Alfa Jeden. Adrianna Biełowiec
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Alfa Jeden - Adrianna Biełowiec страница 22

Название: Alfa Jeden

Автор: Adrianna Biełowiec

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия:

isbn: 978-83-941896-1-7

isbn:

СКАЧАТЬ panienka odwala im jakiś numer, lecz zorientowawszy się po jej wymownym spojrzeniu, iż dziewczyna nie żartuje, zerknął na towarzyszy i buchnął  śmiechem.

      – Jesteś na terenie arizańskiego wiezienia – mężczyzna o wyglądzie urzędnika odpowiedział Sandrze beznamiętnym tonem.

      Ta popatrzyła na niego, jak na wybawiciela.

      – Ale… dlaczego?

      Człowiek wzruszył ramionami, następnie splótł je na piersi. – Skąd mam wiedzieć? – tym razem odpowiedź zabrzmiała ostro.

      – Nic nie pamiętam.

      – To nie mój problem, mała. Pewnie dali ci jakieś prochy i masz teraz amnezję. Chyba że dobrali się do twego mózgu i wszczepili jedną z tych cholernych pluskiew, wtedy może być problem. Jeśli jednak to prochy, pamięć wróci z czasem.

      – Dosyć! – Najbliżej stojący strażnik warknął zniekształconym głosem, wydobywającym się spod osłony hełmu. – Nie rozmawiać!

      – O tym, kiedy mam się zamknąć, decyduję ja – rozmówca Sandry zasyczał wrogo. Z mocno ściągniętymi mięśniami twarzy już nie przypominał biurokraty.

      Jeszcze gorzej prezentowała się w tej chwili twarz Rogera, wykrzywiona grymasem nieskrępowanej zawziętości. Któryś strażnik rzucił coś do niego opryskliwie.

      Tego, co się potem wydarzyło, nieoswojona ze światem marginalnym Sandra nie byłaby w stanie sobie nawet wyobrazić.

      Człowiek w opasce rzucił się na klawiszy z rykiem i pięściami. Szybko rozgorzała bójka. Posypał się grad ciosów, wyleciało w powietrze kilka hełmów. Polała się krew.

      Sandra wytrzeszczyła oczy, cofała się, sztywna jak drzewo, póki nie dotknęła plecami czegoś twardego. Kiedy zorientowała się, że wpadła na androida, odskoczyła z piskiem jak od ściany ognia. Możliwe, że nawet w bliskości żywiołu nie zareagowałaby tak panicznie.

      Błysnęło. Zaskwierczało energią. Słychać było prask opadającego ciała, jęk i przekleństwa.

      Bijatyka skończyła się równie szybko, jak się zaczęła. Roger Hewson leżał sparaliżowany krzyżem na ziemi, z twarzą przyciśniętą do podłoża, a całym ciałem kryminalisty wstrząsały dreszcze, co przypominało reanimację defibrylatorem. Wokół zataczało się paru sarkających strażników. Jeden krwawił, miał prawdopodobnie złamaną nasadę nosa: Sandra widziała, jak zarobił porządnego sierpowego po tym, jak Hewson z zaskoczenia pozbawił go hełmu.

      Przed trapem prowadzącym na pokład pojawiło się trzech oficerów i paru biuralistów, skinęli na dowódcę strażników. Sandra starała się uchwycić strzępki rozgorzałej rozmowy, lecz grupka stała zbyt daleko od kordonu, w dodatku słowa zakłócały trywialne szumy lotniska oraz burczenie statku, który osiadał na płycie kosmodromu, wleciawszy przez sztolnię.

      Niebawem dziewczynę wraz z trójką więźniów wprowadzono na pokład po tytanowej pochylni. Część strażników została na zewnątrz przy androidzie, natomiast obezwładnionego Rogera wniesiono na statek  w chwili, gdy zleceniodawcy i władze więzienne doszły do pewnego konsensusu. Wymieniono zdawkowe uśmiechy, podano sobie dłonie.

      Metal dudnił głucho pod butami przemieszczających się hangarem. Zaczepiony pod pułapem rotor bił po twarzach dokuczliwą czerwienią w krótkich, regularnych odstępach czasu. Prom okazał się średniej klasy transporterem, miał ponad sto metrów długości i, określając po tych rozmiarach, z pewnością nie był statkiem kolonialnym, charakteryzującym się obszernymi magazynami. Z hangaru przechodziło się króciutkim przełazem do korytarza pierwszego pokładu, po bokach którego znajdowały się w ordynku kabiny pasażerskie.

      Zadająca z początku niezliczone ilości pytań prowadzącemu ją strażnikowi, Sandra oniemiała, kiedy pół weszła, pół wepchnięto ją przez próg do salki więziennej. Niewysokie pomieszczenie o stalowej konstrukcji przypominało schronisko z boksami w dla zwierząt. Cele mieściły się po obu stronach, dwa razy po cztery, oddzielone od siebie bardzo grubymi ścianami z metalu, a od przodu zabezpieczone polami siłowymi (pierwotnie w transporterach więziennych stosowano tradycyjne okratowanie, jednak po licznych zniszczeniach, spowodowanych wyrzucanymi z cel przedmiotami oraz skargach oplutych strażników, zdecydowano się na zapory energetyczne). Pod stropem paliły się trzy halogenowe świetlówki, równolegle do nich biegły zawory grzewcze, do wybrzuszeń modułów przylegały przenoszące impulsy, bezprzewodowe portery elektryki. Wykonane ze stali automatowej drobne elementy słały białe i seledynowe refleksy, co stanowiło dodatkowe źródło oświetlenia drażniące przetrzymywanych.

      – Właź tutaj. – Klawisz wprowadził Sandrę do karceru drugiego od lewej. Gdy odsunął się o kilka kroków, wejście zasłoniła ściana różowo-błękitnej plazmy. – Radziłbym nie zbliżać się do tego, tym bardziej dotykać palcami. Chyba że lubisz ból i swąd spalonego ciała – dodał poważnie, że dziewczyna nie wiedziała, czy miało to być szczere ostrzeżenie, czy namiastka kiepskiego czarnego humoru.

      Strażnicy, rozmawiając o zbliżającym się tej nocy transferze  kryminalistów, szybko opuścili pomieszczenie. Wkrótce ich kroki i głosy umilkły w głównym korytarzu promu. Zdezorientowana Sandra teraz dopiero spostrzegła, że reszta delikwentów również siedzi w celach, odgrodzona od wolności barierami energetycznymi. Po przeciwnej stronie jej komórki osadzono Japończyka, "urzędnika" oraz kobietę z wężem. Porywczy Roger Hewson musi przebywać zatem z lewej lub prawej strony jej celi, pomyślała, i ciekawe, w jakim znajduje się stanie.

      – Widział któryś androida? – kobieta z tatuażem zagaiła dyskusję. Z wprawą długoterminowego więźnia rozgościła się na ogniwach pryczy nakrytej cienkim białym materacem.

      – Pewnie przenieśli go gdzie indziej, droga Anno – odparł Roger. Sandra już wiedziała, że mężczyzna znajduje się w karcerze po prawej. Sądząc po głośnym i wyraźnym brzmieniu jego głosu, najwyraźniej całkowicie otrząsnął się z szoku. – I dobrze. Nie mógłbym zmrużyć oka przy tym gównie w pobliżu. – Siatka pryczy zgrzytnęła w proteście pod ciężarem umięśnionego cielska.

      Razok obejrzała własne pomieszczenie, czyste i nieskazitelne wbrew jej wyobrażeniom o karcerach na statkach i okrętach, wyniosłym z opowieści pilotów odwiedzających wujostwo na Nefrydzie. Otaczało ją niewiele wyposażenia: stercząca ze ściany, składana automatycznie prycza, blaszana szafka, tytanowe krzesło, stalowy stół oraz oddzielona zasuwanymi drzwiami wnęka z toaletką, zlewem i natryskiem (dlatego ściany pomiędzy karcerami miały taką grubość). Naprzeciw zapory energetycznej majaczył ośmioboczny iluminator z widokiem na zewnątrz.

      Sandra z westchnieniem rezygnacji osunęła się na krzesło, pięścią podparła ciążącą głowę.

      – Dobła, mufcie tełaz, co kto fie? – Japończyk odezwał się, kalecząc język angloamerykański, który przyjął się jako oficjalny w skolonizowanej części Drogi Mlecznej, i dziwnie akcentując wyrazy.

      Pytanie jeszcze bardziej wprawiło Sandrę w konsternację, choć z drugiej strony nieznacznie pocieszył ją fakt, że nie jest  tu jedyną osobą pogrążoną w niewiedzy.

      – Wiem tyle co ty, Takumi Yamamoto – rzucił niedbale "urzędnik". – Czyli nic. Ale mam pewne przypuszczenia.

      – Szlag by to! – Niemalże zwierzęcy ryk i głośny СКАЧАТЬ