Ukochany wróg. Kristen Callihan
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ukochany wróg - Kristen Callihan страница 10

Название: Ukochany wróg

Автор: Kristen Callihan

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Остросюжетные любовные романы

Серия:

isbn: 978-83-287-1622-3

isbn:

СКАЧАТЬ – mówię szybko.

      Milczymy. Potem mama odzywa się przygnębiona.

      – Tęsknię za nim. Gdy oddasz komuś serce, ten ktoś staje się częścią ciebie. Gdy odejdzie, masz w sobie pustkę.

      – Mamo… – Jej słowa mnie zabijały.

      – W porządku, nic się nie dzieje – uspokaja łagodnie. – Próbuję tylko wyjaśnić, że wasz tata był bardzo ważną, integralną częścią mojego życia. Ale jesteście jeszcze ty i Sam. Nie odpuszczę sobie żadnej z was, bo to by było tak, jakbym zrezygnowała z siebie, straciła kolejny kawałek duszy. Rozumiesz?

      Opadam z sił, osuwam się na podłogę, opieram o drzwi szafki. Supeł w środku zaciska się cholernie mocno; to boli, przykładam rękę do brzucha.

      – Tak, mamo. Rozumiem cię bardzo dobrze.

      To będzie trudne.

      Pocą mi się dłonie, gdy jadę Pacific Coast Highway w stronę Malibu. Normalnie uwielbiam tę trasę z bezkresnym migoczącym oceanem po jednej stronie i dzikimi górami po drugiej. A teraz czuję się tak, jakbym zmierzała prosto w otchłań.

      Szukałam Sam całe trzy dni. Sprawdziłam wszystkie miejsca w rozsądnej odległości (Sam nienawidzi latać, ale lubi wygodę), próbowałam szukać jej pod pseudonimami. Ciekawe: używała pseudonimów od zawsze, a ja nigdy się nad tym nie zastanawiałam. To dopiero nazywa się wyparcie.

      Posunęłam się nawet do tego, że włamałam się do jej starego laptopa, który zostawiła w pokoju nad garażem. Liczyłam, że znajdę jakąś wskazówkę, co moja siostra robi w życiu, ale dowiedziałam się tylko, że ma słabość do seksownych brodaczy i w związku z tym pokaźną kolekcję zdjęć takich pornodrwali.

      O pierwszej musiałam się uznać za pokonaną. Zadzwoniłam do fryzjerki, żeby umówić się na pilne podcięcie włosów oraz zmianę koloru. No dobra, może to próżność, ale jeśli mam jechać do Macona i jakoś go przekonać, żeby nie powiadamiał policji, muszę wyglądać możliwie najlepiej.

      Dlatego mam teraz piękną fryzurę, ze ślicznymi karmelowo-złotymi pasemkami, które rozświetlają moje brązowe włosy. Poszłam na całość, kazałam sobie również wyregulować brwi i zrobić paznokcie.

      Tak, jestem odpicowana, ale traktuję to jak barwy wojenne. Poza tym – idziesz na bitwę, włóż zbroję. Wybrałam ulubioną kremową bluzkę z krótkimi rękawami, akcentującą wszystkie ładniejsze elementy ciała i maskującą te mniej efektowne. Do tego granatowa spódnica, opięta na biodrach, z rozcięciem nad kolana.

      Przynajmniej wyglądam na poukładaną, ogarniętą, niewzruszoną i profesjonalną przeciwniczkę.

      – Kogo ja chcę oszukać? – warczę, wpatrując się w asfalt przed sobą. – Guzik mi to da, mam przerąbane.

      Pot cieknie mi wzdłuż kręgosłupa, gdy zjeżdżam na drogę, zmierzającą w stronę wybrzeża. Mieszkam w LA tyle lat, a jakoś nigdy nie odwiedzałam tej części Malibu. Widok wokół wąskiej drogi nic mi nie mówi, za to nawigacja podpowiada, że miejsce docelowe będzie za dwieście metrów po lewej stronie. No tak, Macon na pewno mieszka na plaży.

      Przy bardzo dużym zaangażowaniu i odrobinie szczęścia pewnego dnia może zostanę słynnym szefem kuchni i będę mogła sobie pozwolić na dom tutaj. Teraz wątpię, czy wystarczyłoby mi choć na pokój w tej okolicy.

      Zaciskam usta, gdy w końcu wjeżdżam przed dużą drewnianą bramę. Tak to jest w Malibu: możesz sobie popatrzeć najwyżej na ładny krawężnik przy podjeździe, prawdziwe piękno domów pozostaje zastrzeżone dla właścicieli. Znaczna część Malibu to wiecznie kurczący się pas przestrzeni, wciśnięty między góry a ocean. Posiadłość Macona znajduje się na kawałku płaskiego terenu, jakich tu mało, i jest wysunięty w stronę LA.

      Wciągam urywany oddech, podjeżdżam do intercomu i pod czujnym okiem kamer naciskam przycisk.

      Jebać, jebać, jebać to wszystko.

      – Słucham – odzywa się męski głos.

      Nie należy do Macona, ale i tak stoję jak sparaliżowana, z rozchylonymi ustami, i nie mogę wykrztusić ani słowa.

      Odpowiedz mu, debilko.

      Nie, wycofaj samochód i zjeżdżaj stąd, póki możesz.

      – Halo? – odzywa się znów mężczyzna i przysięgam, że wyczuwam w jego tonie cień humoru, jak gdyby wstrzymywał śmiech.

      Budzi się we mnie irytacja, więc rzucam oschle:

      – Delilah Baker. Jestem umówiona z Maconem Saintem.

      Mam tak mokre dłonie, że ślizgają się na kierownicy. Nerwowo wycieram je o spódnicę i wpatruję się w ciemne oko kamery. Mam wrażenie, że trwa to całą wieczność, ale w końcu brama się odsuwa.

      Długi podjazd, porośnięty starymi drzewkami oliwnymi, prowadzi mnie w głąb posiadłości. Jadę powoli, a serce wali o żebra, gdy widzę biały parterowy budynek. Zaczynam lekko hamować, ale orientuję się, że to tylko domek gościnny. W oddali majaczy znacznie większy, również biały dom, z oknami wychodzącymi na ocean.

      Niezły numer… Parskam śmiechem, choć w zasadzie nic w tym zabawnego. No, ale co ja poradzę: gdybym miała opisać dom swoich marzeń, wyglądałby właśnie tak.

      Przy wyborze domu bogacze w południowej Kalifornii ograniczają się do czterech głównych stylów: klasycznego hiszpańskiego stylu lat dwudziestych, rezydencji w typie francuskim albo angielskim, ultranowoczesnej bryły oraz stylowego wiejskiego budynku o ogromnej powierzchni. Dom Macona jest kombinacją dwóch ostatnich. Wydawałoby się – bez sensu, a jednak wszystko gra.

      Zajeżdżam przed drzwi ze starego drewna i mam wrażenie, że zaraz zwymiotuję śniadanie.

      – Dasz radę – szepczę do siebie, przyciskając dłoń do brzucha.

      Powietrze na zewnątrz pachnie dzikim rumiankiem, cytrynami i słonym oceanem. Delikatny szmer fal tuż obok dziwnie brzmi przy łomocie mojego serca. Biorę długi, spokojny wdech i robię powolny wydech.

      Poprawiam włosy i wewnętrznie szykuję się na spotkanie. Za chwilę stanę oko w oko z przekleństwem swojej wczesnej młodości. Boże, dopomóż.

      Ale to nie Macon Saint otwiera mi drzwi.

      W sumie nie powinnam być zaskoczona. A jednak gapię się na tego człowieka jak zahipnotyzowana.

      Bo przede mną stoi Bond. James Bond. Przystojny, z ciemnymi włosami, potężnymi mięśniami. Wygląda niemal onieśmielająco. Błękitne oczy przesuwają się po mnie, ale bardziej z ciekawością niż antypatią.

      – North – przedstawia się.

      Nakładam firmowy uśmiech i wyciągam do faceta rękę.

      – Delilah.

      Lekki uścisk.

      – Tak, СКАЧАТЬ