Название: Ojczyzna jabłek
Автор: Robert Nowakowski
Издательство: PDW
Жанр: Историческая литература
isbn: 9788308072455
isbn:
Kiedy skończyli, przywódca grupki nachylił się nad leżącym mężczyzną i obrócił go na plecy:
– To było pierwsze ostrzeżenie. Drugiego nie będzie. Jeżeli coś jeszcze oddasz Polaczkom albo bolszewikom, zawiśniesz.
Zawołał z drogi dwóch ludzi. Rozkazał:
– Brać wszystko z tej chaty. Za konia.
Obok leżącego Fedora przeszło dwóch upowców, zajrzeli do środka, rozejrzeli się po obejściu i zobaczywszy, że dowódca wraz ze swoimi przybocznymi gdzieś odszedł, ruszyli na drogę. W rękach trzymali tylko kilka jajek. Jeden z nich po chwili zawrócił i podszedł do Fedora, który próbował się podnieść. Stanął nad nim i cicho powiedział:
– Ej, Rabik, Rabik. Po co było tyle gadać?
Fedor uniósł głowę.
– Mikołaj... Mikołaj, to ty?
Był to chłopak z Berezki, wsi nieodległej od Pasiki. Fedor pamiętał go z targu w Baligrodzie. Ganiali się kiedyś z Jelkiem po placu, aż Fedor przywołał obu i chlasnął każdego pasem.
– I ty z nimi?
– Ech, ty głupi, ty duraku, po coś gadał o koniu, po co wyłazisz i roztwierasz gębę? Myślisz, że to ludzie do rozmowy?
Odwrócił się, żeby spojrzeć, czy ktoś nie nadchodzi.
– Schowaj się, Rabik. Pewnie przyjdziemy po tego konia za parę dni. Powieszą cię, żeś niby seksot.
– Że kto? – wycharczał Fedor.
– Donosiciel. Zdrajca. Zniknijcie na trochę, to damy wam spokój. Komandir zapomni. Dobrze radzę.
Rzeczywiście Mikołaj dobrze radził. Fedor rozkopał lisią jamę na skraju lasu i przykrył ją gałęziami. Spędził tam trzy tygodnie. Upowcy dziesięć dni po pierwszej wizycie przyszli drugi raz. Pytali o konia i Fedka. Odeszli, skoro nie było ani jednego, ani drugiego.
Rabikowie
wrzesień – październik 1945
1
– Będziecie mieć wielkie pola czarnoziemu, tłuściutkiej, ciężkiej, pachnącej ziemi! – krzyczał mężczyzna w brązowym garniturze, wymachując rękoma.
Był nietutejszy i z tego powodu ci, którzy przyszli na plac przed cerkwią w Pasice, patrzyli na niego z lekkim politowaniem, ale i z zaciekawieniem. Co on tam może wiedzieć? Ale był dobrze ubrany, po miejsku, i sam ten fakt powodował, że może wartało go jednak wysłuchać.
– Ludzi wymordowali hitlerowcy, ale zostały po nich wielkie pola. Każdy weźmie tyle, ile chce! Murowane budynki! Płoty tam z kiełbasy! Mięso je się codziennie. Masła w bród. Popiją śmietaną, zakąszą mięsem. Za uczciwą pracę godne jedzenie. Wszyscy dostaną inwentarz! Mieliście tu woły? Dostaniecie woły! Transport stąd na koszt państwa. Słyszeliście o kołchozach? Kołchozy dobrowolne. Kto nie chce, nie wstępuje. Nie ma przymusu. Pamiętacie sanacyjnych skurwysynów? Kazali płacić? W Związku Radzieckim nie ma żadnych podatków! Szkoła dla dzieci w waszym języku. I, uwaga! – pauza, uniesiona ręka drży, potem rozcapierzają się palce – komu się nie spodoba, będzie mógł wrócić! – Facet zachłysnął się i splunął w bok. – Po dwóch, trzech tygodniach będziecie z powrotem, gdybyście chcieli.
Jelko wspinał się na palce, żeby lepiej widzieć. Ale nie chodziło mu wcale o rumiane oblicze przemawiającego mężczyzny, jego mięsiste wargi i łysinę. Chciał dojrzeć piersi żołnierki stojącej za skrzynką, na której tkwił mówca, te krągłości zaznaczające się wyraźnie pod obcisłym mundurem. Chciał przyjrzeć się jej pociągłej twarzy, porównać ją z twarzą Niny. Chciał się dowiedzieć, czy radzieckie żołnierki noszą długie włosy.
A tymczasem człowiek w garniturze przekonywał:
– Jesteśmy z tego samego narodu. Zwyczaje mamy te same! Święcicie wodę na odpuście?! No to jak my! My też! Nasza wiara jest ta sama! – Facet na drewnianej skrzynce huknął pięścią w otwartą dłoń.
Gdyby nie powtarzali ciągle: „Jesteście tacy sami jak my”, gdyby nie grozili: „Wyjedźcie, bo potem zrobi się strasznie, my już nie będziemy prosić, przyjdzie polskie wojsko i siłą was stąd zabierze”, gdyby wreszcie UPA i OUN nie groziły, że zabiją wszystkich wpisanych na listy przesiedleńcze, i nie ostrzegały, że w ZSRR jest taka bieda, że obecnie Bojkowie mogą uważać się za bogaczy, to może mieszkańcy Pasiki zastanowiliby się nad przenosinami.
Jelko pomyślałby z pewnością o wyjeździe, gdyby przysłali więcej żołnierek. Gdyby ta kobieta w przyciasnym mundurze porozmawiała z nim, położyła na jednej szali wielki nos Niny, a na drugiej swój mały nosek, na jednej kształty Niny, a na drugiej swoje kształty, kto wie, czy Jelko nie pojechałby za nią.
Ale ona nie odezwała się ani słowem. Ci Rosjanie nie potrafili kusić. Zresztą, kto uwierzy teraz Sowietom, po tym wszystkim, co działo się w okolicy? Nikt nie zapisał się na listę. Nikt się nie zgłosił, kiedy powiedzieli, gdzie znaleźć przedstawicieli komisji przesiedleńczej.
Na plac przed cerkwią przyjechała ich tylko czwórka: trzech mężczyzn i kobieta. Ale na rogatkach, przy dwóch amerykańskich chevroletach i gaziku, nudziło się kilkunastu enkawudzistów z bronią w rękach.
2
Rankiem Fedor wyobrażał sobie, że znajduje się już na płaskich polach Ukrainy. Jaskrawe światło odbija się od pszenicy, oślepia. Aż po horyzont widać tylko kłosy. Kto to obrobi? Nie ma już najlepszego z synów. A poza tym jak wytrzymać w tym upale? Jak pracować przez cały dzień? Żadnego drzewa. Żadnego wzniesienia. Nie da się przykucnąć w cieniu nawet na miedzy. A może i miedz nie ma? Pewnie to jedno wielkie pole. Kołchozowe.
I jeszcze domy. Miały być murowane. Więc Fedor wyobrażał sobie wielkie gmaszyska z wieżyczkami, podobne do synagogi w Lesku, straszydła z czerwonej cegły nasadzonej na rzeczne otoczaki. A wtedy przypominał sobie, że, jak się wydaje, w żydowskich bożnicach raczej by nie mieszkali, bo to tak, jakby zamieszkać w cerkwi. W jego wyobraźni pojawiał się zatem długi rząd szeregówek, niskich i ponurych, stojących wzdłuż ulicy, a w każdej z nich bojkowska rodzina, jedna przy drugiej. Widział takie w którymś z miasteczek. I jak tu żyć w taki sposób, rodzina przy rodzinie?
Fedor wiedział, że to wszystko, co sobie wyobrażał, dokładnie takie będzie w rzeczywistości. To właśnie obiecywali: „Wyjedźcie, na Ukrainie pola sięgają poza horyzont, jedno pole jak stąd do Leska, ziemia urodzajna, jakiej nie widzieliście, no i ci wasi krewni, ci z prawego brzegu, których wywieźli kilka lat temu, oni tam na was czekają”.
W swoich rozważaniach Fedko nie zapominał jednak o zmarłych. O tym, że musieliby ich porzucić. Tak robić się nie godzi. Potem przypomniał СКАЧАТЬ