Название: Dziecko salonu
Автор: Janusz Korczak
Издательство: Public Domain
Жанр: Зарубежная классика
isbn:
isbn:
Siada Ironia w czerwonym stroju trefnisia – siada na biurku; zakłada nogę na nogę; puszcza kółka dymu z cieniutkiego papierosa i raz po raz pryska mi w twarz śmiechem, i mówi:
– Tak, tak… tyś człowiek, człowiek, człowiek, król stworzenia…
Można wymiotować wspomnienia… A rewolwer miał cztery naboje… Dlaczego ten upiór nie był ubrany w zieloną jedwabną spódnicę?…
Istnieje na świecie x szczęścia i x nieszczęścia. Kto bierze szczęście – innym zostawia mniej…
Czy ja muszę tak myśleć, czy to jest błazeństwo, jak wszystko… wszystko… wszystko?…
A czytałem w gazecie, że milioner zatrzasnął się we własnej ogniotrwałej szafie-skarbcu i umarł tam – może z głodu?… I czytałem, że chłop ma raka na języku; mieli mu język wyciąć. – „No, powiedz coś sobie – coś ostatniego – w życiu – w całym życiu”. A chłop powiedział:
„Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”… Ostatnie słowa w życiu…
Dlaczego na lipie dobrzyńskiej nie ma bocianiego gniazda? Czemu lipa dobrzyńska smutna?… A Anielka za weterynarzem – aż pod Uralem – daleko… Jak wygląda człowiek dojrzały, którego nikt w życiu jeszcze nie pocałował – ale to nikt?…
„Nieszczęsny, kto częściami do mogiły wrastał”53 – mówi Mickiewicz.
„Wiara i wiedza w najwyższej potędze są równie potrzebne, ale każda w swoim zakresie; wiara dla kierowania duszą, wiedza dla opanowania przyrody. Najuniwersalniejsza wiedza w służbie najgorętszej wiary – najskuteczniejsza umiejętność działania w służbie najszlachetniejszego charakteru – oto typ, co zawładnie ludzkością, bo któż się oprze takiej potędze?” – mówił Szczepanowski54.
„Nie credo wyznawane w słowach, ale credo objawiające się w życiu – jest miernikiem i sprawdzianem religii każdego człowieka i każdej epoki” – mówił Szczepanowski – i zasiadł na ławie oskarżonych – fałszerz, oszust, szkodnik!…
– „Jestem naturą, nie mam sumienia, bo ona go nie ma”.
– „Dążenie jest bólem, a posiadanie nudą” – mówi Przybyszewski…
I tego siedzi we mnie tysiące. Każdy choć przez chwilę był moim bogiem…
Śmieszne: jeden ja majaczy, a drugi ja go obserwuje, żeby napisać powieść…
Dziewczę – dziecko, kocha się w nauczycielce, i oto klęczy i modli się: „Niech ja będę najnieszczęśliwsza, byle ona była szczęśliwa”. I pisze pamiętnik: „Moja stokrotka była dziś smutna. Długo płakałam. Dzisiaj Mańka podawała jej palto, a jutro – moja kolej. I Zośka także chciała, ale dałyśmy jej odprawę, bo tylko małpuje. Kupujemy jej palmę; mam już trzy ruble z tego, co mama daje mi co dzień na ciastko. Boże, czy to nie grzech, że ja ją czasem więcej kocham niż rodziców?”.
– Tatuś ma rację – mówi matka.
– A gdzie tatuś ma rację? – pyta dziecko.
I dlaczego się mówi: „pogoda pod psem?”…
Zgubiłem duszę. Dziwne…
Zgubiłem nie pamiątkowy zegarek, nie cenne cacko, nie laskę ze srebrną rączką, ale zgubiłem duszę – zatraciłem gdzieś siebie.
Ja – to nie ja.
Ja – to katalog czytelni, fonograf55 kupiony na raty, z dokupywanymi coraz to nowymi sztuczkami, ja – to księgarnia; ja – to wszystko, co sobie kto życzy, byle nie taki j a jednolity, taki, który wie, skąd, dlaczego i po co, taki ja świadomy siebie, swych dążeń, myśli, czynów.
Ja – to Mickiewicz, Rozbicki56, Żuławski57 i Laskowski58; ja – to Gawalewicz59 i Żeromski60, Tołstoj61 i Rodziewiczówna62, Bałucki63 i Świętochowski64, Andersen i Przybyszewski65, Nowaczyński66 i Klementyna z Tańskich Hoffmanowa67. Ja – to „powieści polskie oryginalne i tłumaczone” – z czterdziestu kopiejkami miesięcznie za dwie książki – i dwoma rublami kaucji.
Smutne – doprawdy smutne…
Zgubiłem duszę.
Zgubiłem nie mopsa ulubionego, nie kwit lombardowy, nie książkę legitymacyjną lub fotografię kochanki – ale zgubiłem własną swoją duszę.
A bez duszy przecież żyć nie można… Co to będzie teraz?…
Ja nie umiem duszy szukać.
Uczyli mnie szukać logarytmów i sodu w rozczynie, i nerwów na trupie – ale jak szukać duszy, kiedy zaginie?…
Panowie! Ja proszę, żeby mi z duszy wyszli wszyscy, którzy tam siedzą: wszyscy wielcy i mali, mądrzy i mądrale, silni i słabi, dobrzy i źli, bohaterowie i niewolnicy, cynicy i zapaleńcy, szczerzy i obłudni, łajdacy i asceci – wszyscy – co do jednego.
Stańcie wszyscy długim, nieskończenie długim szeregiem, jak żołnierze na mustrze, stańcie ramię do ramienia. Może sobie jakoś poradzę.
Bo tak nie można. Bo w tym tłumie bezładnym stanowczo nie znajdę siebie – nic nie znajdę – a dłużej już tak nie mogę i nie chcę. Nie chcę – rozumiecie?
Tyle różnych, różnych dusz – a pośród nich zabłąkała się gdzieś moja jedna. Jak ja ją znajdę?
Proszę was, panowie, stańcie w szeregu – nie wstydźcie się. – Widzicie – wszyscy mi w duszy wiercili, każdy tam coś zostawiał, przestawiał. Widzicie, ja was wszystkich z taką ufnością wpuszczałem. No, i coście zrobili? Mierzwiliście, gnoiliście mi duszę pod zasiew życia – ażeście mi ją zaśmiecili – i krzywda mi się stała.
Nie myślę wam czynić wymówek. Byli wśród was i tacy, którzy dobrze chcieli. Wyście – niektórzy – rolę użyźniali: życie miało siać.
Otóż to właśnie: życie miało siać. Może by i dobrze było. Ale rodzice nie pozwolili siać, nie СКАЧАТЬ
53
54
55
56
57
58
59
60
61
62
63
64
65
66
67