Noce i dnie Tom 1-4. Maria Dąbrowska
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Noce i dnie Tom 1-4 - Maria Dąbrowska страница 102

Название: Noce i dnie Tom 1-4

Автор: Maria Dąbrowska

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-660-7613-6

isbn:

СКАЧАТЬ

      – Bo też to był pomysł do niczego – utrzymywała z pewnego rodzaju pretensją. – Owszem, niech przyjedzie, rozmówi się ze mną jak się należy, a wtedy zobaczymy.

      – Słuchaj – pytała pani Barbara męża. – Czy nie uważasz, że mama przyszła tu zupełnie do siebie? Ani razu nie mówiła od rzeczy.

      – A widzisz – cieszył się Niechcic. – Może teraz przyznasz mi rację, że nie ma to jak wieś.

      – Na jedne rzeczy, a na inne wieś jest zabójcza – odpowiadała pani Barbara, gdyż od jakiegoś czasu nawiedzały ją myśli, że życie na wsi jest w gruncie rzeczy daremną stratą czasu.

      Co prawda, to od przyjazdu babci myśli te złagodniały, rzadziej bywała w krytykującym usposobieniu. Oboje z Bogumiłem mieli teraz uczucie, że kogoś tonącego, pogrążającego się w mrok, wydobyli z powrotem na światło i na bezpieczne miejsce. To ich oświeżało, przenikała ich wobec babci uszczęśliwiająca czułość, którą wzbudza zawsze każdy, komu się dobrze zrobiło, kogo się ocaliło. Wiedzieli, że losu nic nie odwróci i że stracili go tylko z oczu na chwilę, ale zyskawszy tę chwilę, uważali ją za swoje dzieło i za morze czasu bez granic. Tak samo było i z babcią. Wstąpiły w nią jak gdyby nowe siły, a ona sama starała się pilnie o ich zachowanie i pomnożenie. Dbała o to, by nie zapomniano o śmietance dla niej, o drugim śniadaniu złożonym z wina z jajkiem[186], o to, by dostateczną ilość godzin spoczywać na świeżym powietrzu. A to wszystko nie z łakomstwa, nie aby miała upodobanie w dogadzaniu sobie, ale by jeszcze jak najdłużej być zdrową w tym domu, w którym życie nabrało dla niej znów ceny.

      Mijały tygodnie i miesiące, obecność babci spowszedniała, zwłaszcza że stan jej był o tyle dobry, że nie wzbudzał żadnych poważniejszych wzruszeń i niepokojów. Czasami widząc, jak matka sama zabiega dokoła siebie, sama troszczy się o swe zdrowie, pani Barbara czuła nawet zniecierpliwienie, jakby patrzyła na jakąś zdrożną gorliwość.

      – Ale niechże się mama uspokoi – mówiła wtedy. – Nikt nie zapomni ani o tej śmietance, ani o tym, żeby mamie wynieść fotel pod drzewa.

      Po niejakim czasie oczy babci jakby nieco przybladły, skarżyła się, że źle widzi, zapadała na zdrowiu, często dostawała rozstroju żołądka, bicia serca, ciężkich zawrotów głowy. Pani Barbara zaczęła wtedy na powrót koło niej troskliwie i czule chodzić – martwiła się, że matka się nie dosyć szanuje.

      – Mamo – prosiła – dlaczego mama tak nic nie dba o siebie. Przecież nie można tyle chodzić, nie można się tak męczyć. I dlaczego mamuchna nie przypomniała dziś o śmietance? Niech mama o sobie pamięta, moja droga, kochana.

      Pewnego dnia babcia wyniosła ze swojego pokoju dywanik sprzed łóżka i chciała go wytrzepać. Ale zrobiło jej się słabo i poprosiła o to przechodzącą mamkę Józefę, która zawołała ze śmiechem:

      – Rzeczywiście. Na tom się godziła, żeby starym próchnom posługiwać. Żeby może po nich brudy wynosić[187]?

      Słowa te usłyszał w swoim pokoju Bogumił i natychmiast odprawił Józefę, wypłaciwszy jej, co było trzeba, naprzód. Babcia dostała ataku sercowego, pani Barbara była do głębi wzburzona.

      – Cała się trzęsę – mówiła. – Że się też wcześniej tej baby nie wyrzuciło. Ona by jeszcze kiedy i chłopcu co zrobiła. Nie mogę odżałować, że dało jej się go karmić.

      Józefa poszła wiązać swą pościel i szykować skrzynkę z rzeczami; za tą skrzynką, odsuniętą trochę od ściany, bawiły się akurat Agnisia i Emilka. Ujrzawszy je, mamka Tomaszka, niby nienaumyślnie, przycisnęła je skrzynką, tak że się o mało nie podusiły. Wszczął się krzyk, pani Barbara powiedziała do Józefy: – Zobaczycie, że skończycie w więzieniu – na co ona odrzekła:

      – Nie wiadomo, kto pierwszy – i z tym poszła.

      Tomaszkiem zajęła się teraz cicho i zręcznie Józia, Agnisi polecono opiekę nad Emilką. Tomaszka dokarmiano mlekiem krowy za pomocą butelki ze smoczkiem. Pił dobrze, ale stał się grymaśny, krzyczał po nocach i ciągle chorował na żołądek. Pani Barbara czasem aż żałowała odprawionej mamki.

      – Diabłem była wcielonym, to prawda – utyskiwała – ale przynajmniej dziecko mi dobrze wyglądało.

      Innym razem dreszcz trwogi ją przenikał.

      – A może ona co temu dziecku zadała? Może jaki urok na nie ze złości rzuciła?

      – Taka jesteś wykształcona i wierzysz w podobne rzeczy? – strofował ją Bogumił.

      – Nie wierzę – odrzekła, ale nie mogła opędzić się tej myśli. Tym bardziej że i z babcią zaczynało być krucho. Znowu mówiła od rzeczy. Wciąż zapominała, że Józefę oddalono, i biadała:

      – Nie chcesz mnie słuchać i trzymasz ją. Nikt mnie nie słucha, ale wspomnicie moje słowa. Ja mogę przysiąc, że ona tu dziś chodziła w nocy po sieni. Ona jeszcze kiedy weźmie i dom podpali. Ciągle się skrada i skrada.

      Pewnego dnia Józia przyszła z kuchni i szeptem powiedziała do pani Barbary, że w kuchni jest kobieta ze wsi, która umie odczyniać złe uroki. I że jeśli Tomciowa mamka zadała co dziecku i starszej pani, to ona by może pomogła.

      – Dajże spokój z głupstwami – obraziła się pani Barbara. – Żadnych znachorek nie chcę na oczy widzieć. Nie pozwalam.

      A kiedy stropiona Józia odeszła, pani Barbara przywołała ją na powrót ku sobie.

      – Czekaj no – zawołała – cóż ty jej powiesz?

      – Powiem, że pani nie pozwoliła. Ale one się boją, że ona jest, jak to się mówi, znająca. I że jak się rozzłości, to jeszcze na nie co rzuci.

      – Co za one?

      – A w kuchni – szepnęła Józia. – Naścia z kucharką.

      – Jeżeli się macie bać – rzekła pani Barbara z godnością – to sobie z nią gadajcie, ale niech ja o tym nic nie wiem. A co to za kobieta?

      – Kolańska[188]. Ona jest matka tego Tomka, co służy za kościelnego. Co na niego wołają „mały”.

      Pani Barbara nic na to nie odrzekła, a za chwilę wyszła pośpiesznie z domu. Spotkawszy w progu Bogumiła, powiedziała:

      – Przyszła tam stara Kolańska i ma odczyniać uroki.

      – Uroki? A ty pozwoliłaś? I gdzie tak biegniesz?

      – Musiałam pozwolić, bo to wszystko się boi, żeby im czego nie zadała, jak się obrazi. Ale mnie to nic nie obchodzi. Idę do świń. Chodź ze mną, pokażę ci karmnika[189].

      Bogumił poszedł z wahaniem.

      – A nie lepiej być przy tym? – pytał zaskoczony.

      – A co ja mam z tymi zabobonami wspólnego? – wzruszyła ramionami Barbara. – Chyba przez ciekawość, żeby się przyjrzeć ludowym obyczajom.

      Na СКАЧАТЬ