Alfa Jeden. Adrianna Biełowiec
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Alfa Jeden - Adrianna Biełowiec страница 25

Название: Alfa Jeden

Автор: Adrianna Biełowiec

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия:

isbn: 978-83-941896-1-7

isbn:

СКАЧАТЬ poświatę. Główne światła pomieszczenia wyłączono, paliła się tylko para ciemnobłękitnych podstropowych lamp oraz jedna na prętowym układzie statycznym, okalającym wejściowe drzwi. W prawym dolnym rogu ekranu, na kwarcowym wyświetlaczu, widniała godzina 21.46 czasu terrańskiego nieokreślonej daty. Czyżby Razok przespała pełną dobę? Pamiętała, że tuż przez położeniem się również patrzyła na zegar i wówczas była 21.55.

      Roger milczał za ścianą, musiał albo drzemać, albo porządnie się nudzić. Takumi siedział skulony na pryczy w celi naprzeciw Sandry. Opierając się plecami o ścianę, trzymał na brzuchu splecione dłonie, a głowę pochyloną tak, że niemal dotykał czołem ugiętego kolana. Spał. Anna i Adrian rozmawiali ze sobą przyciszonymi głosami. Prócz szumu dyskusji słychać było też cichutkie buczenie zapór energetycznych, niesłyszalne przy poziomie hałasu panującym w szczytowych godzinach pracy, gdy ludzie kręcą się po pokładzie, a zewsząd napływają komunikaty. Sandra nie miała prawa wiedzieć, co dzieje się za drzwiami pomieszczenia, domyśliła się jednak, że większość personelu śpi, skoro panuje taki bezgłos.

      Niebawem przekonała się, jak bardzo się pomyliła.

      Uświadomiła sobie, że prom leci inaczej niż po opuszczeniu orbity księżyca, bo łatwiej mogła się teraz poruszać. Wyjrzawszy z zaciekawieniem przez iluminator skonstatowała, że odczucia jej nie zawiodły: dryfujące na zewnątrz małe kawałki skał przemieszczały się wolniej niż obserwowane ostatnio, kiedy statek pruł przez przestrzeń na mocy silników wynoszącej osiemdziesiąt procent, jak wskazywały dane na wyświetlaczu przy wejściu. Teraz posuwali się z prędkością jednej czwartej Nema i ciągle zwalniali. Skałki, które coraz częściej smyrgały obok kadłuba, nie stanowiły zagrożenia dla życia zamieszkałych planet, były bowiem tak malutkie, że nawet gdyby któryś terraformowany glob ściągnął je siłą grawitacji, spaliłyby się w atmosferze i osiągnęłyby powierzchnię jako kosmiczny pył. Nie stanowiły zagrożenia również dla maszyn wielkości średniego promu o solidnym kadłubie, a nawet deomerów, które miały przepisowo zamontowane na dziobach działka przystosowane do kruszenia dryfujących odłamków, gdyby te znalazły się na kursie kolizyjnym.

      Sandra długo wpatrywała się w iluminator, przez co straciła poczucie czasu. Odwróciła się, gdy w kabinie więziennej ponownie włączono oświetlenie, lecz nie podeszła do bariery, jak rozbudzeni współpasażerowie. Gdzieś w korytarzu toczono rozmowy, słychać było stukot butów o metalową nawierzchnię.

      Nic się jednak nie wydarzyło przed kolejne minuty, więc, przeciągnąwszy się i ziewnąwszy szeroko, dziewczyna ponownie rozpoczęła wartę przy pancernej szybie – i westchnęła, zaskoczona. Przed promem dryfowała samotnie przynajmniej dwukilometrowej długości asteroida.

      Zdumienie momentalnie przerodziło się w paniczny strach osoby zmierzającej ku nieuchronnemu unicestwieniu. Krew w żyłach parzyła, jakby stała się lawą. Pierwszą myślą Sandry było to, że nie wykryta w porę planetoida wyrosła niespodziewanie przed promem niczym góra lodowa przed legendarnym Tytanikiem. I tak jak w przypadku Tytanika, rozbudzony personel będzie robić wszystko w skrajnej desperacji, by uratować maszynę. To by wyjaśniało spadek szybkości, pomyślała Razok, i obecność odłamków skalnych za iluminatorem, będących namacalnym dowodem na to, że próba rozbicia planetki zakończyła się niepowodzeniem.

      Gapiąc się na zewnątrz jak spetryfikowana cementem, Sandra nie zorientowała się, że współwięźniowie również wlepiają w iluminatory zatroskane spojrzenia, sypiąc salwami komentarzy, póki nie obróciła twarzy ku barierze plazmowej, dłużej nie mogąc znieść myśli o nadchodzącym końcu.

      Kolos zbliżał się do dziobu transportera z każdym nerwowym oddechem.

      No to już po nich.

      Lecz… coś w tym wszystkim było nie tak.

      Po pierwsze światła. Czerwony alarm oznaczający najwyższy stopień zagrożenia – nieważne, czy na pokładzie promu pasażerskiego, czy w mieście, czy w placówce militarnej – obwieszczano przy pomocy sygnalizacji świetlnej i specyficznego, urywanego dźwięku syreny na obszarze całego obiektu. Tymczasem w pomieszczeniu zapalono wyłącznie białe światła, jak na początek pokładowego dnia. Nikt nie wpadł z hukiem do środka i nie oznajmił więźniom, że zostaną eskortowani do kapsuł ratunkowych – gdyby rzeczywiście ogłaszano czerwony alarm, ewakuowano by cały personel, bez wyjątku.

      A jednak.

      Do kabiny więziennej weszło ośmiu odzianych na czarno żołnierzy, uzbrojonych w kilkukilogramowe gnaty i zwisające przy udach paralizatory jonowe. Jeden z kolesi podchodził kolejno do karcerów i wyłączał blokady energetyczne. Z wszystkich zajętych za wyjątkiem celi Sandry.

      Zmieszanym więźniom kazano wyjść na środek pomieszczenia.

      – Dokąd nas zabieracie? – Roger zapytał z niestarannie ukrytym pod maską pogardy niepokojem.

      – Wysiadacie – rzucił krótko dowódca grupy spod osłony hełmu.

      – Jak to wysiadamy? – zdziwiła się Anna. – Ewakuacja?

      – Nie. Dobiliśmy do celu. Pójdziecie teraz z nami. Nie chcę żadnych kłopotów. Jeden podejrzany ruch i leżycie sztywno przez następną godzinę, a cała załoga traci przez was cenny czas. Czy wyraziłem się wystarczająco jasno?

      – Jakiego, kurcze, celu? – Adrian popatrzył pytająco na stojącego obok Yamamoto, jakby Japończyk mógł udzielić mu odpowiedzi. Ten jednak wzruszył ramionami, zacisnął wargi i potrząsnął głową.

      – Co to za cyrk, do chuja wafla? – Głos Rogera drżał z emocji. Dowódca grupy nie odpowiedział, ruszył przodem, nakazując podkomendnym skinieniem dłoni wyprowadzić czwórkę z pomieszczenia.

      Kiedy drzwi zatrzasnęły się głucho za ostatnim żołnierzem poganiającym delikwentów, Sandra klapnęła na krzesło i przez pewien odcinek czasu nie mogła oderwać wzroku od stalowych splotów pryczy. Ciśnienie wciąż miała wysokie i czuła w piersi łomot serca, lecz tym razem przyczyną nie była groźba kolizji: katastrofa im nie groziła. Dokowali do niezidentyfikowanej bazy, ukrytej gdzieś na powierzchni asteroidy. Stąd gwałtowna zmiana szybkości, ale czemu w takim razie wyprowadzono z sali tylko współwięźniów, a jej już nie? Może planetka pełniła funkcję wolnej stacji tranzytowej, na której dojdzie do przekazania części załogi? Tak, to z pewnością to, a Sandrę planują zabrać w dalszą podróż albo ktoś ją odbierze. Pewnie zaraz wyjaśni się to całe kuriozum z uprowadzeniem i podróżą razem z kryminalistami. Dlatego została na pokładzie. Odetchnęła z ulgą niczym nurek bez aparatury, wyłoniwszy się z głębiny. Ciężki kamień spadł jej z serca. Już nie zobaczy więcej tych morderców. Chwile ulgi trwały jednak krótko, bo wnet pojawiły się kolejne wątpliwości. Ale co będzie, jeśli w zastępstwie przyprowadzą kogoś innego, gorszego i bardziej odrażającego? A co, jeśli jednego z nich umieszczą w jej celi?!

      Sandra znów podeszła do iluminatora. Musiała mocno przycisnąć lewy policzek do szyby, by móc widzieć cokolwiek; statek skręcił z pierwotnego kursu o kilkanaście stopni na bakburtę, że teraz ledwo dało się dostrzec kawałek doskonale widocznej uprzednio asteroidy.

      Żołnierz powiedział prawdę. Prom posuwał się naprzód bardzo powoli, chcąc dobić bezbłędnie do wysuniętego skalnego skrawka, ukształtowanego na podobieństwo pirsu. Sandra czytała w sieci intergalaktycznej i słyszała od znajomych odwiedzających rezydencję wujostwa, że pewna korporacja trudząca się eksploatacją nowych światów, zwana СКАЧАТЬ