Название: Dziecko salonu
Автор: Janusz Korczak
Издательство: Public Domain
Жанр: Зарубежная классика
isbn:
isbn:
Pan radca mile mnie wita. (Tu wszyscy są radcami).
– O, kochany partner. – Już z podróży? – Zagramy?
Rozstawiamy szachy.
– No jedź pan… Teraz ja… Ano, dobrze… O, ho, ho… Ślicznie… A to znowu co?… Niech mu będzie. – Już poszedł… Pan tak?… Co, już szach? – Ano, szach, to szach… Znowu szach?… A to z pana, proszę pana – no, no!… Dajesz pan konia? Czemu nie? – O, zaraz luźniej. – Za gorąco pan gra…
Przegrał.
– Głupia partia – mówi radca. – No, jeszcze jedna… Napije się pan? – Hej, chłopiec, dwie czarne.
Audytorium, pół siwe, pół łyse – spiera się o rozegraną partię. Wchodzi Janek, spostrzega mnie:
– Patrzcie tylko, moiściewy… Myślałem, żeś już kopyta wyciągnął… Gdzieś był?… Wiesz: robię w cukrze. Pieniędzy, powiadam ci, jak lodu… Masz czas?
– Słuchaj no: musisz mnie przyjąć u siebie.
– Jużeście sobie znowu ze starym na mordy wleźli?
– Ano trochę.
– To ślicznie: nie dajmy się, powiadam… Poczekaj no: jak to będzie po czesku?… Słuchaj: jeden bilardzik – i na przepalankę70.
„Matka w różek… Córeczka w boczek… Dublik… Chlapnął… Panieneczka do środeczka… Ma go”.
Ogarnia mnie po chwili to nasze miłe, swojskie, senne, kojące i na wskroś warszawskie – owo:
„I znów dzień przeszedł”.
I zrywa się z uczuciem ulgi kartkę ze ściennego kalendarza…
Wróbel. – Przepalanka. Dwie kiełbasy. – Wszystko jak przed rokiem. – Śmieszne, że mnie to dziwi.
– Powiadam ci – zapala się Janek – palce lizać. Mała, czarna – a jak zbudowana – a co za ciało, powiadam ci – co za ciało. – Idę z Felkiem – (poznasz go) – przez Marszałkowską… Zaraz przeniuchałem, że nietutejsza. – On mówi: „Nie zawróć sobie łba”. – Dobrze, zobaczymy. – Nie chciał wierzyć… Ale teraz już wierzy i łazi z wywieszonym ozorem, aż ja ją puszczę kantem… Ale… ale: patrz no, co za pocztówki wspaniałe. Widzisz? – O ta… albo ta… Cywilizuje się Warszawa – coo?…
Janek – towarzysz wspólnych zabaw z „Saksy”71. – Matka ich miała sklep jubilerski obok naszej perfumerii. – Mieli bardzo surową bonę – Niemkę. – Raz zerwałem różę z klombu i przyniosłem jego siostrze – Wańdzi. Niemczura kazała jej za karę wziąć różę w piąstkę i ścisnąć. Kolce wpiły jej się w ciało i krew koralami spływała z palców. Cicho powiedziała mi przez łzy: „To nie boli, Janku – to nic”. – Wyszła za mąż za starego, potem uciekła z młodym – ostatecznie „puściła się”.
– Kelner, jeszcze karafkę przepalanki.
– Słucham pana.
Rojno, gwarno, kojąco.
– Słuchaj no, tworze ojcowski i boski – o coś się pożarł ze starym?
– Mniejsza o to.
– Ja przynajmniej, świeć Panie nad jego grzeszną duszą i innymi częściami jego ciała i garderoby, nie mam ojca… Tylko słuchaj: musisz się meldować. Bo stróż strasznie zażarty na nasz czwartak. Bo od czasu jakeśmy się dowiedzieli, że szpicel – bojkotujemy go z dychami. – Z początku nie chciał „kobiet” puszczać, aleśmy mu obiecali gratisowe mordobicie – i spotulniał. – Poznasz kapitalnie ciekawą sztukę: „Rozkraczajłę”. Mówię ci: boki zrywać. Niewinny, że Longinus72 – pies przy nim. – Farmak73. – Na pamięć umie pół Tadeusza. – Kpimy z niego na potęgę. – Kefir pije. Poznasz całą paczkę. – Kapitalnie wesoło u nas…
Sądziłem, że gdy powiem łodzi mego życia:
„Płyń bez steru” —
łódź popłynie, wartkim prądem niesiona – daleko – gdzie jasno i czysto.
I odetchnę powietrzem lasów żywicznych i pieśni słowiczych, i wietrzyk czesać mi będzie włosy, i gładzić czoło, i całować usta…
Nie ma lazurów!
Opuściłem dom rodziców, jak się opuszcza hotel, gdzie gospodarz za drogie pieniądze dał nocleg z pluskwami – szukałem.
Nie ma lazurów – nic nie ma…
I czegóż ja szukam?
Kłamstwo, płacone miesięcznie albo od wiersza.
Kłamią po pięć, dziesięć, piętnaście centów albo kopiejek od wiersza. A za guldeny74 lub ruble stawiają kolację, płacą zaległe komorne, kupują kapelusz żonie albo nie żonie. A że tam gdzieś rozpłomienią duszę sztubaka lub rozkołyszą wyobraźnię pensjonarki – to nic – to przejdzie – kto by tam na to zwracał uwagę?
Każdy być musi choć rok, choć miesiąc – „taką altruistą”, „taką namiętną idealistą”, co wierzy i pragnie świat reformować.
I czegóż ja tu, u diabła, szukam jeszcze?
Na czwartaku panuje wszechwładnie dowcip, polegający na tym, że przy czytaniu drobnych ogłoszeń kuriera dodaje się wyrazy: „z przodu” i „z tyłu”.
Szwaczki bardzo się śmieją – i my także. Rozkraczajło się gniewa.
Byłem w kantorach i kurierze: ani jednej oferty.
Ojciec przysłał mi rzeczy.
Zastawiam…
Słyszałem taki urywek rozmowy prowadzonej między kasjerką i chłopcem – w cukierni:
– Pani jest bardzo samolubna.
– A skąd pan to może wiedzieć?
– Bo samolub to jest w ogóle taki zarozumiały człowiek, że jest zupełnie pod każdym względem niemożliwy.
– O, to pan się myli, bo ja jestem tylko rozgoryczona.
– O, nie, proszę pani. Ja się w ogóle znam na ludziach. Człowiek, który się rozgoryczył, to go już nic w ogóle nie weseli. A pani zupełnie przeciwnie.
Chłopiec się kocha, a ona kpi.
I kto by pomyślał, że ten chłopiec w białym fartuchu, który podaje „jedną СКАЧАТЬ
69
70
71
72
73
74