Przewieszenie. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Przewieszenie - Remigiusz Mróz страница 11

Название: Przewieszenie

Автор: Remigiusz Mróz

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Триллеры

Серия: Komisarz Forst

isbn: 978-83-8075-078-4

isbn:

СКАЧАТЬ nic zdrożnego. Działał w zgodzie z prawami natury, nie z prawami ludzi. To się liczyło.

      Ciekawiło go, ile czasu zajmie policji, nim zorientują się, w czym rzecz. A jeszcze bardziej intrygowało go, co na ten temat będzie sądził Wiktor Forst. Eliasz nie bał się przyznać przed sobą, że darzy tego człowieka szczególnym zainteresowaniem. Ktoś mógłby powiedzieć, że to obsesja, ale nie, daleko temu było do tak skrajnych emocji. Iwo był po prostu ciekaw.

      – Niezły prowiant – odezwał się chłopak siedzący na murku przed schroniskiem.

      Eliasz popatrzył na trzymane w ręku ciastka, a potem na niego.

      – Ekologiczny i z pełnego przemiału – odparł Iwo. – Trzeba szanować organizm.

      – Taa – odparł turysta i uniósł puszkę z piwem. – Tylko że kwaśnicą bardziej się najesz.

      Eliasz nie miał zamiaru jeść kwaśnicy. Nie po to z pietyzmem trenował swoje ciało, by wlewać w siebie takie rzeczy. Uśmiechnął się jednak do rozmówcy i przysiadł obok niego. O tej porze nie było tu już przypadkowych turystów. Zostali tylko ci, którzy będą spędzać noc w schronisku. Zaprawieni wędrowcy, rozumiejący się nawzajem i okazujący sobie pełną solidarność.

      Jeśli ktoś przychodził tutaj sam, zaraz zostawał zaczepiony, tak jak teraz Eliasz. Szybko zyskiwało się towarzystwo.

      Uroki górskich wędrówek… oraz idealna okazja, by szukać potencjalnych ofiar.

      – Schodzisz z drugiej strony? – spytał turysta.

      – Nie – odparł Iwo. – Szedłem przez Moko na Chłopka, a potem wracałem przez Szpiglas.

      – Niezła wycieczka.

      Rzeczywiście, była niezła. Nie miało żadnego znaczenia, że tego dnia Eliasz jej nie odbył. Wspomnienie Przełęczy pod Chłopkiem natychmiast przykuwało uwagę rozmówcy. Nie zapuszczali się tam przypadkowi ludzie.

      – A ty? – zapytał Iwo. – Przez Orlą?

      – Taa – potwierdził chłopak. – Słyszałeś, że jakaś dziewczyna spadła niedaleko Świnicy?

      – Nie.

      Nie poprawił go, choć wolałby, żeby ludzie precyzyjnie mówili o miejscu, gdzie dokonał swojego czynu. Informacje przekazywane ustnie rządziły się jednak swoimi prawami. Świnica była miejscem, gdzie często dochodziło do wypadków, więc równie często kojarzono inne incydenty z tamtym miejscem.

      Była usytuowana stosunkowo niedaleko kolejki na Kasprowy, więc niczego nieświadomi turyści ruszali w jej kierunku. Wabiła wrednym wyglądem, a potem bezlitośnie zabierała życia.

      Eliasz lubił tę górę. Wiedział, że prędzej czy później wybierze się tam, by zakończyć czyjąś drogę na tym świecie.

      – Okropna sprawa – odezwał się chłopak. – Ale nie dziwi mnie to. Ta góra to żniwiarz.

      Iwo spojrzał na niego spode łba.

      – Góry są poza dobrem i złem – zauważył.

      – Hę?

      – To z Goethego.

      – Nie znam.

      Eliasz przeklął się w duchu. Idiota zadziałał mu na nerwy od samego początku i niepotrzebnie się przez to odsłonił. Nie po to przez tak długi czas doskonalił obycie w relacjach międzyludzkich, by teraz robić z siebie dziwaka.

      Uśmiechnął się półgębkiem.

      – Było w jakimś filmie o alpinizmie – wyjaśnił.

      Dalej rozmowa toczyła się już tak, jak by sobie tego życzył. Rzucali niezobowiązujące uwagi na temat tego, jak często na Świnicę ruszają ludzie nieprzygotowani do jej zdobycia, a potem łagodnie zeszli na temat kobiet. Prędzej czy później każda rozmowa kończyła się w ten sposób, zauważył Iwo.

      Nie miał najmniejszej ochoty, by dalej prowadzić tę paplaninę, ale wraz ze swoim nowym towarzyszem przeniósł się do środka, gdy zapadł zmrok. Wzięli sobie po piwie i rozłożyli mapę.

      Ten, który miał stać się jego ofiarą, nazywał się Szymon. Eliasz przedstawił się kolejnym zawczasu przygotowanym imieniem i nazwiskiem. Potem cierpliwie słuchał relacji towarzysza z jego wypraw.

      Szymon schodził każdy skrawek polskich Tatr, a najmilej wspominał przejście od Zawratu do Krzyżnego. Całą Orlą Perć.

      Iwo popatrzył na niego z uznaniem, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że właśnie tym osiągnięciem należy pochwalić się przed nowo poznanym turystą. Szlak miał długość ponad czterech kilometrów, czasem biegł graniami, czasem omijał szczyty, trawersując. Znajdowało się na nim wszelkie metalowe ustrojstwo – łańcuchy, klamry i metalowe drabinki. Raz po raz ekspozycja robiła się tak duża, że nawet wprawni wędrowcy niechętnie spoglądali w dół. Od momentu, gdy szlak otwarto, zginęło na nim ponad sto dwadzieścia osób. Orla Perć systematycznie zabierała kolejne życia. Robotnicy, którzy pracowali przy przygotowaniu jej dla ruchu turystycznego, jeden po drugim rezygnowali z pracy. Woleli zostać bezrobotni, niż dalej ryzykować życiem. TOPR kilka lat temu apelowało nawet, by usunąć sztuczne ułatwienia i udostępnić szlak wyłącznie taternikom.

      Był to ostateczny cel podróży każdego turysty górskiego.

      – Byłeś? – zapytał Szymon.

      – Przedwczoraj – odparł Eliasz. – Nocowałem w Murowańcu, wyszedłem bladym świtem.

      Towarzysz napił się piwa.

      – Słyszałem, że na Czerwonej Ławce jest jeszcze ciekawiej – zauważył Szymon.

      – Też tak słyszałem. Jeden łańcuch ma tam siedemdziesiąt metrów.

      – Łykniesz ją?

      Iwo skinął głową.

      – Wybieram się na Słowację w drugiej połowie miesiąca – powiedział zgodnie z prawdą.

      Nie miał zamiaru ograniczać się tylko do polskiej strony. Istniało tyle szczytów i postrzępionych zbocz, na których mógł wykonywać swoje dzieło. Zresztą nigdy nie czuł się związany granicami państw. Zabijał w końcu także na Białorusi i Ukrainie.

      Nazajutrz Eliasz obudził się na podłodze w jadalni, czując, że wstąpiły w niego nowe siły. Wprawdzie spali niedługo, bo z samego rana pracownicy schroniska zaczynali przygotowywać się na przyjęcie pierwszych turystów, ale czuł się świetnie.

      Dwa morderstwa, dzień po dniu. I nikt nawet nie pomyśli o tym, że jedno może być powiązane z drugim. Uśmiechnął się w duchu, a potem spojrzał na Szymona, który właśnie rozpinał śpiwór.

      – Mogliby dać jeszcze pospać – mruknął. – Pierwsi turyści zaczną się schodzić za godzinę albo dwie.

      Eliasz СКАЧАТЬ