Z Gąski mnie sołtys podwiózł do domu jej rodziców i nawet stówy nie chciał wziąć. Miły człowiek, zawsze sobie myślałem, że sołtys na jakimś zadupiu to stary człowiek, wiesz, przygarbiony dziad, szanowany we wsi, walonki jakieś albo kalosze, a tu młodzieniec wylazł z sołectwa, dżinsy, marynarka przed pośladki, żwawy. Taksówka tutaj? Niech pan nie żartuje, chętnie panu pomogę, ale nie w tej chwili, bo obiecałem do szkoły podjechać, może pan ze mną, bardzo proszę, do Zagórki niedaleko, ale naprawdę nie teraz, niech pan schowa te pieniądze, już jestem spóźniony, na komórkę spojrzał, proszę tu zaczekać, będę za godzinę, może się pan herbaty napije?
Zostałem i czekałem na tego sołtysa. Chociaż czekałem na nią. Żeby się z nią już zobaczyć. Powiedzieć, że to pomyłka…
Myśmy się po prostu nie zrozumieli.
To znaczy ona zrozumiała to inaczej, niż ja mówiłem. Tak często bywa, że mówisz co innego, niż ten drugi słyszy… A właściwie ten drugi słyszy nie to, co ty mówisz…
Bo powiedziałem: chcesz, to jedź, twoja decyzja, ale pożałujesz!
No przecież człowiek serio takich rzeczy nie mówi, to znaczy mówi je, ale nie ma ich na myśli. Jak powiesz: niech to piorun strzeli – to przecież nie myślisz o burzy i o piorunach; tak samo: żeby to diabli wzięli – nawet ci nie przejdzie przez myśl stado rogatych i kopytnych istot, które uprzejmie prosisz, żeby skądś wylazły i szybko zabrały to, z czym sobie nie dajesz rady, prawda?
Wypiłem herbatę w sołectwie, niezła była, popatrzyłem przez okno na Gąskę, ale nie było na co patrzeć. Parę chałup we wsi, wzdłuż drogi. Co tu ludzie robią wieczorami? Tylko telewizja, wypić coś i dzieci płodzić. Z nudów.
No a potem podjechaliśmy pod jej dom rodzinny tu, w Zagórce. Nie wiem, czego się spodziewałem. Nie umiem ci powiedzieć.
Na pewno nie takiej Grenlandii. Takiego lodu w jej oczach.
Pyta mnie:
– Po co przyjechałeś?
Odpowiadam:
– Po ciebie.
– Ja się nigdzie nie wybieram.
I stoi.
– Porozmawiać.
– Proszę, rozmawiajmy.
I cisza.
Drzwi otworzyła, wszedłem. Minęliśmy się w progu jak obcy ludzie. Jakby listonosza wpuszczała albo kuriera.
Jej ojciec, owszem, przywitał się ze mną, a potem poszedł gdzieś w głąb domu, zniknął, nie chciał przeszkadzać. Nie wiem, co ona mu o mnie nagadała.
No i milczymy.
– Chcę, żebyś wróciła.
Cisza.
– Chcę, żebyśmy żyli jak dawniej.
Cisza.
– Chcę ciebie – mówię w końcu i już żałuję, że to powiedziałem, bo się obnażyłem i teraz miała nade mną przewagę.
Cisza.
Nic nie odpowiedziała i już wiedziałem, że to błąd ten przyjazd, to latanie za nią, załatwianie kogoś na swoje miejsce w pracy.
Nie zapytała, jak przyjechałem, gdzie samochód, czy coś się stało; jakby mnie tam nie było. Nic jej to nie obchodziło.
– Jeśli nie wrócisz ze mną, to koniec – mówię.
Cisza.
Nic, tylko patrzy na mnie, jakby mnie pierwszy raz w życiu widziała, oczy jej się robią trochę większe.
– Jeśli chcesz rozwodu, to proszę bardzo. Ja się zgadzam – mówię. – Tylko musimy to ustalić.
Wtedy wstała, poszła w głąb domu, zostawiła mnie samego, nie było jej jakiś czas, siedziałem jak ten dureń. Potem wróciła i pyta, czy zjem z nimi obiad, z ojcem i z nią. Mówię, że zjem, od rana nic nie jadłem.
No i co?
Nico.
Nawet się specjalnie tym nie przejęła.
Zjedliśmy obiad, jej ojciec się mało odzywał, zupa kalafiorowa, ziemniaki, mizeria, kawałek mięsa, pewno musiała porcję dla nich dwojga na trzy podzielić, a i tak miałem wrażenie, że oprócz mnie nikt głodny nie jest.
Ojciec trochę poskubał w ziemniakach, wstał, poszedł do swojego pokoju, nie będę przeszkadzał, powiedział, myśmy zostali w kuchni.
Ona wsadziła naczynia do zlewu, zaczęła myć, a ja myślałem, że mnie szlag trafi.
To ja jadę dwieście osiemdziesiąt kilometrów, gnam za nią jak jakiś idiota, durnia z siebie robię, samochód rozkraczony gdzieś na jakimś zadupiu, kłopot będę miał ze ściąganiem go do Warszawy, wolne wziąłem, żeby nie czekać do soboty, tylko jechać od razu, a ona nic! Jakby nie widziała, jak się dla niej poniżam! Ale, umówmy się, kiedy kobieta się pakuje i wyjeżdża? Jak ma inny plan na życie!
– Jak sobie wyobrażasz podział majątku? – pytam.
Milczy, głowę tylko spuściła.
– Mnie na niczym nie zależy – mówię, bo czuję, że to ostatnia deska ratunku, by zrozumiała, że przecież nie będę walczył z kobietą, którą kocham! O nic nie będę walczył! Niech weźmie wszystko. Co chce, niech bierze! Może się odezwie, słowo powie jakieś, zdenerwuje się, krzyknie, cokolwiek! Będzie jakiś żywy punkt zaczepienia.
Ale ona jak głaz, tylko oczy ma załzawione, ale żeby się rozpłakać, to już nie. W końcu mówi:
– Mnie też.
– Kredensik bym chciał wziąć, jeśli ci to nie robi różnicy.
Malutki kredensik mamy w kuchni.
Kuchnia jest nowoczesna, nie oszczędzaliśmy, fajne szafki, szuflady na rolkach, zmywarka i tak dalej, a ten kredensik stoi w rogu, koło stołu. Jechaliśmy kiedyś na Mazury i już nie pamiętam, w jakiej miejscowości, tak samo psy dupami, za przeproszeniem, szczekają jak tu… Przy drodze napis „Meble stare” i Daria krzyczy: błagam, zatrzymajmy się! Zawróciłem, bo wiem, że co jak co, ale w starociach to ona dłubać potrafi, wypatrzy coś śmiesznego, niedrogiego, łapki na szklanki kupiła, my głównie kubki mamy w domu, kto to pije w szklankach teraz, ale ona takie koszyczki gdzieś wypatrzyła, kupiła dziewięć różnych. Po co, pytam, a ona w to świeczuszki powkładała, w jeden wsadziła kieliszek z pąkiem róży, pięknie na stole wyglądają… Od razu inaczej się w domu robi. Ciepło jakoś, przytulnie. A tam, w środku tej wsi, stodoła, w stodole wszystko! I СКАЧАТЬ