Название: Alfa Jeden
Автор: Adrianna Biełowiec
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Зарубежная фантастика
isbn: 978-83-941896-1-7
isbn:
– Takumi ma rację. – "Urzędnik" uśmiechnął się, opierając pięść o ścianę. – Wszyscy jesteśmy skazańcami, zbyt… niezależnymi, byśmy mogli się przydać którejkolwiek korporacji. Ogólnie każdemu, kto miałby na tyle dużo forsy, by wybawić nas od pierdla. – Potarł się po karku, ściszył głos. – Czasami żałuję, że nie można wczytać po prostu „save” w jakimś spartaczonym momencie życia.
Słysząc to, Sandra poczuła, jak serce mocniej załomotało jej w piersi, a ciało przeszyło gorąco, mające niewiele wspólnego z wysoką temperaturą otoczenia i suchym powietrzem. Przerażające wnioski pojawiły się same. Na Równowagę! Co ona robi w tym towarzystwie? Dlaczego siedzi w tej celi? Czy ona też jest przestępczynią? Coś ukradła? Dokonała zamachu? Pobiła kogoś? A może kogoś… zabiła?!
W głowie dziewczyny znów zaczęły pojawiać się pewne obrazy, bez ładu i składu, niczym sceny z życia w umyśle umierającego. Świecąca asteroida. Dwóch nieprzytomnych pilotów. Seledynowy błysk za grubą niczym łapa słonia osłoną kokpitu. Biegająca po kwiecistej łące, wśród latających owadów i puchu, uśmiechnięta dziewczynka. Twarz tego samego pilota, co przed chwilą, z tym że wykrzywiona w grymasie satysfakcji (a może głębokiego zaskoczenia). Dziewczynka w ramionach szczęśliwego ojca, który, ku jej nieskończonemu zadowoleniu, wywija nią młynka w powietrzu. Wojna. Śmierć pięknej kobiety. Płacz dziewczynki. Twarz chłopaka-albinosa. Czarny deomer… Potrząśniecie głową tymczasowo odprawiło chaos z jej umysłu, nie przegnało jednak chandry.
– …a w ciupie mogliby nas uśmiercić na tysiąc sposobów. Może faktycznie nas przesiedlają?
– Jakieś sugestie, Adrianie? – Anna zwróciła się do ściany, za którą siedział "urzędnik". Westchnąwszy nerwowo, pokręciła głową. – To także nie ma sensu. U nas w kiciu było przynajmniej sto wolnych miejsc, nie wliczając izolatek. Arizańskie więzienie jest najlepsze w uniwersum, chyba że powstały nowe, dopiero co oddane do użytku i suki dokonują exodusu.
– My i tak nie pasowaliśmy do ciupy w Arizie – mruknął Adrian.
– My nigdzie nie pasowaliśmy – wtrącił Hewson. Tymczasem z wnęki wyszedł Yamamoto, ocierając ręką mokrą twarz.
– Stanisław Skalski – Sandra niespodziewanie wypowiedziała głośno nazwę, która błądziła jej po głowie od dobrych kilku minut. Pomieszczenie pogrążyło się w ciszy, ledwie mąconej sykiem zapór energetycznych. Osoby z cel naprzeciwko zerknęli na nieznajomą współwięźniarkę z zaciekawieniem, jakby dopiero odkryli to piąte koło u wozu. – Kim jest Stanisław Skalski? – zapytała, pąsowiejąc na twarzy, przetaczając speszonym spojrzeniem po ludziach naprzeciwko.
– No widzisz… już masz przebłyski świadomości. – Adrian przeciągnął się niedbale, następnie wyciągnął się plecami na stole i swobodnie zwiesił głowę, splatając ręce na rozczochranych włosach. Patrzył teraz na Sandrę do góry nogami, lubieżnym wzrokiem.
Spłoszona dziewczyna spuściła oczy z dziewiczą nieśmiałością. Dokuczała jej chandra, a teraz czuła się jeszcze niezręcznie.
Japończyk pocierał chwilę brodę w zamyśleniu, wpatrzony w tablicę informacyjną przy wyjściu, nim się odezwał:
– Stanisłaf Skalski był polskim pilotem myślifskim z casóf dugiej fojny śfiatowej.
– Polska… moja krew – zauważyła Anna z lekką dumą.
– Aha… – prychnął Roger. – Polski od dawna już nie ma.
– Wal się. Może globaliści znieśli granice, ale terytorium jest przecież to samo, nie? Zresztą wkrótce naród zbierze się jak zwykle i powstanie Państwo Polskie. To pewnik. Lewacka Europa będzie się go bała. Ja urodziłam się w Gdańsku, w Republice Europejskiej. Stamtąd pochodzą same znakomitości.
– Z Gdańska, z Republiki czy z Ziemi? – zapytał Adrian całkiem poważnie.
Roger zachichotał.
– To prawda! – szczeknęła kobieta. – Mam polskie nazwisko: Raczyńska.
– A ja irlandzkie, a jestem z Marsa – mruknął Hewson. Przyglądając się wykrzywionej twarzy Anny i sposobowi, w jaki patrzy na Rogera, Sandra domyśliła się, że tych dwoje łączy coś więcej niż więzienne koleżeństwo. Westchnęła. Delikwenci dobrze się znali i choć nie wiedzieli, dokąd lecą, mieli siebie nawzajem, kiedy ona była tu sama.
– Stanisław Skalski to także firma transferująca ludzi między światami – powiedział Adrian po krótkim zastanowieniu, zwracając na siebie uwagę Razok. – Ale czy to ma coś wspólnego z naszym problemem? – Podszedł do zapory energetycznej i zaczął przyglądać się obrzeżającym ją metalowym ogniwom, jakby szukał istotnych szczegółów do realizowanego planu ucieczki.
– Nie wiem… – Dziewczyna przygryzła wargę, potrząsnęła nerwowo głową.
I nagle wszystko jej się przypomniało.
Adrian uśmiechnął się szeroko, widząc jak głośno wzdycha, a jej oczy robią się wielkie jak u pewnej odmiany ziemskich ryb głębinowych, które w specyficzny sposób odstraszają drapieżniki – samymi rozmiarami ślepi. Hewson i Anna przestali się przekomarzać. Japończyk patrzył teraz na Sandrę z czymś więcej, niż obojętnym zainteresowaniem.
Dziewczyna wstała, czterema krokami przebyła szerokość karceru i osunęła się po ścianie naprzeciwko, naparłszy na nią plecami. Zakryła twarz dłońmi, by zaszlochać bezgłośnie.
– O, najwyraźniej nasza królewna zorientowała się, że nie jest już na zamku – zadrwił Adrian.
Cała kabina nagle zadygotała. Sandra odruchowo przesunęła ręce w tył, przyciskając je do ściany.
– Spokojnie, startujemy – dobiegł męski głos, lecz zaabsorbowana myślami Razok nie wiedziała, z którego wyszedł gardła i mało ją to obchodziło.
Start. Trzeba go zobaczyć.
W momencie, gdy dziewczyna przyległa do iluminatora chronionego szybą chyba tak grubą, jak połowa jej wzrostu, transporter miał już za sobą cichy start i wznosił się teraz pionowo ku kominowi góry. Zmniejszający się kompleks ustąpił miejsce brunatnej skale, ta z kolei ołowianym obłokom, otulającym zarówno wylot krateru, jak i sporą część okolicy. Niemniej, pomimo kiepskiej widoczności, Sandra zdołała dostrzec sąsiednie szczyty i stoki gór skalistych, wymoszczone pajęczynowatymi septariami i stalowoszarymi minerałami. Czytała kiedyś o minerałach występujących na drugim co do wielkości księżycu Phalagiona, które miały silne właściwości magnetyczne, a te poniżej wydawały się pasować do opisu, jaki dziewczynie wykarbował się w pamięci. Jeśli faktycznie były to te same minerały, możliwe że zakłócały, a nawet tłumiły, wszelkie częstotliwości z jakich korzystano w arizańskim więzieniu. Gdyby dodać do tego jeszcze grube spągi warstw skalnych, ciszę elektroniczną panującą w kompleksie i – z pewnością – sztucznie wywołane zachmurzenie, wychodziła patentowana kryjówka dla całego niewtajemniczonego wszechświata.
Kiedy prom z antygrawitacyjnego przechodził na napęd rakietowy, chcąc osiągnąć orbitę księżyca, w dole nie СКАЧАТЬ