeby „Przyjaciela Sług” i działalności w Stowarzyszeniu.
8. Okładka „Przyjaciela Sług”, 1904.
„Przyjaciel Sług” był na początku dodatkiem do pisma „Grzmot”, samodzielnie zaczął wychodzić w połowie 1898 roku. Numer pokazowy przedstawia nowe pismo tak:
Przyjaciel nie będzie się bawił nic a nic w politykę, zwyczajnie polityka spadła z chlewika. Co je cesarz chiński na obiad – też nas nie obchodzi, ale, co ty sługo jesz, co twój pan lub pani ma na obiad, czy to dobrze, czy na czas akuratnie zrobione, oto co nas obchodzi. Zasmuciła nas jedna cieniuteńka skibka chleba, że aż Wawel można było widzieć. Smuci nas, gdy sługi zdrowie swe rujnują i chodzą blade jak cienie (…). „Przyjaciel Sług” podawać będzie przyjemne i ciekawe przykłady, opowieści prawdziwe z życia sług wzorowych, wspomni o dobrych książkach, o tym, jak w biedzie radzą sobie stowarzyszenia sług w Galicji[71].
Kuriozalny język, mający chyba naśladować to, jak w mniemaniu redaktorki mówił proletariat, miał skracać dystans czytelniczek wobec powagi pisma drukowanego i budować poczucie wspólnoty. Niezależnie jednak od tonu „Przyjaciel Sług” i „Pracownica Katolicka” oferowały swoim czytelniczkom dostęp do faktycznej pomocy systemowej w świecie, który, jak same te gazety podkreślały bardzo wyraźnie, był dla służących groźny i bezlitosny.
Kasia i Marynka z Na służbę naprawdę miały szczęście, że trafiły do stowarzyszenia. Po sprawozdaniach publikowanych w obu gazetach łatwo można prześledzić stopniowy rozwój organizacji (podlewany częstymi apelami do czytelniczek o składki na zbożny cel) i powstawanie kolejnych ośrodków.
I tak w 1900 roku w numerze pierwszym „Przyjaciela Sług” pojawił się artykuł Z ufnością do dzieła w imię Boże! Redakcja tłumaczyła, że przez trzy lata istnienia do stowarzyszenia w Krakowie zapisało się już 800 służących, a „przy Bożej pomocy liczba zorganizowanych w tym celu dziewcząt dojdzie do 2000”[72]. Stowarzyszeniu brakowało więc „własnego kąta”. Początkowo zebrania odbywały się w prywatnym mieszkaniu redaktorki (czyli Adeli Dziewickiej), a potem w wynajętej sali. Za salę jednak trzeba płacić, a na to Stowarzyszenia nie było stać, bo składki po 10 centów wystarczały jedynie na podstawowe opłaty. Mężczyźni z chrześcijańskich stowarzyszeń robotniczych (z którymi na przykład warszawskie stowarzyszenie sług było mocno związane), powiadała redakcja, mają swój dom. „Mężczyznom zresztą łatwiej się zbierać – za granicą po prostu zgromadzają się w restauracjach i tam o swoich potrzebach radzą” – dodawała. Kobiety tak nie mogą: „My przecież po restauracjach zgromadzać się nie będziemy, żeby tam urządzać latarnie magiczne i resursy z tańcami!”. Dodatkowo nawet w redakcji gazety przy ulicy Szpitalnej zaczęło brakować miejsca. W 1900 roku otworzyło się tam jeszcze biuro pośrednictwa i schronisko, czyli przytułek dla służących, „które styrawszy zdrowie, popadają wprost w rozpaczliwe położenie i czeka je chyba kij żebraczy i szpital, a i tam nie przyjmą, gdy choroba dłuższa”. Wszystko to zmierzało do jednego celu, czyli nabycia własnego domu dla Stowarzyszenia św. Zyty. Redakcja obiecywała, że każdy darczyńca będzie wymieniony z imienia i nazwiska w gazecie (i faktycznie „Przyjaciel” co miesiąc publikował listy wpłacających), a na koniec podsumowywała: „Całą tę sprawę polecamy Bogu i szlachetnym sercom ludzi sprawie katolickiej życzliwych”.
Finansowanie Stowarzyszenia Sług Katolickich pw. św. Zyty (czyli oddziału galicyjskiego) opierało się właśnie na składkach członkiń, po 10 centów miesięcznie, i datkach osób zainteresowanych dobroczynnością tego rodzaju. Widocznie zbiórka, ogłaszana też w kościołach, szła dobrze, ponieważ dziewięć miesięcy później pojawił się kolejny artykuł pod tym samym tytułem, ogłaszający triumfalnie, że Stowarzyszenie kupuje dom. „Dzięki Bogu zrozumiałyście cel szlachetny, swój własny i Waszych sióstr interes” – pisała redakcja[73]. Stowarzyszenie zebrało 1500 złotych reńskich ze składek i datków, a kupiło na kredyt dom przeznaczony na schronisko za 26 tysięcy złotych reńskich. W domu miało powstać schronisko dla chorych, słabych lub bezrobotnych służących, podzielonych na dziesiątki nadzorowane СКАЧАТЬ
69
Zob. J. Bremer,
70
71
„Przyjaciel Sług”, numer okazowy, „Grzmot” 1897, s. 4–5.
72
73