Nabór. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nabór - Vincent V. Severski страница 33

Название: Nabór

Автор: Vincent V. Severski

Издательство: PDW

Жанр: Шпионские детективы

Серия: Zamęt

isbn: 9788381433846

isbn:

СКАЧАТЬ Robił tak zawsze, gdy chciał szybko zasnąć. Te obrazy go uspokajały, kojarzyły mu się z domem, ciepłem i bezpieczeństwem. Pozwalały odpłynąć tam, gdzie chciał być.

      Słyszał dzwoniący budzik, ale miał wrażenie, że nawet nie zdążył zasnąć. To niemożliwe, żeby tak szybko minęło pół godziny – pomyślał. Z zamkniętymi oczami dotknął smartfonu i dzwonek ucichł.

      – Posiedzę tak jeszcze chwilkę – wyszeptał i natychmiast znów odpłynął gdzieś w góry nad Morzem Kaspijskim.

      Obudził się zziębnięty, z potężnym bólem w karku i suchymi ustami. Potrzebował chwili, by się zorientować, że jest w swoim lokalu na Grinzingu. Od kilku dni był w podróży i każdą noc spędzał w innym miejscu, a teraz jeszcze mu się wydawało, że rozbiera go jakiś wirus.

      Dotknął lewej dłoni bez małego palca. Znów mu się śniło, że jest w Syrii, rozmawia z zamaskowanym Rosjaninem, walczy z nim, dusi go ramieniem, a po chwili ucieka w ciemną noc. Nienawidził tej projekcji, bo uświadamiała mu jego słabość. Mimo to wracała do niego co jakiś czas, jak ostrzeżenie, że zawsze może przegrać.

      Za oknem szarzało i Luka nagle przypomniał sobie o spotkaniu z Alim. Nerwowo spojrzał na zegarek. Była za dwadzieścia czwarta, więc odetchnął z ulgą. Poczuł głód. W Amadeusie podawali jego ulubiony ozór wołowy z rzodkwią na gorąco. Pamiętał, po co tu przyszedł, i zdał sobie sprawę, że przed spotkaniem nie zdąży przenieść rzeczy na Hietzing.

      Nic takiego – pomyślał. Zrobię to potem.

      Wetknął pistolet za pas z tyłu i ściągnął kurtkę z krzesła. Była już sucha. W kuchni napił się wody, po czym ruszył do wyjścia.

      Restauracja Amadeus na Lienfeldergasse mimo nobliwej nazwy była dosyć nędzną lunchówką prowadzoną przez Turka zwanego Wąsaczem. W ciągu dnia jedli tam obiady okoliczni mieszkańcy i robotnicy. Wieczorem nad tanim piwem, w kłębach dymu, przesiadywali tureccy emeryci i miejscowi menele. Ale nigdzie w Wiedniu nie podawano takiego ozora wołowego z parującą rzodkwią i słonym chlebem jak u Wąsacza. Dlatego Luka wybrał to miejsce i oznaczył numerem 12. Przede wszystkim jednak dlatego, że doradził mu je Hermann z wiedeńskiej policji. Lokal był pod kontrolą, a zatem bezpieczny.

      Luka spóźnił się dziesięć minut, bo na Grinzingu nie mógł złapać taksówki. Nigdy nie zamawiał radiotaxi ani ubera. Korzystał z postojów i z komunikacji miejskiej.

      Gdy wszedł do lokalu, było tam prawie pusto. Dwóch starych Turków siedziało pochylonych nad kawą, przebierając w dłoniach tasbihami. Ali zajmował miejsce w rogu i czytał „Kurier”. Nawet nie podniósł głowy, słysząc brzęczenie dzwonka nad drzwiami.

      – Spóźniłeś się – powiedział, gdy Luka usiadł naprzeciwko.

      – Jadłeś? – zapytał Luka. – Jestem głodny.

      – Nie jestem głodny i nic nie będę jadł – odburknął Ali, składając gazetę. – Mamy ważne sprawy do omówienia.

      – Wiem przecież. Sam je wywołałem. To zrobimy tak… – Luka spojrzał w stronę Wąsacza. – Ja zamówię sobie ozór wołowy, a ty będziesz mówił, co ci poleciła Centrala.

      – Nie, nie zrobimy tak – odparł hardo Ali, wyczuwając w głosie Luki arogancki ton. – Zastosujemy się do poleceń Centrali. Opowiesz dokładnie, co się stało, a ja to nagram. – Na znak, że ma na sobie dyktafon, dotknął dłonią piersi. – I jeszcze dzisiaj wyślę do Teheranu. Zrozumiałeś? Więc co? Zamawiasz ten ozór?

      – Dobrze, wytrzymam. – Luka nie chciał drażnić Alego. – Moja relacja… – zaczął. – Odebrałem Orła w Belgradzie zgodnie z planem…

      Przez następne pół godziny opowiadał, co się stało, gdzie i dlaczego. Jego relacja była przejrzysta, spójna i szczegółowa. Nie oceniał ani nie ukrywał niczego, co mogło mieć znaczenie. Nie pominął spotkania z policjantami na stacji benzynowej ani wniosków, jakie musiał z tego wyciągnąć. Nie mówił jedynie o własnych przeżyciach.

      Wiedział, że wszystko, co zrobił, miało swoje uzasadnienie i że nikt nie będzie go rozliczał. Ucieszył się nawet, że Ali nagrywa jego relację, bo gdyby pisał raport, mógłby go zmanipulować. Luka pomyślał nawet, że musi to być polecenie generała, bo nigdy dotąd nie relacjonował w taki sposób swoich działań.

      – To wszystko – zakończył. – Pytania? Bo jestem bardzo głodny – dodał, żeby pokazać Alemu, że ma do niego dystans. – Jeżeli nic ci teraz nie przychodzi do głowy, to jeszcze możesz się zastanowić. Ja tymczasem pójdę do toalety.

      Wrócił po dwóch minutach i zastał Alego w takiej samej pozycji, w jakiej go zostawił. Od razu zrozumiał, że nie będzie żadnych pytań. Prosty zabieg z dyktafonem rozwiązał problem komunikacji Luki z Centralą za pośrednictwem rezydenta.

      – Nie, nie mam pytań – powiedział Ali. – Świetnie się spisałeś, gratuluję zimnej krwi i szybkiej decyzji. Mój szacunek. Dobrze, że nie pojechałeś do swojego mieszkania. To bardzo przezorna i przemyślana decyzja.

      Luka od razu zrozumiał, że wciąż nagrywa rozmowę i teraz mówi do szefów w Centrali.

      – Masz nowe zadania – zaczął Ali poważnym, ale przyjacielskim tonem, jakiego Luka dotąd u niego nie słyszał. – Po zdarzeniu w Zagrzebiu chwilowo zawieszamy przerzut misiów do Europy. Zaczekamy i zobaczymy, czy cię namierzyli. Ty i tak jesteś tu już spalony. Pojedziesz do Warszawy, do Polski. Mamy ich tam teraz osiem sztuk. Zajmiesz się nimi. Dostaniesz oddzielną instrukcję.

      – Czyli to może być już wkrótce – odparł Luka z lekką zadumą. Doskonale wiedział, jaki plan dla Polski przygotowało biuro operacyjne Sił Ghods, ale nie przypuszczał, że tak szybko zechce wcielić go w życie.

      – Jedziesz już jutro, więc się przygotuj. – Ali wyjął z kieszeni żółtą kopertę, położył na stole i przesunął w stronę Luki. – Tutaj masz nowe dokumenty i numer telefonu do swojego łącznika. Adres poda ci na miejscu. Do Warszawy pojedziesz pociągiem przez Niemcy, żadnych samolotów.

      Luka spojrzał na Alego i z niedowierzaniem pokręcił głową.

      – Teraz jesteś obywatelem niemieckim tureckiego pochodzenia. Pozostałe elementy łączności bez zmian – zakończył Ali.

      – Nigdy nie byłem w Polsce. – Luka schował kopertę do wewnętrznej kieszeni kurtki.

      – No to będziesz. Ja też nie byłem. Masz coś jeszcze do przekazania? – zapytał Ali oficjalnym tonem, sugerując, że zamyka formalną część spotkania.

      – Nie, chyba nie – odparł obojętnie Luka i skinął na Wąsacza, żeby podszedł.

      – To teraz możesz zjeść ten ozór. – Rezydent wsunął rękę pod kurtkę, co miało oznaczać, że wyłącza dyktafon. – Masz więcej szczęścia niż rozumu, ale doceniam twoje oddanie sprawie i nie omieszkam podzielić się swoją opinią o tobie z kim trzeba. Rozumiesz? – Wrócił do swojego mentorskiego i aroganckiego tonu, jaki przystawał jedynemu СКАЧАТЬ