Nabór. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nabór - Vincent V. Severski страница 21

Название: Nabór

Автор: Vincent V. Severski

Издательство: PDW

Жанр: Шпионские детективы

Серия: Zamęt

isbn: 9788381433846

isbn:

СКАЧАТЬ i muszę się z tym pogodzić. I jedynie uważać, by niczego nie zepsuć – powiedział do siebie.

      Zanim pójdzie spać, musi postanowić, jaki wykonać pierwszy krok. Rano wytrzeźwieje, opadną emocje i straci ostrość widzenia. I znów zacznie się kręcić wokół własnego ogona. A decyzja mogła być tylko jedna: olać prokuratora Farbiarza i lecieć do Aten, tam bezpiecznie rozpocząć swoją misję, zadzwonić do Romana, spotkać się z Tamarą. W końcu był tylko świadkiem i zakaz wyjazdów za granicę nie był decyzją prawną, tylko pomysłem szefa Wesołowskiego, który chciał go w ten sposób zmusić do współpracy przeciwko Romanowi.

      – Trzeba zewrzeć szyki i pomyśleć o linii obrony. – Aż się roześmiał, bo nigdy nie mówił do siebie tyle na głos.

      Szkoda, że nie pogadaliśmy o tym z Konradem i Sarą. Oni mają doświadczenie w walce z własnym państwem. Do czego doszło! To jakiś absurd! Przecież powinniśmy walczyć o to państwo! – pomyślał Dima i zupełnie stracił humor.

      Podniósł się i podszedł do biurka. Ze skrytki wyjął swój grecki paszport i dowód osobisty, a z pudełka klucze od mieszkania na Pindarou. Wrócił na fotel, włączył apkę Kalkulator i zaczął pisać do Tamary: Kup mi na jutro bilet z Warszawy do Aten na Dimitrios Calderón. Nie mogę używać swoich kart, bo mnie namierzą. Do zobaczenia. Przez chwilę jeszcze się wahał, czy powinien lecieć do Grecji, nie mówiąc nic Monice. I to następnego dnia po ich pierwszym pocałunku. Tym ruchem może wszystko zepsuć. Monika nie zadowoli się teraz tłumaczeniem, że miał coś ważnego do załatwienia. Tym bardziej że nic nie wiedziała o Tamarze. I co gorsza, o Wierze też.

      Ja pierdolę, czy to możliwe, żeby facet zrujnował sobie życie jednym pocałunkiem, nawet tak zmysłowym? – pomyślał Dima z lekkim rozbawieniem i nacisnął Send.

      Nie bez trudu podniósł się z fotela i ruszył do sypialni.

      13

      Tak było aż do pewnego dnia, kiedy włączył grę, miał się już zalogować i nagle zdał sobie sprawę, że nie wie, jaki jest dzień tygodnia, miesiąc i co najgorsze – która jest godzina. Zawsze wiedział, która jest godzina.

      Podszedł do lustra i spojrzał na swoje odbicie. Zarośnięta twarz, zapadnięte policzki i sine worki pod czerwonymi oczami. Po raz pierwszy w życiu miał na włosach i ramionach łupież. Stwierdził z przerażeniem, że stoi przed nim jego własna karykatura, żałosne wspomnienie żołnierza specnazu, i na samą myśl, że któryś z kaukaskiej „piątki” mógłby go takim zobaczyć, poczuł odruch wymiotny. Oni stoją odlani w spiżu na cmentarzu Wwiedienskoje, a on, uzależniony od internetu, gnije żywcem w nędznej chacie pod Moskwą i z jakimiś świrami z całego świata tylko udaje życie.

      Poszedł do drugiego pomieszczenia i wyjął z szafy dubeltówkę. Załadował obie komory, a po chwili wahania wydobył ze skrytki w podłodze jeszcze pistolet TT. Stanął w rozkroku, przeładował pistolet i jak w grze wyciągnął rękę, w drugiej trzymając dubeltówkę. Nacisnął spust i cały magazynek wpakował w monitor, potem rzucił pistolet na stół i z obu rur odpalił dubeltówką w PlayStation.

      Widok bryzgających na wszystkie strony kawałków plastiku i metalu sprawił mu autentyczną satysfakcję. To działo się naprawdę. Huk, błysk, odrzut broni w ręce, zapach prochu. Nagle poczuł się znowu sobą, jakby otrzeźwiał i wydobył się z nałogu, w którym sam się uwięził.

      Wrócił do skrytki, gdzie trzymał pistolet. Wymienił magazynek w tetetce i zaczął recytować, strzelając na przemian do resztek komputera.

      – I za Sibir, i za Kawkaz – strzał. – Za swiet dalokich gorodow – strzał. – I za druziej, i za lubow – strzał. – Dawaj za was, dawaj za nas – strzał. – I za diesant, i za spiecnaz – strzał. – Za bojowyje ordiena – strzał. – Dawaj podnimiem – strzał – starina – strzał.

      Opadł na krzesło i poczuł, jakby zeszło z niego ogromne napięcie. Dokładnie tak jak po prawdziwej walce, więc zaciągnął się głęboko dymem ze spalonego prochu. To było miłe i znajome doznanie, ale nie pamiętał, kiedy ostatni raz czuł ten zapach.

      I nagle zatęsknił za dawnym życiem, prawdziwą przyjaźnią, walką ze złem, za „piątką” z Kaukazu, za Aminą – i wszystko mu się przypomniało jak w radzieckim czarno-białym filmie z lat pięćdziesiątych.

      Odłożył pistolet na stół i przysunął do siebie laptop. Zaczął szukać w internecie i po chwili odnalazł artykuł Grupa Wagnera, który zapisał sobie wcześniej.

      – To jest prawdziwa gra, a nie jakieś tam pierdzielenie pif-paf! Tu się zmienia świat naprawdę i eliminuje złych ludzi – powiedział z głębokim przekonaniem i już miał uderzyć w klawisz Enter, gdy jego wzrok zatrzymał się na butelce samogonu, która stała na kredensie, oraz wielkim słoju z kiszonymi ogórkami.

      Przez ostatnie miesiące zupełnie zapomniał o wódce. Wciąż przechodził obok kredensu, ale nie wypił nawet łyka. Patrzył na flaszkę i zastanawiał się, czy najpierw się napić, czy jeszcze raz przeczytać ten artykuł. Wprawdzie wszystko dobrze pamiętał, ale teraz musiał odświeżyć sobie pamięć, bo sytuacja całkowicie się zmieniła. Nigdy nie myślał poważnie o pracy najemnika.

      Mimo to cofnął rękę znad klawiatury, wstał, podszedł do kredensu i nalał sobie pełną szklankę bimbru z ziemniaków od ślepego Trofima. To był najlepszy bimber w okolicy, chociaż Trofim podobno stracił od niego wzrok, ale sam nigdy tego nie potwierdził i w Aleksandrowce też nikt nie oślepł, a pili go wszyscy.

      W końcu do produkcji bimbru nie jest potrzebny wzrok ani węch, ani nawet smak – pomyślał Jagan, wypuścił powietrze i wciągnął szklankę mętnego płynu.

      – Tylko dusza – wycharczał na głos.

      Nim wrócił do stołu, poczuł miłe, nieco zapomniane uderzenie do głowy i uśmiechnął się do siebie, zadowolony z przemiany, jaką właśnie przechodził. Zdążył jeszcze zebrać puste opakowania po czipsach i wrzucić do kosza. Colę i fantę wylał do zlewu. Z wielkiego słoja wyciągnął kiszonego ogórka, zjadł w trzech kęsach i popił wodą. Pomyślał, że w ten sposób dokonuje symbolicznego zerwania ze zgnilizną Zachodu. Nie planował tego, ale jakoś tak samo wyszło i czuł wyraźną satysfakcję.

      – Kartoszki, kwas i towariszcz Kałasznikow, a nie jakieś Call of Duty i czipsy z colą – oznajmił na głos i usiadł z powrotem przy laptopie.

      Otworzył artykuł Grupa Wagnera, w którym opisywano działalność rosyjskich najemników, i dotykając palcem ekranu, wymieniał po kolei:

      – Krym… Ukraina… Syria… Sudan… Republika Środkowej Afryki… Mozambik… Wenezuela… Libia… Pewnie można sobie coś wybrać. Krym już dawno nieaktualny, ale reszta? Donbas odpada, bo to swoi, chociaż zbuntowani… eee, nie! – Jeszcze raz przejechał palcem po ekranie i zdał sobie nagle sprawę, że jeśli nie liczyć Syrii, prawie nic o tych krajach nie wie, a Afryka od razu go odrzucała, chociaż nie miał nic przeciwko negrom. – Czyli Syria byłaby najlepsza!

      Przypomniał sobie, jak pułkownik Oleg СКАЧАТЬ