Zakon. Piotr Kościelny
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zakon - Piotr Kościelny страница 7

Название: Zakon

Автор: Piotr Kościelny

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Крутой детектив

Серия:

isbn: 978-83-948176-1-9

isbn:

СКАЧАТЬ gdy zacząłem protestować, drugi odbezpieczył broń. Kurwa! Co to ma znaczyć, że w polskim obozie ktoś mierzy z broni automatycznej do szefa sztabu?

      – Było przywyknąć, pułkowniku – powiedziałem. – Pozwolą panowie, że odmelduję się do swoich obowiązków lub, jak sugerował mi mój dowódca, wezmę leżaczek i się poopalam, bom coś blady. W razie potrzeby jestem u siebie.

      W drodze do swojego biura zacząłem analizować sytuację. Kilku ludzi, z wyglądu i zachowania najemnicy. Pełna tajemnica odnośnie do ich przylotu. Wydzielony fragment obozu do ich dyspozycji. I najważniejsza rzecz, na którą dopiero teraz zwróciłem uwagę. Przyleciały trzy śmigłowce, a pasażerowie wysiedli tylko z jednego. Zastanawiające. Po co lecieć tyloma maszynami, skoro wszyscy zmieścili się w jednej? Zacząłem podejrzewać, że gości jest więcej, niż nam się wydawało. Pytanie tylko dlaczego. Może ktoś chce dokonać sabotażu na terenie bazy? Może jak wszyscy będą spać, to ktoś zaatakuje bazę? Postanowiłem działać.

      Po wejściu zażądałem połączenia z biurem dowódcy bazy. Po chwili usłyszałem głos:

      – Pułkownik Cisek, dowódca Polskiego Kontyngentu Wojskowego.

      – Panie pułkowniku, przepraszam, że przeszkadzam, ale dopiero po wyjściu od pana coś mi przyszło do głowy. Czy zwrócił pan uwagę, że wszyscy najemnicy wysiedli z jednego śmigłowca, a przyleciały trzy?

      – Rzeczywiście, kapitanie. Nie zwróciliśmy na to uwagi. Jak pan myśli, co to może oznaczać? – zapytał pułkownik.

      – Nie chcę zgadywać, ale możliwości jest kilka. Może gości jest więcej, niż nam się ujawniło. Pytanie, czy wykonują jakąś misję poza bazą, czy może my jesteśmy ich misją. Może mają coś zdobyć i pozostałe śmigłowce będą służyć jako środki transportu? Jak mówiłem, nie chcę zgadywać. Jedyne, co mogę zaproponować, to podwojenie liczby patroli i postawienie w stan gotowości pododdziału GROM-u porucznika Strzelczyka. Może się okazać, że nasi goście ściągną nam na głowę kłopoty – stwierdziłem.

      – Ma pan rację, kapitanie. Zaraz wydam odpowiednie rozkazy. Dziękuję, Marku – rzekł pułkownik.

      Byłem w szoku. Dowódca bazy po raz pierwszy zwrócił się do mnie po imieniu. Rzecz niespotykana. Jednak ten dzień był wyjątkowy.

      – Panie pułkowniku. Jesteśmy razem w tym gównie i razem musimy się z niego wydostać. Teraz się odmelduję.

      Po zakończeniu rozmowy zacząłem się zastanawiać, co może być tak wartościowe w tym kraju, że rząd wysłał taką ekipę. Złoto Saddama? Raczej nie, bo już dawno ukradli je jankesi. Broń chemiczna lub biologiczna? Też nie. Jej nigdy nie było. Chodziło tylko o pretekst do inwazji dla sojuszników zza oceanu. Cokolwiek to było, to miało dużą wartość.

      ***

      Irak, 1 kwietnia 2005 r., godz. 12:26

      „Duch”

      Po wejściu do wydzielonej części bazy grupa „Konara” zaczęła sprawdzać sprzęt. Ja podłączyłem urządzenie szyfrujące do komputera. Według informacji, jakie przekazali nasi informatycy, urządzenie to każdą wiadomość mailową szyfrowało w sposób zmienny algorytmicznie. Nie było możliwości złamania szyfru. To znaczy możliwość była, ale zajęłoby to około stu lat, biorąc pod uwagę zaawansowanie współczesnej technologii. Każdy mail, każde połączenie komunikatorem było dzielone na jakieś fragmenty i potem podobne urządzenie po drugiej stronie składało wszystko w całość. Cóż, dla mnie to czarna magia, ale skoro firma na tym pracowała, to znaczy, że połączenia na sto procent były bezpieczne. Po przygotowaniu sprzętu zwróciłem się do „Konara”:

      – Słuchaj. Nie podoba mi się ten kapitan.

      – Co ci się nie podoba? Nie w twoim typie, żuczku? – odpowiedział „Konar”.

      „Wacek” parsknął śmiechem.

      – Ooo… Czyżby „Duch” był ciotą, że faceci mu się podobają? W sumie nigdy nie widziałem cię z dupą.

      – A ja nie widziałem twojego mózgu, co nie znaczy, że go nie masz – odpowiedziałem, po czym zwróciłem się do dowódcy: – Ten kapitan… Zauważyłeś coś dziwnego? Niby uprzejmy. Niby starał się załagodzić ton rozmowy z pułkownikiem. Ale jednak coś w jego oczach mówiło, że nie jest to szczere. Podejrzewam, że teraz siedzi gdzieś i zastanawia się, po chuj tu jesteśmy.

      – Oj, żuczku. Nie przejmuj się tym. Wykonamy swoją robotę i znikamy. A kapitan będzie się całe życie zastanawiał, co tu się wydarzyło – stwierdził „Konar”, po czym zwrócił się do „Wezyra”: – Żuczku, sprawdziłeś apteczkę? Wszystko jest?

      – Ej, wkurwiasz mnie już – zirytował się „Wezyr”. – Wiem, co mam robić. Zachowujesz się jak małolat, co organizuje imprezkę z dupami i po dziesięć razy sprawdza, czy ma gumy. A od rana w niej chodzi.

      Cała nasza grupa zarechotała na te słowa. Tylko „Konar” rzekł poważnie:

      – Słuchaj. Jak dla mnie, to możesz te dupy walić w OP-1. Wszystko ma być gotowe i sprawne, jak już będziemy mieli przesyłki. Chcę, aby informacje o pobycie głównego celu uzyskać w ciągu godziny. Potem chcę przejąć cel i spierdalać do domu. A wiesz czemu? Nie wiesz. Więc ci powiem. Żonie powiedziałem, że jadę w delegację na tydzień do Katowic. I wiesz co? Nie mam zamiaru zbytnio się opalić na tej jebanej irackiej pustyni. Co powiem żonie? Że w Katowicach się tak opaliłem? A poza tym, jak już mówiłem, córa ma w tym roku maturę. Ponoć ma też chłopaka. Nikt ważny. Zwykła pizda w rurkach. Muszę pogonić łebka. Chłop to chłop, a nie laluś w przyciasnych spodenkach.

      – Ha, ha! „Konar” będzie miał kolejną szparę w domu! Żonę, córę i jej gogusia. Tylko się nie pomyl. A ten łebek też goli nogi? – zaśmiał się „Wacek”.

      – A skąd, do kurwy nędzy, mam wiedzieć? Pewnie goli. Jedno, co o nim wiem, to to, że więcej wali sobie zdjęć dziennie, niż ja konia w życiu zwaliłem.

      – „Konar”, pamiętaj, że jest ustawa o ochronie zwierząt i nie można znęcać się nad nimi. Walenie konia podlega pod paragraf – wtrąciłem.

      Ponownie cała grupa zarechotała, a dowódca wraz z nami. Po chwili major przestał się śmiać i zupełnie poważnie powiedział:

      – Dobra. Pośmiali się? Sprawdzić broń, sprawdzić sprzęt. Koniec laby. Trzeba zająć się zadaniem. Jest godzina 13:15. Na czujce zostają „Arni” i „Świniak”. Reszta spać. Zmiany co trzy godziny. Ostatnią czujkę mam ja i „Duch”. Na 19:00 wszyscy gotowi. Czy to jasne? A więc rozejść się. Ty, „Duch”, poczekaj chwilę.

      – Jasne – powiedziałem.

      Poczekaliśmy, aż zostaniemy w pomieszczeniu sami. Dowódca spojrzał mi uważnie w oczy.

      – Słuchaj, mam do ciebie prośbę i przy okazji zadanie. Ale niech zostanie to tylko pomiędzy nami. Wiemy tylko ty, ja i sam szef. „Wielki” podejrzewa, że w naszej grupie jest kret. Pamiętasz wiadomości w mediach o nurkowaniu gościa z Orlenu? Wszystko jak należy, a tutaj nagle jeden dziennikarzyna zaczyna się zastanawiać, jak możliwy jest taki wypadek. Założyliśmy mu smycz, od kilku dni СКАЧАТЬ