Nabór. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nabór - Vincent V. Severski страница 29

Название: Nabór

Автор: Vincent V. Severski

Издательство: PDW

Жанр: Шпионские детективы

Серия: Zamęt

isbn: 9788381433846

isbn:

СКАЧАТЬ Nie potrafił nad tym zapanować i odbijał sobie cierpienie na innych, bo uważał, że z powodu głupoty i lenistwa swoich ministrów o wszystkim musi myśleć sam. A bóle są wyraźnie nerwowe – uważał.

      Nalał sobie wody i jednym długim haustem opróżnił szklankę.

      Kaziura od razu się zorientował, co się dzieje, tym bardziej że Bolecki pobladł.

      – Panie premierze… – odezwał się z głębi – mamy jeszcze rozmowę… – Próbował zakończyć spotkanie, które i tak nie wnosiło do sprawy nic nowego, bo miało tylko dyscyplinować ministrów.

      Kaziura wiedział, że Bolecki dobrał sobie ministrów, którzy będą bezwzględnie lojalni, ale nie muszą być specjalnie lotni. Ważne, żeby byli wygadani i wykonywali polecenia. Po skandalu z Kwasem Bolecki nie znosił w pobliżu żadnych osobowości. Jedyny problem, z którym nie mógł sobie poradzić, stanowiły służby wywiadowcze. Z jednej strony były mu potrzebne jak powietrze, a z drugiej im nie ufał. A po sprawie Sekcji wręcz nienawidził Agencji Wywiadu i nie wierzył w żadną jej informację ani analizę. Na czele służb postawił swoich najbardziej lojalnych ludzi, co oznaczało równocześnie najmniej kompetentnych, i szybko się przekonał, że Wesołowski jest większym dyletantem, niż przypuszczał.

      – Tak, rzeczywiście… – potwierdził, zerkając na zegarek. – Zupełnie zapomniałem. – Podniósł wzrok na zebranych, którzy w koszulach siedzieli wokół stołu konferencyjnego, i poczuł, że nasilający się ból schodzi mu w dół brzucha. – W takim razie… – przerwał na moment, zaciskając usta – wiecie, co mamy robić. Przyjmujemy, że musimy być gotowi do końca kwietnia. W panu cała nadzieja – rzucił w stronę Maziaka.

      Wszyscy się podnieśli i ruszyli do wyjścia.

      – Panie pułkowniku Wesołowski – odezwał się Bolecki. – Niech pan jeszcze zostanie. Chcę pana o coś zapytać.

      Gdy zostali sami, Kaziura wyłączył nagrywanie i wyszedł.

      – No i co z tym pieprzonym pułkownikiem? – zapytał Bolecki.

      – Leskim?

      – A kim, kurwa! Obiecał mi pan załatwić sprawę w ciągu dwóch miesięcy i co? Już pół roku minęło. Nawet prokuratura poszła nam na rękę, ale minister Gorgul już się niecierpliwi. Nic nie mają na tego Leskiego, a Grek odmawia współpracy. Bez pana pomocy nic nie zdziałamy.

      – To nie jest taka prosta sprawa…

      – Co mi pan tu wyjeżdża z jakimiś trudnościami! – Premierowi puszczały nerwy, bo ból się zaostrzał. – Robi pan w kółko to samo i oczekuje nowego efektu. Rozumiem, że nie ma pan pojęcia, jak to załatwić, ale powinien pan dobrać sobie ludzi, którzy wiedzą. Co, nie ma tam na Miłobędzkiej nikogo z głową? Tylko ten pierdolony Leski miał jaja?

      – Panie premierze, mogę obiecać, że jutro rano ruszymy ostro do przodu i wkrótce będą jakieś efekty.

      – Nie jakieś, tylko konkretne. – Bolecki podniósł głos i pomyślał, że mianowanie faceta z wojskowego kontrwywiadu było jednak pomyłką. Lojalność to dzisiaj za mało. – Czuję oddech tego Leskiego na karku, a przecież za chwilę będziemy mieli najważniejsze wydarzenie od obalenia komuny, rozumie pan? Wojnę z Iranem! I albo wszyscy polegniemy, albo zwyciężymy na zawsze. Albo Lubert weźmie władzę, bo będzie musiał.

      – Panie premierze! – Wesołowski wyprostował się służbowo. – Może pan na mnie liczyć.

      – Niech pan pomyśli o sobie i swojej rodzinie. Jak przegramy, to opozycja nie będzie miała skrupułów, żeby i pana rozliczyć.

      18

      Dima wstał z bólem głowy, ale nie był pewien, czy to z powodu nadużycia alkoholu w ostatnim czasie, stresu czy intensywnego zapachu w mieszkaniu, więc zanim udał się do toalety, pootwierał wszystkie okna. Była dziewiąta i zapowiadał się piękny, słoneczny dzień.

      Najpierw sprawdził telefon. Nie było żadnych nowych wiadomości. Ani tych, na które czekał – od Stokrotki i od Witka – ani tej, na którą nie czekał, ale bardzo chciałby dostać. Od Moniki.

      Nastawił kawiarkę i wyjął z lodówki mleko, żeby nie było zimne.

      Postanowił jednak przed śniadaniem i kąpielą zejść do Makisa i pogadać o szczurach. Wprawdzie list od Fiedotowa znacznie bardziej go niepokoił, ale śmierć dwóch wielkich gryzoni w romantycznej pozie też nie dawała mu spokoju i chciał mieć to już za sobą.

      Makis, dłubiąc w zębach, ze spokojem wysłuchał historii, którą w najdrobniejszych szczegółach opowiedział mu Dima. Od razu było widać, że nie zrobiła ona na sklepikarzu najmniejszego wrażenia. Na pytanie, jak to możliwe, że szczury weszły do zabezpieczonego mieszkania, Makis oblizał wykałaczkę i stwierdził:

      – Szczury zawsze wejdą, bo znają ludzi i są od nich inteligentniejsze. To wie każdy, prawda?

      – Prawda – przyznał Dima.

      – Drzwi do łazienki były zamknięte? – zapytał Makis.

      – Nie, nigdy… nie… nie pamiętam.

      – Musiały być uchylone. A deska sedesowa, jak u kawalera, stała na baczność?

      – ???

      – Nooo… Chłopy nigdy nie zakrywają sracza, bo im się nie chce schylać za każdym razem, i dlatego mają zaszczaną deskę. Szczury łażą rurami kanalizacyjnymi i odwiedzają puste mieszkania – orzekł Makis i wydłubał z pudełka drugą wykałaczkę.

      – No tak, to by coś tłumaczyło. – Dima podsunął mu telefon pod nos. – Popatrz! A jak to wytłumaczysz? Same tak się ułożyły?

      Makis wyciągnął z szuflady stare, zdezelowane okulary ze szkłami jak denka butelek, założył na nos i wziął telefon. Miał bardzo słaby wzrok. Dima nigdy nie widział, żeby coś czytał, ale też nie zauważył, by kiedykolwiek używał kalkulatora. Rachunek zawsze dokładnie zliczał w pamięci.

      – To Romeo i Julia – rzucił Makis po krótkim badaniu zdjęcia i oddał Dimie telefon. – Zdechły ze starości. Znam je dobrze, zawsze były razem, to para z naszej ulicy.

      – Żartujesz? – zapytał z niedowierzaniem Dima. – Szczury żyją w parach? To ile lat miały? Siedemdziesiąt? A która to Julia?

      – Nie wszystko jedno?

      – Jaja sobie robisz, Makis. Przyszły do mnie umrzeć w ciszy i komforcie? No nie…

      – Szczury żyją dwa, trzy lata. Zawsze chodziły razem, to i nażarły się razem jakiegoś świństwa i zdechły u ciebie. Co w tym dziwnego? Chciały mieć cicho i przyjemnie.

      – Dzięki, Makis. – Ujrzawszy wchodzącego klienta, Dima ruszył do drzwi.

      – Co z nimi zrobiłeś? – rzucił za СКАЧАТЬ