Название: Alfa Jeden
Автор: Adrianna Biełowiec
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Зарубежная фантастика
isbn: 978-83-941896-1-7
isbn:
Sandra wróciła myślami do Thundera 14, sparaliżowanego dziwnym polem siłowym, które wytrysnęło z anteny owiewki czarnego myśliwca. Ciekawe co stało się z pilotami. Czy ich także dokądś zabrano? A jeśli… Nie. Nie wolno jej nawet tak myśleć. Ojciec z rozpaczy odejdzie od zmysłów, kiedy dowie się o porwaniu jedynego dziecka, nie wspominając już o tym, co może sobie zrobić, jeśli zostaną odnalezione szczątki transportera dryfujące w przestrzeni kosmicznej. Łzy zwilżyły dłoń przyciśniętą do twarzy.
Kobieta zastanawiała się nad motywacją porwania, jednak nic sensownego nie przychodziło jej do głowy, zwłaszcza że miała zerowe pojęcie na temat koneksji ojca. Gregory'ego Razoka uważano za postać pozytywną i bezkonfliktową, tak samo jak współpracowników, których inteligentnie sobie dobierał. Nikt nic nie mógł zarzucić również stryjostwu Sandry, trudzącemu się na Nefrydzie uprawą jadalnych roślin tropikalnych. No dobra. Nawet gdyby Gregory'ego miał ktoś na celowniku, nikt poza rodziną wuja, pięcioosobową załogą Thundera 14, jak i nim samym, nie mógł wiedzieć o podróży Sandry do River Styks. A jeśli w tym bałaganie chodziło o knowania powiązane ze Stanisławem Skalskim? Nie, jawny atak odpada. Przynajmniej nie w kursie międzyplanetarnym, kiedy załoganci wypełniają swoje obowiązki taryfiarzy, przewożąc pasażerów. Głupotą byłoby zresztą wyrównywanie prywatnych porachunków, gdy na pokładzie znajdują się obcy cywile, tak przynajmniej Sandrze się wydawało. Zatem co mamy dalej: ktoś z załogi Thundera 14 szepnął słówko porywaczom. Dziewczyna uśmiechnęła się przez łzy. Odpada. Przeczył temu atak błyskawiczny wymierzony w transporter, a więc i ewentualnego donosiciela. Nie było to także pozoranctwo, bowiem piloci stracili przytomność w pierwszej kolejności – sama widziała, mając obu w polu widzenia. Ponadto mechanicy i technik w kubryku darli się jak polewani ciekłym ołowiem, gdy połączyli się z kokpitem w chwili napaści, prezentując na ekranie zaskoczone oblicza. Dziewczyna ostatecznie doszła do wniosku, że najbardziej prawdopodobna była możliwość, iż jacyś kidnaperzy albo zaatakowali przypadkowy cel, albo napadli na transporter sądząc, że przewozi kogo innego. To przypuszczenie trochę ją uspokoiło. Zawsze lepsza jest fałszywa teoria, niż żadna, bo gdy brakuje rzetelnej odpowiedzi, ludzie zdolni są wymyślać różne absurdalne rzeczy, byle tylko uzupełnić luki niewiedzy.
Wyprostowawszy się w krześle, Sandra zerknęła sennie przez osłonę energetyczną. Więźniowie pogrążeni byli w okrutnie brzmiących polemikach, pewnie normalnych w kręgach przestępczych. Przez kolejne chwile słuchała ze skrywaną odrazą historyjek o niehumanitarnych sukcesach jej towarzyszy: o tym, kto ile zaliczył dekapitacji, z jakiej odległości celował w czyjąś głowę, ile skręcił karków, która ofiara wykrwawiała się najdłużej, kto narobił w spodnie przed śmiercią, który mężczyzna rozdziewiczył więcej panienek, ile łapówek poszło w obieg, ile ujrzało światło dzienne i ilu policjantów znaleziono z poderżniętymi gardłami w akweduktach. Już same te informacje napawały Sandrę ogromnym wstrętem, lecz znacznie gorszy był bezceremonialny sposób mówienia o tych wszystkich odrażających rzeczach, tych wyrafinowanych sposobach znęcania się nad ludźmi, jakby rozmowa toczyła się wokół przepisów kulinarnych czy instrukcji obsługi sprzętu domowego. "Przepis na topielca". "Pod jakim napięciem człowiek cierpi najbardziej, lecz zachowuje żywotność". "Ile kroków wykona ofiara z poderżniętym gardłem". "Jak długo człowiek pociągnie z wybebeszonym brzuchem". "Czy po odcięciu i uniesieniu głowy ręką zabójcy, zdekapitowany jest w stanie ujrzeć własne ciało i doświadczyć ostatecznego w swym żywocie, ekstremalnego przerażenia". I tak dalej. Na Równowagę! Czy oni nie mieli innych problemów? Jak los mógł dokonać tak fatalnej pomyłki i wcisnąć Sandrę na pokład z tymi potworami! Ojcze, dlaczego. Czemu, czemu, czemu…
Dziewczyna wywnioskowała z trwającej już dobre trzy godziny dyskusji, że najlitościwszym współwięźniem był jej "urzędnik", Adrian Campbell, zawodowy morderca z USA, który miał na swoim koncie "tylko" czterdzieści osiem ofiar. Mężczyznę odtransportowano z ziemskiego więzienia (Razok obiło się o uszy, że z jakiegoś powodu nie podlegał na planecie karze śmierci), bo władze gęsto zaludnionego globu sobie z nim nie radziły. Campbell podobno uciekł im kilkakrotnie.
Od napływu kolejnych informacji Sandrze jeszcze bardziej zamotało się w głowie. Myśli napierały na płaty czaszki z siłą głębinowego ciśnienia, jakby zamierzały rozerwać szwy i oszczędzić dziewczynie dalszej udręki. Nie, to nie ma prawa się źle skończyć. Razok nie wierzyła w sprawiedliwość, która jest nielogicznym wytworem ludzkiej wyobraźni. Jako ekuilibrianka wierzyła jednak w Równowagę, a zgodnie z Prawem Równowagi porywacze, którzy zabrali ją z Thundera 14, poniosą dotkliwą karę w następnej kolejności. Suma dobrych i złych uczynków musi wyjść na zero.
W piątej godzinie lotu, gdy księżyc Phalagiona za iluminatorem stał się ledwo widoczną srebrną kulą przyszytą do czerni wszechświata, obsługa podała więźniom posiłek. Sandra spostrzegła przez zaporę plazmową, że zawartość jej miski, którą pracownik kambuzy umieszczał na widełkach suwaka, różniła się od dań innych współwięźniów: dziewczynie przydzielono pajdy ciemnego chleba, owoc podobny do kaktusa obrzezanego z kolców i saszetkę wody mineralnej, podczas gdy reszta otrzymała, prócz chleba i wody, mięso oraz wysokoenergetyczne pigułki ze sterydami, zwykle podawane sportowcom, żołnierzom lub innym osobom aktywnym fizycznie. Objęta widełkami misa powędrowała do góry wzdłuż prowadnicy, następnie została spuszczona kleszczami do wnętrza celi przez mały luk w stropie. Mimo że przez otwór ledwo prześliznąłby się kot, klapa nasunęła się natychmiast po wycofaniu się chwytnika.
Sandra skrzywiła się, przyglądając się podejrzliwie zawartości naczynia. Jedzenie było wprawdzie świeże, pachniało całkiem przyjemnie, lecz mogło zawierać truciznę, narkotyki albo kolejną porcję środków wywołujących amnezję. Kiedy obsługa kambuzy opuściła pomieszczenie, ukradkiem zerknęła w stronę delikwentów. Przyzwyczajona do więziennych warunków ferajna, rozmawiając beztrosko, spożywała swój posiłek ze zwierzęcym apetytem, bez najmniejszych uprzedzeń. Po dwudziestu minutach rozważań nad skutkami zjedzenia niezidentyfikowanej żywności, przeciągający się głód wziął jednak nad dziewczyną górę. Nie pamiętała, kiedy po raz ostatni jadła coś i piła. Ostrożnie zaczęła dziobać palcami kruchy chleb i wkładać go do ust. Pomyślała, że może przesadza z tą trucizną. Gdyby chciano ich zabić, zrobiono by to wcześniej, a nie fatygowano się z tym całym transportem i więziennym wiktem.
Sandra poczuła zmęczenie godzinę później. Przyklejona czołem do iluminatora, wpatrywała się w przestrzeń kosmiczną, przez którą kawałki asteroid szyły czasem w kierunku przeciwnym do lotu, gdy nagle powieki zaczęły ciążyć jak inkrustowane ununseptium. Z każdą kolejną minutą coraz trudniej było je utrzymać w górze.
Materac wyściełający pryczę okazał się równie czysty, co reszta celi, gdy kobieta obdarowała go krytycznym spojrzeniem. Wydawać by się mogło, że mimo skrajnego wyczerpania, sen nie nadejdzie z powodu ostatnich traumatycznych przeżyć. Morfeusz pochwycił jednak Razok w swe objęcia, gdy tylko umościła się na pryczy i zdążyła pomyśleć, że zmęczenie mogły wywołać psychotropowe substancje zawarte w żywności.
Rozdział 5
Przepis na (nie)mordercę
Zbudziło ją twarde lądowanie na plecach z wysokości pół metra. Przez kilka chwil nie była w stanie złapać oddechu. Zakasłała. Niemiłe uczucie ucisku w klatce piersiowej minęło na szczęście równie szybko, jak się pojawiło. Sandra była przyzwyczajona СКАЧАТЬ