Ojczyzna jabłek. Robert Nowakowski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ojczyzna jabłek - Robert Nowakowski страница 7

Название: Ojczyzna jabłek

Автор: Robert Nowakowski

Издательство: PDW

Жанр: Историческая литература

Серия:

isbn: 9788308072455

isbn:

СКАЧАТЬ podnieśli brata, Stanko jęknął.

      – On żyje – powiedział Jelko cicho do Jewstachyja.

      – Naprawdę? – Żołnierz z oderwaną połową ucha usłyszał, zbliżył się i płynnym ruchem, z rozpędu kopnął Stanka leżącego na rękach chłopaków. – No to poprawimy, co? – Zdjął broń z ramienia.

      Jelko pospiesznie poprawił chwyt i spróbował opuścić brata łagodnie do grobu. Nie udało mu się. Ciało wysmyknęło mu się z rąk i wpadło do dołu. Jelko sam przy tym wpadł do środka i zaczął nerwowo wygrzebywać się w górę. Miał wrażenie, że zaraz padną strzały i w tym płytkim grobie na środku pola spocznie trójka braci.

      – Zakopać! – Żołnierz poczekał, aż Jewstachyj wyciągnie Jelka. – No już! Bystro!

      Usta Stanka rozchyliły się trochę, gdy pierwsze grudy spadły na jego twarz.

      Jewstachyj znieruchomiał z oczyma wbitymi w ciało brata i wydobył z siebie zduszony jęk. Żołnierz wbił mu lufę w bok i warknął coś.

      Kiedy ziemia przykrywała Stanka, Sowieci rozmawiali ze sobą przy furmance. Podeszli po chwili do chłopaków z butelką samogonu w ręku.

      – Mieszkacie tam?

      Mieli ochotę zaprzeczyć, ale przecież przyszli z tamtej strony. Żołnierze skinęli na Jewstachyja.

      – My pobieditieli. I konie pobieditieli. Idź po coś dla koni. Konie muszą jeść.

      Jewstachyj drżał. Nie dał rady iść. Oparł się o łopatę i próbował się opanować.

      – Nie bój się. Wszystko będzie dobrze.

      – A macie sól? Sól! – Jeden z nich zaciamkał, przesunął palcami w powietrzu, uniósł oczy w górę. To był starszy, łysy mężczyzna, z głębokimi zmarszczkami na całej twarzy. – Sól!

      Nie używali soli. Nawet przed wojną to był rarytas. Jewstachyj wiedział, że Teodor, sąsiad zza płotu, mógł mieć schowaną małą szczyptę. Opanował się i pobiegł w górę, do wioski.

      Jelko został sam z żołnierzami. Wbił łopatę w ziemię, ale żołnierz z uszkodzonym uchem go powstrzymał.

      – Prrr. Nie trzeba. Potem. Koniom jeść, a nam pić trzeba.

      – Nu, za dobrą robotę trzeba wypić – dodał pomarszczony. – Złego Ukraińca pochowali. A wy nie złe?

      – Nie! – krzyknął prawie Jelko. Zacisnął ręce na trzonku.

      – Nie Ukraińcy?

      – Nie, nie!

      – To dobrze. Wojna jest wojna, a wódka jest wódka.

      – Wypij. – Trzeci z nich, milczący, brudny od czegoś na twarzy, podał Jelkowi samogon. – Wy nam pomogliście, my wam pomożemy.

      Jelko upił łyk. To była paskudna ciecz. Zachłysnął się.

      – Job twoju mać! Dawaj flaszkę. – Brudas wyrwał ją Jelkowi.

      – A wiesz, jak twój towarzysz nie przyjdzie, to znaczy, że zły Ukrainiec. To i ciebie zabijemy. My was rozstrzelamy. Ot, tak. Nie miej nam za złe. Wódka jest wódka, ale wojna jest wojna.

      Jelko zaczął się modlić o powrót brata. Chciał złożyć ręce, ale się przestraszył. Mogła to być dla żołnierzy wskazówka, że jest Ukraińcem. Skoro już uniósł dłoń, zaczął dłubać przy dolnej wardze, odciągał ją i gładził. Dziwił się, że nie każą mu zasypywać Stanka. Próbował zerknąć w głąb grobu. Był prawie pewien, że ziemia się rusza.

      Żołnierze wypili pół butelki. Jelko miał nadzieję, że pijackim zwyczajem nie przestaną, dopóki nie wypiją całej, ale przeliczył się.

      – Nu, my musimy jechać, a ty...

      Ten z naderwanym uchem zaczął zdejmować z ramienia pepeszę. Wtedy zauważył, że Jewstachyj schodzi na dół.

      – Szybciej! – krzyknęli na niego. Zaczął biec.

      Zajrzeli do wiadra z owsem, ucieszyli się ze szczypty soli, poklepali Jewstachyja po ramieniu.

      – Już mieliśmy strzelać twojego towarzysza. Zanieś to na furę.

      Wzięli łopaty i ruszyli w stronę furmanki.

      – Wspomnijcie nas dobrze. Do swidania – pożegnał się starszy.

      Dopiero kiedy Sowieci zniknęli, bracia rzucili się na kolana i zaczęli rękoma wybierać grudy ziemi, żeby odsłonić głowę Stanka. Chwilę potem dobiegli do nich mieszkańcy wioski, ojciec i reszta rodziny.

      Kiedy wydobyli Stanka, wydawało się, że jeszcze żyje. Jednak bisurkania, która przykuśtykała właśnie z Pasiki, nachyliła się nad nim i pokręciła przecząco głową.

      3

      Kilka dni później w Pasice zjawiło się kilkudziesięciu ludzi z bronią. Początkowo nie było wiadomo, czy to partyzantka UPA, czy bojówka SB OUN, czy partyzanci polscy, czy po prostu banda zwykłych rabusiów podszywająca się pod Ukraińców, narodowości polskiej albo słowackiej; mógł to być wreszcie sowiecki oddział, który przekroczył granicę i grabił, podając się za UPA. Faktem jest, że mówili po ukraińsku, na flankach rozstawili karabiny maszynowe i zaczęli chodzić od chyży do chyży, ładując niedawno zebrane zboże, jajka i nabiał na wozy.

      Fedorowi trzęsły się ręce, kiedy szedł w ich stronę. Nie posłuchał Mozesa, gdy ten powiedział, aby synowie nie wychodzili z chyży przez jakiś czas. „Ale teraz są żniwa, rabbi. Teraz jest tyle pracy, nie mogę ich schować na miesiąc”. Wiedział, że nie ominie go kara za zlekceważenie przestrogi. Może powinien być cicho, ale wobec tylu nieszczęść chciał się komuś poskarżyć.

      – Ile armii mam karmić naraz? Nie ma jedzenia na zimę, a do mnie całe wojska będą chodziły po prowiant? Ciągle kontrybucje. Dla kogo to? Dopiero co mi konia zabrali. Syna zabili!

      – Kto konia zabrał? – tylko to ich zainteresowało z wywodu Fedora.

      – Mówili, że Moskale, ale kto ich wie.

      – Oddałeś konia bolszewikom?!

      – Zabili mi syna. On nie chciał dać, zabili go. Mnie przy tym nie było. Syn zginął!

      – A dla nas masz konia?

      – Skąd ja drugiego konia wezmę? Moskale syna mi zabili. Ludzie, gdybyście chociaż mogli ochronić, jak już wszystko bierzecie.

      – Przynieście buki – rozkazał człowiek z bronią podkomendnym, którzy trzymali się z tyłu. – A ty zapamiętaj sobie. Nie masz prawa dawać niczego ani polskiej milicji, ani polskiemu wojsku, ani sowieckiemu. Rozumiesz? To ci pomoże zapamiętać.

      – СКАЧАТЬ