Noce i dnie Tom 1-4. Maria Dąbrowska
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Noce i dnie Tom 1-4 - Maria Dąbrowska страница 103

Название: Noce i dnie Tom 1-4

Автор: Maria Dąbrowska

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-660-7613-6

isbn:

СКАЧАТЬ A jeżeli zaszkodzi? Chodź, wracajmy. Jeszcze mi dziecko przełamią, zapomniałam powiedzieć, żeby go nie tykali.

      Zawrócili, a pani Barbara szła tak prędko, że Bogumił nie mógł jej prawie nadążyć.

      W kuchni siedziała piękna kobieta w czepcu. Miała wygląd dostojnej starej księżny, czarne bystre oczy i dobrotliwe usta, od których rozchodziły się naokoło promieniście nieznaczne zmarszczki. Jadła chleb z serem i piła kawę z garnuszka.

      – Widać się rozmyśliła i nie odczyniała – pomyślała pani Barbara z uczuciem przykrego zawodu.

      – Jak się macie – rzekła, a przyjrzawszy się bliżej, dodała: – Ja was znam. Widziałam was w kościele.

      – No! – zawołała radośnie kobieta i wstawszy, skłoniła się ręką, cokolwiek się schyliwszy[190].

      Pani Barbara pośpieszyła do pokojów i zapytała Józię z pretensją:

      – Cóż, dałyście pokój z tym odczynianiem?

      – Jak to? Odczynialiśmy – odparła Józia i opowiedziała, jak się wszystko odbyło.

      – Na co wy się wdajecie w takie rzeczy? Uczeni ludzie już dawno dowiedli, że to są głupstwa – pouczała pani Barbara.

      A gdy Tomaszek w dalszym ciągu mizerniał i chorował, mówiła:

      – Widzicie, jak mu to odczynianie pomogło.

      – Ja tam w to też nie wierzyłam – usprawiedliwiała się Józia. – Ale jak zaczęły gadać, to sobie myślę, a niech tam. Ciemny naród ma takie zabobony.

      Po kilku tygodniach chłopiec się jednak poprawił, nabrał ciała i siły – a niebawem stał się mocny i zdrowy nie do poznania.

      – A któż to wszelako sprawił, jeżeli nie Kolanicha – utrzymywano w kuchni. – Ona je dobro. A od razu nikt nie pomoże.

      – Co wy mi tam bajecie – odpowiadała pani Barbara. – Był chory, bo zmienił pokarm, a teraz przyzwyczaił się już do mleka z butelki. Nad starszą panią też Kolanicha pakuły czy coś tam paliła, a nic jej od tego nie lepiej.

      Właściwie pod niektórymi względami babcia się poprawiła. Cieleśnie była krzepka, bicia serca ustały zupełnie, dobrze jadła, dobrze trawiła, dobrze spała, ale rozmawiać z nią było już bardzo ciężko.

      – Ty mnie słuchaj – mówiła na przykład do Barbary nosowym znaczącym szeptem, bo przy tym wciąż się bała, że ją ktoś podsłuchuje – zabieraj rzeczy i jedziem. Rodzice nie będą się gniewać.

      – A jeśli będą? Nie ma co się tak śpieszyć – wstrzymywała ją pani Barbara. – Może ja lepiej najpierw do nich napiszę?

      – Po co pisać – niecierpliwiła się babcia. – Zaręczam ci, że z upragnieniem na nas czekają. Ja przecież tam byłam dopiero co, nie rozumiesz? Może tydzień, może dziesięć dni temu byłam tam i mówię ci – nic się tam nie zmieniło. W moim pokoju nawet szafa, jak ją zostawiłam uchyloną, tak została, ojciec nic nie dał tknąć, bo się co dzień spodziewa, że powrócimy.

      – Ale gdzie mama była tydzień temu?

      – Jak to mama? Nie mama, a ja byłam u mamy w Iwanowicach. No, nie wiesz?

      – A to co innego – mówiła pani Barbara zmęczona.

      Dziewczynki, gdy babcia odpowiadała im nie to, o co pytały, lub gdy zaczynała mówić sama do siebie, przerywały zabawę, stawały jak wryte i patrzyły jakby na jakieś złowrogie przedstawienie. Zdawało im się, że babcia naumyślnie tak wygaduje, nie mogły od niej wprost oczu oderwać. Czasem Emilka podskoczywszy, roześmiała się ze zdziwienia, a wtedy Agnisia poskramiała ją, mówiąc:

      – Cicho, nie śmiej się.

      Pani Barbara kazała mieć starszą panią na oku to Józi, to Naści, ale babcia złościła się, widząc je koło siebie.

      – Precz mi! – krzyczała na nie. – W więzieniu trzymać się nie dam! Nie ważcie mi się szpiegować.

      Najlepiej znosiła babcia obecność Bogumiła, któremu chętnie i do rzeczy opowiadała o przygodach swojej młodości, o tym, jak sobie ząb na schodkach kiedyś wybiła i jak z przyjaciółką hrabianką Czarnowską czytywała francuskie powieści.

      Ale Bogumił mógł z babcią przebywać tylko w niedzielę, a wtedy był zawsze tak żądny snu i wypoczynku po pracy, że czasem niepostrzeżenie śród opowiadań zadrzemał. A zbudziwszy się, namawiał babcię, by z nim co pośpiewała, bo się bał, że znów zaśnie. Nucili zatem: „Hej, ty koniku wrony[191], olstrami[192] objuczony”[193] lub coś równie starego.

      A pani Barbara, słysząc z daleka te śpiewki, płynące z miejsca, co było arką przeszłości, zamyślała się i powtarzała:

      – O czasy, czasy, gdzie wy.

      Pani Barbara zaniedbywała teraz dla matki niejedną z robót domowych, ale samą naprawdę trudno było babcię zostawić, gdyż była bardzo niespokojnego ducha. Raz zrzuciła ciężką doniczkę z kaktusem, całe szczęście, że nie na nogę, innym razem o mało nie ściągnęła sobie na głowę razem z gzymsem firanek, które chciała koniecznie zdjąć do prania, choć je właśnie tylko co po praniu zawieszono. Zdarzały się też i gorsze rzeczy.

      Pewnego dnia Barbara przyszła do Bogumiła i rzekła z płaczem:

      – Ja już nie wiem, co z mamą robić. Doszło do tego, że się załatwia po prostu w pokoju na podłogę. Ciągle się przy niej siedzi, prowadza się ją i wtedy nigdy nic, a jak tylko na chwilę się wyjdzie…

      I pani Barbara znów zapłakała nad tą poniżającą niedolą. Bogumił oderwał się od gospodarskich rachunków, utknął brodą w zaciśniętej pięści i patrzył spod oka na żonę z osowiałym współczuciem. Po chwili wstał, zaczął chodzić po pokoju, a wreszcie pogładził ją obu rękami po włosach i rzekł:

      – Uspokój się, moja kochana, jedyna… Cóż robić. Zapalmy papierosa.

      Zapalili, pani Barbara otarła oczy i powiedziała z proszącym jękiem w głosie:

      – Może by jutro jeszcze raz posłać po doktora?

      – Przecież był trzy dni temu.

      – A może by jeszcze raz posłać?

      Posłano tedy i przez kilka dni stosowano cierpliwie, co nakazał, a potem zaniechano wszystkiego, gdyż babcia lekarstwo wypluwała, a nacierania i kompresy jeszcze ją tylko bardziej drażniły.

      Pewnego dnia zrobił się gwałt, gdyż babcia kichnęła w tabakierkę i zasypała sobie tabaką oczy. Niechcicowie spotnieli, nim zdołali jej przemyć te oczy. Babcia zanosiła się przy tym od krzyku i pani Barbara bała się, że ona samego tego krzyku nie przetrzyma.

      Przyszedłszy na koniec nieco do siebie, nie dała nikomu się dotknąć prócz Bogumiła, który został СКАЧАТЬ