Przewieszenie. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Przewieszenie - Remigiusz Mróz страница 12

Название: Przewieszenie

Автор: Remigiusz Mróz

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Триллеры

Серия: Komisarz Forst

isbn: 978-83-8075-078-4

isbn:

СКАЧАТЬ pogoda. Zaraz za nimi ze schroniska wyszła dziewczyna, którą Szymon od razu zaczepił. Po krótkiej rozmowie z zawiedzeniem przekonał się, że wędruje z chłopakiem – było już jednak zbyt późno, by ich zbyć.

      Z doraźnego duetu zrobiła się nagle czteroosobowa grupa, co niespecjalnie pasowało Eliaszowi. Wieczorem ustalił ze swoim towarzyszem, że rano pójdą przez Świnicę na Kasprowy i tam zatrzymają się na obiad. Potem pomyślą, co dalej.

      Na Kasprowy Wierch Iwo planował jednak dotrzeć już sam. Teraz jego plan spalił na panewce, bo dwójka przybłęd nad wyraz ochoczo skorzystała z okazji i zapowiedziała, że pójdzie z nimi.

      Wędrowali niespiesznie, a Eliasz zastanawiał się, czy dałby radę zabić całą trójkę. Gdyby tylko grupa uszczupliła się o jedną osobę, byłoby łatwo. Poszedłby ostatni, a potem zepchnął tego, który szedł przed nim. Ten na przodzie byłby tak zdezorientowany, że Iwo bez trudu zająłby się także nim.

      Trzy osoby to jednak zbyt duże ryzyko. Na stromych zboczach i kamiennych przesmykach mogło się wiele zdarzyć. Nawet ta niepozorna kobieta mogła sprawić, że sam spadnie.

      Zaklął w duchu.

      Podchodzili powoli do Wyżniego Soliska, skąd odbijał szlak na Kozią Przełęcz, kiedy Eliaszowi przemknęło przez myśl, żeby skręcić. Wybrałby jakąś ofiarę na chybił trafił, trudno. Szymon był dobrym kandydatem, ale już nie z takich rzeczy musiał w życiu zrezygnować.

      Tyle że nocą dobrał się już do plecaka przyszłej ofiary. Zrobił wszystko, co trzeba.

      Spojrzał na dwójkę niepożądanych towarzyszy. Mieli na nogach wysokie buty trekkingowe, ale gdy Eliasz im się przyjrzał, zobaczył, że to jedne z tańszych modeli „kaczuch” – marki własnej Decathlonu, Quechua. To dawało nadzieję, że gdy zobaczą podejście na Zawrat, zmienią zdanie.

      Postanowił, że będzie trzymał się planu.

      Szli wąską, kamienną ścieżką, przecinającą dolinę. W końcu zza któregoś zakrętu ukazał się majestatyczny, końcowy odcinek Orlej Perci. Dwoje turystów spojrzało po sobie, ale najwyraźniej nie zamierzało zawracać.

      Po jakimś czasie flora zaczęła ustępować piargom. Eliasz uwielbiał widok rumowisk skalnych. Wyobrażał sobie, jak destrukcyjna siła musiała skruszyć te wszystkie głazy, a potem zepchnąć je gdzieś w dół.

      Zrobili przerwę po jednym z zakosów.

      – Czujecie się na siłach? – zapytał, patrząc na kobietę.

      Dyszała ciężko i poczerwieniała na twarzy, co Iwo wziął za dobry omen.

      – Pewnie – zapewnił jej chłopak.

      – Damy radę – dodała.

      Skończeni idioci, skwitował w duchu Eliasz. Właśnie przez takie nastawienie góry odbierały życie – o ile oczywiście on im nie pomógł.

      Ci ludzie ledwo nadawali się do wycieczki na Czerwone Wierchy, co dopiero mówić o wejściu na tak trudny szlak. I jeszcze zamierzali wejść na Świnicę.

      Iwo wyrządziłby światu przysługę, gdyby pomógł im odejść do wieczności. Nie rozmnożyliby się.

      – Na zboczu jest trochę śniegu – zauważyła dziewczyna.

      Eliasz wywęszył okazję.

      – Z rakami bez problemu sobie poradzimy – powiedział, klepiąc swój plecak.

      Oboje spojrzeli na niego skonsternowani. Widział już po ich wzroku, że nie mają czego podczepić pod podeszwy butów. Być może nie wiedzą nawet, o co chodzi.

      – Z rakami? – zapytał chłopak.

      Szymon wyciągnął z plecaka parę półautomatycznych raków i podał mu je. Dyletant przyjrzał się metalowym kolcom, koszykowi z przodu i zapięciu z tyłu. Niewątpliwie po raz pierwszy miał w rękach taki sprzęt.

      – Bez tego będzie ciężko? – zapytał pod nosem.

      – Dosyć – odparł bez wahania Iwo. – Szczególnie na północnym zboczu.

      – Może pożyczycie nam choć parę?

      Eliasz przeszył go wzrokiem, ale chłopak skupiał całą uwagę na tym, jak ostre są kolce. Takich ludzi nie powinno się wypuszczać powyżej wysokości tysiąca czterystu metrów, gdzie znajdowało się Morskie Oko, uznał Iwo.

      – Nie macie odpowiedniego obuwia – oznajmił. – To raki półautomatyczne. Z tyłu zatrzaskuje się je na rancie buta.

      Chciałby ich zamordować. Gdyby nie to, że wybrał już ofiarę i w nocy umieścił w plecaku zapowiedź jej śmierci, zmieniłby teraz wersję.

      Spojrzał na Szymona porozumiewawczo, ten jednak był bardziej zainteresowany dziewczyną.

      Eliaszowi zrobiło się niedobrze. Trafiło mu się towarzystwo wyjątkowych kretynów, choć właściwie nie powinien się dziwić. Na świecie było siedem miliardów ludzi, z czego sześć przecinek dziewięćdziesiąt dziewięć miliarda to idioci. Eliasza obrzydzał ich małpi intelekt. Gdyby to od niego zależało, urządziłby Holocaust na globalną skalę. Na pewno bez względu na narodowość.

      – Możecie spróbować – odezwał się Szymon. – Najwyżej zawrócicie.

      Przeklął w duchu chłopaka.

      – I w razie czego możecie skorzystać z naszych czekanów – dodał, patrząc pytająco na swojego towarzysza.

      Iwo uśmiechnął się i skinął głową. Naturalnie, że użyczy im czekana.

      – W porządku – ocenił turysta.

      Kontynuowali marsz pod górę, raz po raz mijały ich inne grupy. Dziewczyna znacznie spowalniała tempo i im wyżej się znajdowali, tym gorzej jej się oddychało. Przed Zadnim Stawem, na wysokości tysiąca dziewięciuset metrów, znów poczerwieniała.

      Eliasz niechętnie się zatrzymał, po raz kolejny myśląc o tym, na jak nędznych ludzi trafił.

      Tocząc wzrokiem od jednego do drugiego, niemal żałował tego, co zrobił z Olgą Szrebską. W porównaniu z nimi, była przedstawicielem innej rasy. I nie było żadnego dobrego powodu, dla którego miałaby ginąć.

      W Chalimoniuku płynęła zła krew. Wicemarszałek Sejmu był lewakiem, który przymykał oko na to, że Ukraińcy czczą Banderę jako bohatera narodowego. Ale Szrebska? Niczym nie zawiniła, oprócz tego, że uczestniczyła w ujęciu trójki ludzi, z którymi Iwo współdziałał.

      Nie miał zamiaru jej zabijać. Przynajmniej dopóty, dopóki nie rozpoczął gry z Forstem.

      Nieszczęsny komisarz nie miał jeszcze o tym pojęcia. Znał tylko ogólny zarys, wiedział, że coś jest na rzeczy, ale nie potrafił dostrzec co.

      Na samą myśl Eliasz robił się podniecony.

      – Może СКАЧАТЬ