Nabór. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nabór - Vincent V. Severski страница 19

Название: Nabór

Автор: Vincent V. Severski

Издательство: PDW

Жанр: Шпионские детективы

Серия: Zamęt

isbn: 9788381433846

isbn:

СКАЧАТЬ chwilę, wstał, zapalił światło i poszedł do kuchni. Zupełnie zapomniał, że w lodówce ma kartoflankę, którą zrobił tydzień wcześniej. Uchylił pokrywkę garnka, ostrożnie powąchał i uznał, że już skisła, więc wylał ją do sedesu. Zajrzał do pojemnika na chleb. Znalazł czerstwą bułkę pszenną. Z lodówki wyjął kefir i usiadł w kuchni przy oknie. Spojrzał na kalendarz z uralskimi widokami i policzył, że do końca roku został już mniej niż kwartał.

      Co można zrobić w trzy miesiące? To dużo czy mało? – zastanawiał się, popijając chleb kefirem prosto z kartonu. Czas… i ja.

      Ze swetra zebrał na dłoń okruszki bułki i już miał je strzepnąć do zlewu, gdy zmienił zdanie i wszystko wsypał do ust.

      Nadchodzi czas ważnych decyzji – pomyślał i poszedł obejrzeć wiadomości z Polski.

      Mijając regał z filmami, poczuł nagle, że musi się przy nim zatrzymać. Wyciągnął rękę i na środkowej półce, pod literą „S”, odnalazł film Krzysztofa Zanussiego Spirala. Przez chwilę dotykał grzbietu okładki, po czym przesunął dłoń ku literze „D” i wskazał palcem Dziewięć dni jednego roku Michaiła Romma. Oba filmy znał na pamięć.

      Nowicki czy Batałow? – pomyślał. Umierać po polsku czy po rosyjsku, a może to wszystko jedno? Oczywiście, że wszystko jedno.

      Machnął ręką i poszedł do salonu. Wziął pilota i włączył wiadomości NTV24. Zaczynała się właśnie konferencja prasowa premiera Boleckiego i ministra spraw zagranicznych Ludomira Baryły.

      – A ten długi gdzie? – zapytał na głos, jakby od niechcenia, Fiedotow. – Aaa… tu jesteś, Kaziura. – Gdy kamera przejechała w prawą stronę, dojrzał stojącego z boku wysokiego mężczyznę.

      12

      Dima zamówił taksówkę, bo uznał, że stanowczo przesadził z alkoholem. Ale nie było mu z tym źle. Wprost przeciwnie, od wyjścia z prokuratury miał ochotę się napić, lecz myślał raczej o szklance metaxy w samotności na swojej kanapie. A teraz nawet nie poczuł dyskomfortu z powodu demonstracyjnego wyjścia Sary, które zakończyło spotkanie.

      Tak się nie robi, a już na pewno tak nie robią szpiedzy. To ona przegięła, nie Konrad, i to było oczywiste dla wszystkich. Jego propozycja była żartem, dlatego tak chętnie się na nią zgodzili.

      Dima nie znał Sary ani Konrada, ale poczuł, że coś między nimi zgrzyta, a sprawa Igora i Wasi tylko wyzwoliła jakieś prywatne zaszłości. Pomyślał, że dobrze, że się nie ożenił, bo gdyby teraz tak miało być między nim a Moniką, to byłaby katastrofa.

      Szpiedzy nie powinni się ze sobą wiązać. To absurd i zawsze musi się źle skończyć!

      Spojrzał na Monikę, która siedziała obok niego w taksówce i też wyraźnie była pod wpływem alkoholu. Chyba nigdy jej nie widział w takim stanie.

      – Przykra sprawa z tą Sarą i Konradem, nie? – zapytała i przygryzła dolną wargę. – Ale rozumiem ją. Jak się ma dziecko, to… – Wstrzymała na moment oddech i po chwili zaczerpnęła kilka głębokich haustów powietrza. – Chyba nie sądzisz, że Konrad mówił to poważnie? Co, Dimka? Każdy ma jakieś stare sprawy, które gryzą gdzieś tam w duszy i spać nie dają. Nie? – Wyjrzała przez okno. – To gdzie my jesteśmy?

      – Puławska – odparł natychmiast kierowca.

      – Aaa… – skomentowała Monika. – A ty co tak milczysz?

      – Myślę.

      – Byleś się nie przemęczył… A pan? – zwróciła się do kierowcy. – Pan też chce jechać do Iranu lać islamistów? Zdobywać dla Polski pola naftowe?

      – Nie rozumiem – odezwał się po chwili taksówkarz.

      – A co tu rozumieć? – Monika była nastawiona prowokująco. – Lać ciapatych… Nie?

      – Daj spokój! – wtrącił się Dima i położył dłoń na jej dłoni. – Nie było pytania – rzucił do kierowcy.

      – Dlaczego nie? Odpowiem. Chociaż nie znam się na polityce. Jestem przeciwko wojnie, każdej wojnie, a do muzułmanów nic nie mam. Bardziej martwią mnie miejscowi szaleńcy i oszuści, tacy jak ten Bolecki…

      – No to graba! – Monika wyciągnęła rękę, a kierowca ją uścisnął. – Niech się pan nie gniewa, ja tylko tak…

      – Nie ma sprawy – odparł z uśmiechem.

      Dima musiał przyznać, że Monika wygląda pięknie w srebrnej biżuterii, ładnie umalowana i zadziorna. Zamglony wzrok dodawał jej uroku nowości. Nigdy dotąd tak mu się nie podobała jak w tej chwili. I wciąż pozwalała mu trzymać dłoń na jej dłoni.

      Dojechali pod dom na Ursynowie. Przestało padać i noc się rozpogodziła.

      – Niech pan zaczeka, pojedziemy dalej na Powiśle. – Wysiadł z samochodu, obszedł go i pomógł wysiąść Monice, która ku jego zaskoczeniu trzymała się bardzo dobrze. – Odprowadzę cię…

      – Tylko sobie nic nie wyobrażaj. – Uśmiechnęła się i oparła na jego ramieniu.

      – Tego akurat mi nie zabronisz. Będę sobie wyobrażał, co chcę. Możesz tylko nie zaprosić mnie do siebie – powiedział z ironią, bo w gruncie rzeczy bardzo by chciał, żeby go zaprosiła. – Dobrze myślę?

      Stanęli przed wejściem.

      – Ciągle myślisz i myślisz tego wieczoru, a nikt nie wie o czym. Co ty ukrywasz, Dimka? Przecież widzę, że coś ukrywasz. – Miała lekko przymrużone oczy i pogodny uśmiech. – Ja cię rozpracuję, kolego, ale już nie dzisiaj.

      Przyciągnęła go bliżej i pocałowała w usta, a Dima objął ją i przytulił. Stali tak przez kilka sekund, aż coś, co z początku było ledwie dotykiem ust, przemieniło się w namiętny pocałunek. Przywarli do siebie całym ciałem. Nie zdarzyło im się to nigdy wcześniej. W ich związku, naznaczonym ciągłymi emocjami i uczuciem, o którym nigdy nie rozmawiali, taka chwila nadeszła dopiero teraz, kiedy zakończył się najważniejszy etap w ich życiu, już razem nie pracowali i trochę za dużo wypili.

      – Jak jakieś dzieciaki – wyszeptała Monika. – Czuć ode mnie…

      – Jak dzieciaki? – zapytał Dima, a Monika wtuliła twarz w jego ramię. – Ładnie powiedziane. Czuję najwspanialszą kobietę, jaką…

      – Stop… stop…. też ładnie powiedziane, ale ja wiem, jak jest. – Pocałowała go jeszcze raz w usta. – Idź już! Taksówka czeka. Dalej dojdę sama.

      Dima dojechał na Powiśle i nawet się nie zorientował, kiedy taksówkarz zapalił światło i oświadczył: czterdzieści osiem złotych. Dopiero gdy to powtórzył, Dima chwycił za portfel. Odmówił przyjęcia reszty i wysiadł.

      Stanął przed bramą swojego domu, próbując uporządkować СКАЧАТЬ