Noce i dnie Tom 1-4. Maria Dąbrowska
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Noce i dnie Tom 1-4 - Maria Dąbrowska страница 100

Название: Noce i dnie Tom 1-4

Автор: Maria Dąbrowska

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-660-7613-6

isbn:

СКАЧАТЬ a dziewczynki Niechciców – męskie srebrne zegarki. Michalina Ostrzeńska, odkąd miała sklep, jeździła czasami w interesach do Petersburga i ona jedna z rodziny widywała Juliana. Miała o nim wiele do powiedzenia i dobrego, i złego. Nazywała go miłym człowiekiem, ale miękkim jak wosk. Irytowała się na niego, że marnuje, „przepaskudza”, jak się wyrażała, szczodre dary fortuny. Budował on koleje i mosty na wschodzie lub na południu Rosji, zarabiał ogromne sumy i tracił je, wstyd powiedzieć na co. Po prostu mówiąc, utrzymywał wszystkie swoje dawne kochanki, a także jakieś dzieci, co do których wmówiono mu, że były jego dziećmi.

      – Setkami – mówiła pani Michalina – utrzymuje te baby i te dzieciaczyska. A wszystko to, ma się rozumieć, jedno wielkie oszustwo. Nabierają go, a on jest zupełnie wobec tego bezradny. – I opowiadała dalej o różnych ciemnych typach, które tego nieszczęśnika nachodzą i wynoszą od niego tysiące, tysiące rubli. Zarzucała mu również i brak patriotyzmu. Powinien był w Rosji zrobić potężny majątek, wrócić do kraju, założyć tu gniazdo rodzinne i pracować dla dobra swoich. Tylko w takim znaczeniu uważała wyjazdy do Rosji za rzecz racjonalną i pożyteczną.

      Albo na przykład wpływy! Wpływów swoich on nigdy nie wykorzystuje na dobro Polski. A ma je kolosalne. W ogóle krajowych spraw nie ma nigdy na względzie, chyba tylko o tyle, że wspomaga polskich studentów i różnych wałęsających się po Rosji polskich biedaków. Owszem, każdy taki może być zawsze pewny jego pomocy. Ach, więc nie są to tylko dawne kochanki? No, rzecz prosta, zostaje trochę dla innych – przecież on rozporządza sumami, o których tu w kraju nie ma się nawet pojęcia. I mimo to, poza owym brakiem patriotyzmu, nie można powiedzieć, aby nie był idealistą. Bon vivant[184] – to prawda, jada w najdroższym klubie i w ogóle wszystkie przedmioty powszedniego użytku uznaje tylko w najdroższym, najlepszym gatunku, ale trzeba go widzieć, jak się zabiera do wytyczenia trasy nowej kolei. Co za blask idzie wtedy od niego, jak wspaniale potrafi marzyć o tym, ile dobra spłynie na biedną ludność z tego podniesienia się okolicy! Lecz o tym, że ta ludność wydaje na świat ciemiężycieli jego ojczyzny, tak jakby nie pamiętał.

      Pani Barbara też raczej potępiała ludzi wyjeżdżających do Rosji. A jednak, dziwna rzecz, nie zgadzała się na sąd Michasi o Julianie. Są ludzie, z którymi nie lubimy być jednego zdania, i to miało u pani Barbary miejsce w stosunku do Michaliny Ostrzeńskiej. Słuchając jej opowiadań o bracie, wciąż skłonna była przeczyć.

      Na szczęście Danielowa nie była zażarta w sporze, o ile to nie dotyczyło praktycznych życiowych interesów. Zbyt też była przyzwyczajona do poklasku, aby miała różnicę zdań uważać za wartą dyskusji lub za niekorzystną dla siebie.

      I gdy pani Barbara starała się osłabić czynione Julianowi zarzuty, pani Michalina, by jej zrobić przyjemność, zaczynała go wychwalać z innej beczki. Mówiła o jego wielkim powodzeniu towarzyskim. Jaki to on był nieporównany dowcipniś i elegant, jak się o niego ubiegano, jak najwyżej postawione osobistości pragnęły go widzieć w swych salonach i u swych stołów.

      Ale pani Barbarze to znowu nie dogadzało.

      – Właśnie – mówiła – to mi się w nim nie podoba, to światowe i puste życie.

      Przy babci nie mówiono wszystkiego o Julianie, ale widząc, jak ona się coraz bardziej przejmuje myślą o pojechaniu do niego, Michalina Ostrzeńska nieraz kręciła głową.

      – Trzeba to będzie mamie wyperswadować – mówiła. – I muszę napisać do Juliana, by przestał matkę durzyć. Przecież jemu się nawet nie śni zabierać jej do siebie. I zresztą co ona by tam robiła. Tam nie ma miejsca dla matki.

      A babcia tymczasem krzątała się, zbierała.

      – Rzeczywiście wybiera się pani w taką daleką podróż? – pytał czasami babcię ktoś ze znajomych.

      – Tak – odpowiadała. – Syn po mnie przyjedzie do Kalińca albo może Danielowa odwiezie mnie do Warszawy, a syn tam będzie już czekał.

      O Barbarze i Danielu babcia mówiła po imieniu, jedynie o Julianie wyrażała się „syn”, jakby on tylko, potrzebujący, jak uważała, jej opieki, był jeszcze synem we właściwym znaczeniu tego słowa.

      – A z Warszawy – opowiadała chętnie dalej – pojedziemy już razem do Odessy. Syn tam teraz pracuje i najmuje pod miastem willę z ogrodem. I pewno nie ma mu się kto tym ogrodem zająć. Tak że trzeba będzie niedługo jechać, żeby jeszcze założyć inspekty, posadzić wszystko, wypleć…

      – I podróż panią zanadto nie zmęczy?

      – A niech Bóg broni! Syn dostaje zawsze dla siebie osobny wagon, tak że będziemy jechać z wszelkimi wygodami. W takim wagonie ma się i sypialnię, i kuchnię. Nastawia się herbatę. Zupełnie jak w domu. Gdzież tu się można zmęczyć?

      W końcu, chcąc przyśpieszyć wyjazd, babcia zaczynała się pakować. Całymi tygodniami żyła przy powiązanych sznurkami kuferkach i za każdym dzwonkiem wyglądała do sieni. Doszło do tego, że gromadziła w komodzie zapasy na drogę, a gdy się psuły, trzeba je było siłą prawie wyrzucać.

      Po jednej ze swych bytności w Petersburgu Michalina Ostrzeńska przywiozła fotografię Juliana z dedykacją dla matki.

      – A nie powiedział, którego dnia mam wyjechać? I na cóż on mi to przysyła, przecie go niedługo zobaczę – pytała babcia i zdenerwowana odwijała fotografię.

      A odwinąwszy, zaśmiała się zgorszona.

      – Co ty mi dałaś, kochanko? Przecież to jest mój stryj. Stryj! Brat ojca, Onufry!

      – Jaki brat ojca, mamo! To Julian.

      Fotografia przedstawiała głowę tłustego pana z klinuszkiem zarostu na środku brody, z pokrętnym wąsem i rozlanym bezkształtnie owalem twarzy, łysego, z naczesaną na łysinę do przodu misterną i przykro czarną grzywką, z podpuchłymi oczyma i ustami smakosza.

      – Przecież ma tu mama jego własnoręczny podpis – przekonywała, roznamiętniając się Danielowa.

      Babcia patrzyła na podpis jak na wymyślne oszustwo.

      – Bajki mi opowiadasz. Patrz. Widzisz? To jest Julian! – rzekła karcąco. I wskazała na fotografię z komody, będącą obrazem szczupłego, smagłego młodzieńca o ładnie osadzonych marzących oczach, subtelnych rysach i tkliwych ustach omglonych dziewiczym zarostem.

      – Mamo, mamo, niech mama nie żartuje – śmiała się Danielowa, chcąc w ten sposób na matkę podziałać. – Tak wyglądał piętnaście lat temu, a teraz – tak, i cóż robić?

      – Moje dziecko, chcesz ze mnie zrobić osobę niepoczytalną – powiedziała babcia, także udając żarty, lecz bardzo rozdrażniona.

      Pani Michalina zapomniała o sklepie, do którego się śpieszyła, i rozgorączkowana, jeszcze z pół godziny, powołując się na różnego rodzaju dowody, usiłowała babcię przekonać, że fotografia przedstawia Juliana. Na koniec dobiła się tego, że babcia znienacka przestała się kłócić. Wsparłszy się łokciem na poręczy fotela, utkwiła brodę w złożonej dłoni, spojrzała z litością na synową i drwiąco zobojętniałym głosem rzekła:

      – Tak, tak. Zgadzam się, zgadzam. Masz rację, kochaneczko. Wy wszyscy СКАЧАТЬ