Zakon. Piotr Kościelny
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zakon - Piotr Kościelny страница 5

Название: Zakon

Автор: Piotr Kościelny

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Крутой детектив

Серия:

isbn: 978-83-948176-1-9

isbn:

СКАЧАТЬ potrafimy poprzez pewne osoby na niego wpływać. W razie konieczności możemy go przekupić lub zorganizować mu samobójstwo. Chociaż łatwiej spowodować wypadek. Pamiętasz, jak jakiś czas temu pewien premier szczęśliwie ocalał z wypadku śmigłowca? Zaczął fikać, ale po tym podkulił ogon i ponownie wrócił do zaprzęgu. Jak widzisz, mamy wpływ na wiele rzeczy. Sami ustalamy, kto w tym kraju jakie stanowisko zajmie. To my decydujemy, kto będzie premierem, a kto prezydentem. A te ryje już się opatrzyły, więc będzie nowe rozdanie. Ale nie o to chodzi w tej grze. Słyszałeś o profesorze Malinowskim z WAT? – zapytał Dobrowolski.

      – Słyszałem – potwierdził Dryl. – Nawet wszczęliśmy dochodzenie w sprawie jego samobójstwa. Nie zostawił listu pożegnalnego. Mieliście z tym coś wspólnego?

      – O nie… No, może trochę. Zabił się sam, rzeczywiście, ale dlatego, że nie chciał z nami współpracować. Otóż wielce szanowny profesor wynalazł, stworzył pewien układ scalony, sterownik. Supernowoczesny. Nikt czegoś takiego nie ma. To jest krok milowy w technologii wojskowej i cywilnej. To tak, jakby na koronację Bolesława Chrobrego przylecieć śmigłowcem. Ale oprócz tego, że to skok technologiczny, ten sterownik ma pewną bardzo ważną funkcję. Jego produkcja jest poza tym wyjątkowo tania, więc może być masowo montowany w każdym urządzeniu. W czołgach, samolotach, w systemach sterujących rakietami. Każdy nasz sojusznik będzie go chciał mieć w swoim sprzęcie. Nasi wrogowie też go z chęcią zakupią. Co my z tego mamy? Otóż „Zakon” rozpocznie jego dystrybucję i zarobi na tym miliardy. Jak już wszyscy go od nas kupią, zostaniemy władcami świata. Nasi kontrahenci nie będą bowiem wiedzieć o jeszcze jednej dodatkowej funkcji tego sterownika. Mianowicie dzięki niemu będzie można zdalnie wyłączyć urządzenie czy pojazd, w jakim go zamontowano.

      Dryl popatrzył na Dobrowolskiego z niedowierzaniem. Ten kontynuował:

      – Przejmiemy kontrolę nad całym sprzętem. Wyobraź sobie, że jakiś kraj nas atakuje, a my przejmujemy jego sprzęt. Ich myśliwce spadają z nieba jak liście z drzew, czołgi stają w miejscu i nie dają się uruchomić, rakiety bojowe nie startują, silniki w okrętach zatrzymują się i dryfują. Ale najzabawniejsze jest to, że możemy przejąć także kontrolę nad tymi urządzeniami i zdalnie odpalać ich rakiety przeciwko ich miastom. Kurewsko realna wizja panowania nad światem. Jest tylko jeden problem. Otóż szanowny profesor, wiedząc, co zamierzamy zrobić z jego wynalazkiem, wysłał jedyny egzemplarz sterownika wraz z dokumentacją techniczną do swojego przyjaciela ze studiów. Sęk w tym, że ten przyjaciel mieszka w Iraku. Nasi chłopcy muszą jak najszybciej zdobyć to urządzenie. Dlatego, jak sam widzisz, życie jednego kapitana żandarmerii jest gówno warte. Jak zajdzie konieczność, to zniszczymy całą bazę wojskową. Ale liczę na to, że nie będziemy do tego zmuszeni. A teraz powinieneś zapytać, co ty będziesz z tego miał.

      – A więc co ja będę z tego miał? – zapytał komendant żandarmerii.

      – W przyszłym tygodniu ten oto siedzący z nami minister zaproponuje prezydentowi i premierowi stworzenie holdingu. Nazwijmy go roboczo Polski Holding Zbrojeniowy. Będzie on zrzeszać wszystkie firmy z branży przemysłu zbrojeniowego. Na miejsce prezesa mam już jednego kandydata. Jesteś nim ty. Będziesz miał wpływ na wszystko, co trafia do wojska. Począwszy od niezbędników, poprzez piżamy, a na najnowocześniejszych elementach uzbrojenia kończąc. Będziesz miał w chuj pieniędzy, będziesz zwiedzał świat, spotykał się z szefami państw. Życie jak hrabia. Oczywiście będziesz musiał pamiętać, że tak samo łatwo zdjąć cię ze stanowiska, jak na nie wsadzić. Może nawet łatwiej. Wchodzisz w to?

      – Gdzie mam podpisać ten cyrograf? – odpowiedział z uśmiechem generał Dryl.

      – Nigdzie. Niczego nie musisz podpisywać. Wystarczy, że uściśniemy sobie dłonie. Teraz my musimy znikać. Ja lecę do siebie, a minister na spotkanie u premiera.

      Pożegnali się, a komendant usiadł wygodnie w swoim fotelu, zastanawiając się nad pięknie rysującą się karierą.

      Mężczyźni, którzy opuścili jego gabinet, stanęli przy windzie. Minister uśmiechnął się do generała.

      – Mówiłem, że łatwo pójdzie? Na kasę każdy poleci. Własną matkę by oddał na organy za to, co mu obiecałeś.

      – Ja mu coś obiecałem? Posiedzi miesiąc na stołku, a potem trzeba będzie się go pozbyć. Albo lepiej się go pozbyć, zanim na stołku usiądzie. Na tę chwilę za dużo osób na wysokich stanowiskach znika. Zdobądź próbkę jego pisma. Trzeba list pożegnalny mu przygotować. Rozumiesz – żona mnie zdradza, zdefraudowałem fundusz operacyjny, ulubiona rybka zdechła, więc zmusza mnie to do strzelenia sobie w durną pałę. Ale to na spokojnie. Najpierw trzeba zdobyć sterownik, a potem wyślemy czyścicieli. Dobra, spieprzaj, dziadu, jak mawiał klasyk.

      Pożegnali się i każdy udał się do swoich obowiązków. Generał Dobrowolski obserwował, jak minister wsiada do rządowej limuzyny i odjeżdża. Minister nie zauważył, że w ślad za nim ruszył dyskretnie stary ford mondeo, w którym siedziało dwóch mężczyzn. Ich twarze nie zdradzały emocji. Gdyby minister uważnie się im przyjrzał, rozpoznałby te osoby. Widział ich niespełna tydzień wcześniej, jak wychodzili z gabinetu Dobrowolskiego. Wtedy uśmiechnęli się do niego, ale ich oczy były zimne.

      Generał tylko raz spojrzał na szybko oddalającą się rządową limuzynę i śledzącego ją forda. Po chwili wyciągnął telefon i wybrał numer znany tylko jemu. Głos po drugiej stronie odezwał się po pięciu sygnałach.

      – Zdrawstwuj, towariszcz. – Głos po drugiej stronie brzmiał głucho.

      – Zdrawstwujtie, Siergieju Aleksandrowiczu – przywitał się generał.

      – Wsio w poriadkie? Naczinajem płan B?

      – Da. Uże wsio choroszo. Naczinajem – odparł Dobrowolski i przerwał połączenie.

      Wiedział, że wieczorem odbędzie się spotkanie najwyższego kierownictwa „Zakonu”. Tradycyjnie jego miejscem będą budynki po byłym PGR-ze, które „Zakon” kupił dwa lata wcześniej.

      Rozdział III

      Irak, 1 kwietnia 2005 r., godz. 12:00

      Zwoliński

      Obserwowałem lądujące śmigłowce. Kątem oka dostrzegłem, że macha do mnie dowódca bazy. Podszedłem do niego i po chwili razem spoglądaliśmy na manewry pilotów maszyn.

      – Jest pan gotowy, panie kapitanie? – zapytał pułkownik Cisek.

      – Na co, panie pułkowniku? – odpowiedziałem.

      – Na przyjęcie naszych czcigodnych gości, oczywiście. Zastanawiam się, czy powinienem rozwinąć czerwony dywan. Przepraszam, kapitanie, ale wojsko już nie jest takie jak kiedyś. Kiedyś takie zagrywki góry były nie do pomyślenia. Chlało się po jednostkach, czasem jakaś kontrola była. Czasem ktoś dostał zjebkę. Ale ogólnie panował porządek, szacunek do munduru. A teraz? Jakiś bubek, co został ministrem, traktuje pułkownika jak gówniarza. Świat zbliża się ku końcowi – stwierdził z żalem pułkownik.

      – Niech pan się nie mazgai, panie pułkowniku. Zróbmy wszystko, aby ta wizyta była krótka i byśmy mogli po jej zakończeniu spojrzeć sobie w twarz bez obrzydzenia – odparłem. – Mam nadzieję, że nie splamimy munduru żołnierza Wojska Polskiego.

      Na te słowa pułkownik już się nie odezwał. СКАЧАТЬ