Dziecko salonu. Janusz Korczak
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dziecko salonu - Janusz Korczak страница 7

Название: Dziecko salonu

Автор: Janusz Korczak

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ type="note">20, wodę z sokiem i siedzieć w dorożce na dużym siedzeniu. Mówiłem: „jak mamę z duszy kocham” i „kogo ta książka”. Wystawa taniego sklepu zdawała mi się skarbcem Sezamu, złotówka – majątkiem, a imieniny moje – świętem całego świata.

      Robiłem z Jadzią perfumy ze skórki pomarańczowej. Z „dziewczynami” nie chciałem się bawić, bo beksy. Grałem z uczniami w klasy na marki21: Egipt z piramidami lub Kanadę z bobrem. W Rinaldinim22 stałem przy fortecy, a w palancie23 byłem „młodszym bachorem”, bo jeszcze ani biegać, ani dobrze piłki podrzucać nie umiałem. W ogrodzie na welocypedzie24 wstydziłem się już jeździć, uczennice nazywałem: „o gęsi, gęsi idą” – i psułem dziewczynkom kółka, gdy bawiły się w głupiego bąka25, „Różę od Torunia”26 i „poszła panna po ziele”27.

      Mówiłem: „oliwa nie cebula” i „Was?28 – Kapusta i kwas” – i „co? – pstro!” – i „dobranoc, pchły na noc, karaluchy pod poduchy, a szczypawki do zabawki”.

      Wiedziałem, jak napisać zmarzniętą wodę w trzech literach: – lód, i wyschłą trawę w pięciu: – siano – i że funt29 pierzy jest tak samo ciężki jak i funt ołowiu. Wiedziałem, że „kobyła ma mały bok” – od końca czyta się tak samo – i że jak mówić: „masło, masło, masło” – to wychodzi: słoma, słoma, słoma. Uczyłem się prędko i wyraźnie wymawiać zdanie: „brzmi chrząszcz w trzcinie” – i walczyłem z dzieleniem przez trzy cyfry z próbą.

      Marzyłem o czapce z gwiazdką, o pasku z klamrą, o bocznej kieszeni, jak u dorosłych, w bluzie i o tylnej przy mundurze… Wierzyłem, że znaleziona podkowa przynosi szczęście, że gdy się w nocy tak obudzić, jakby się spadało – to się rośnie albo Bóg grzechy waży – nie wierzyłem w duchy, ale się ich bałem. Bawiłem się w loteryjkę, w szubienicę30, cetno i licho31 i zgaduj zgadula, w którym ręku złota kula. I mówiłem: „no, ściśnij palec” – i siniejąc z bólu, z obojętną miną: „mocniej ściśnij, bo wcale nie boli – tylko nie wolno paznokciami”.

      Modliłem się, aby umrzeć razem z rodzicami.

      Wstrząsnął mną widok karmienia wężów gołębiami w zoologicznym ogrodzie i widok tortur figur woskowych w panopticum32, i – gdy zwariował jeden znajomy tatusia. Boże! jakie to straszne; to pewnie Bóg za grzechy tak karze… Poza tym wierzyłem, że Bóg na to stworzył zwierzęta, żeby je ludzie jedli, ale męczyć zwierząt nie wolno, i że biedne dzieci są nieprzyzwoite – w ogóle wierzyłem we wszystko, co mówili: tatuś, korepetytor, mama i książki z obrazkami…

      Mieszkaliśmy wówczas na Nowym Świecie.

      Siedziałem na kanapie w twoim gabinecie, panie ojcze, i czytałem bajkę Andersena33 o matce, która szukała zmarłego dziecka i oddała swe włosy piękne, zęby i oczy, by znaleźć drogę do śmierci – do dziecka swego. Ty siedziałeś przy biurku i pisałeś. Weszła służąca i coś powiedziała. Po chwili weszła kobieta w chustce, upadła na kolana, całowała cię po rękach i błagała, żebyś przebaczył jej mężowi. – Tę całą skrzynkę on sprzedał za dwa ruble; jakieś złe go kusiło; przecież on nie jest ani złodziejem, ani pijakiem – on ciężko pracuje, tylko złe go skusiło. Dwoje dzieci umarło im przed tygodniem, a trzecie jest chore. – Powiedziałeś, że jej nic już teraz nie możesz pomóc, że nad złodziejami nie masz litości. – Wychodząc, spojrzała na mnie wzrokiem, który zwiastuje nieszczęście. Drżałem przerażony – z bajkami Andersena w ręce. Po raz pierwszy dusza moja z lękiem odskoczyła od ciebie. O! ja bym inaczej postąpił.

      A był to czas, gdyś był jeszcze dla mnie ideałem, doskonałością bezwzględną. Wszystko mi w tobie imponowało: i to, że masz włosy na rękach i żyły, i to, że wieczorem w łóżku czytujesz kuriery, że masz karty wizytowe, suszkę34 ciężką marmurową, a nie bibułę na włóczce z pieczątką. Imponowało mi, że zamoczywszy pióro w kałamarzu, zręcznym ruchem strącasz nadmiar atramentu, tak że nigdy kleksa nie zrobisz, że nakręcasz zegary i wiesz, kiedy już dosyć, że gdy idziesz przez ulicę, tylu ludzi ci się kłania, tylu masz znajomych; że otrzymujesz listy z zagranicznymi markami; nosisz binokle, które ci nie spadają z nosa; że palisz cygara i masz tyle szuflad; że nie zawsze zdejmujesz kapelusz przed kościołem…

*

      Wsiąkłem dużym kęsem duszy w szkołę. Teraz imponowali mi: przede wszystkim klasowy gospodarz i nauczyciele, potem dopiero ojciec i drugoroczni koledzy, i głównie z wyższych klas uczniowie, którzy umieli dym nosem wypuszczać, dalej, korepetytor, wreszcie – książki z powiastkami, prymus i ostatni uczniowie. Mamę już kochałem; obok mamy był ksiądz, który był dobry i nie stawiał dwójek.

      Nauczyciel był nadprzyrodzoną istotą. Znaczek zrobiony na książce jego ręką, niebieski ołówek, frak nauczyciela, stopień czerwonym atramentem – wszystko to było jakieś tajemnicze, godne szacunku. Naśladowałem w domu ich sposób mówienia, głos, ruchy.

      Wiedziałem już, że dziecko rodzi się…, wiedziałem, że nawet ojciec nie zna się na ślepej mapie, nie umiałby odmieniać: hic, haec, hoc35; is, ea, id36; fero, tuli, latum, ferre37 lub wyliczyć wyspy we wszystkich częściach świata.

      W sklepie czasem pytano: „czego pan sobie życzy?”; raz sam wróciłem do domu po jedenastej, dałem stróżowi dziesiątkę za otworzenie bramy i przez kilka dni stróż mi się kłaniał; służąca mówiła: „niech panicz”.

      Zbierałem stare monety i marki na wykupienie niewolnika, dawałem koledze jedną bułkę ze śniadania, co parę tygodni sprowadzałem zabłąkanego głodnego pieska, któremu mama kazała dać mleka i wyrzucić.

      Kupiłem czerwony atrament i pisałem swe nazwisko z wielkim zakrętasem po dziesięć razy na każdej stronicy brulionu. Drugoroczni podpisywali nauczycieli i dawali im swoje przezwiska.

      Na dłoni pisałem trudniejsze nazwy geograficzne, przemieniałem: Kuba, Haiti, Portoryko na – Kuba ma gatki i portki; na bibule notowałem trudniejsze wyrazy z dyktanda, żeby się w domu zapytać korka38, czy dobrze.

      W tym czasie kochałem się w jednej dziewczynce ze ślizgawki i przez dni kilka w Lucynce, która miała wtedy lat ośm i deklamowała w ogródku na Foksalu, i ojciec ją potem hipnotyzował.

      Wierzyłem w feralne dnie i w to, że grosik, kamyk, bluza, wyjście z domu prawą lub lewą nogą lub wiadro wody – przynoszą szczęście lub nieszczęście, że za jedno pociągnięcie papierosa Bóg karze dwójką z dyktanda albo wierszy.

      Chodziłem oglądać z kolegami trupy w kaplicach, czytałem w kurierze wszystkie wiadomości o zbrodniach, żywcem pochowanych, Kubach Rozpruwaczach39 i lunatykach СКАЧАТЬ



<p>21</p>

marka (daw.) – znaczek pocztowy. [przypis edytorski]

<p>22</p>

Rinaldini, Rinaldo – bohater popularnych opowiadań dla młodzieży. Pierwowzór postaci został stworzony przez niem. pisarza Christiana Augusta Vulpiusa (1762–1827). [przypis edytorski]

<p>23</p>

palant – gra, w której uczestnicy podzieleni na dwie drużyny podbijają kijem małą piłkę gumową (wódz był nazywany „matką”, a szeregowi gracze „młodszymi bachorami”). [przypis edytorski]

<p>24</p>

welocyped – rower z przednim kołem dużym, a małym tylnym. [przypis edytorski]

<p>25</p>

bąk a. cyga, fryga – wydrążona kula na pręciku, wokół którego okręcony był sznurek. Bąka wprawiało się w nagły ruch, odciągając sznurek. Zabawa polegała na tym, żeby nie dopuścić do zatrzymania bączka, podtrzymując ruch biczykiem lub kijkiem. [przypis edytorski]

<p>26</p>

róża od Torunia – zabawa w kółku, osoba w środku była różą, w odpowiednim momencie piosenki dzieci zaczynały tańczyć, a róża wybierała kolejną osobę do kółka. [przypis edytorski]

<p>27</p>

poszła panna po ziele – popularna piosenka ludowa, do której dzieci tańczą w parach. [przypis edytorski]

<p>28</p>

was? (niem.) – co? [przypis edytorski]

<p>29</p>

funt – dawna jednostka wagi. [przypis edytorski]

<p>30</p>

szubienica – zabawa w krzyżyk i kółko, przegrywający rysuje kawałek szubienicy, przegrywa ten, kto pierwszy wyrysuje szubienicę w całości. [przypis edytorski]

<p>31</p>

cetno i licho – zabawa polegająca na zgadywaniu, czy przedmioty schowane w dłoni są w liczbie parzystej (cetno) czy nieparzystej (licho). [przypis edytorski]

<p>32</p>

panopticum (łac.) – gabinet osobliwości. [przypis edytorski]

<p>33</p>

Andersen, Hans Christian (1805–1875) – duński poeta i pisarz, autor słynnych baśni. [przypis edytorski]

<p>34</p>

suszka – przedmiot do osuszania papieru z atramentu. [przypis edytorski]

<p>35</p>

hic, haec, hoc (łac.) – ten, ta, to. [przypis edytorski]

<p>36</p>

is, ea, id (łac.) – który, która, które. [przypis edytorski]

<p>37</p>

fero, tuli, latum, ferre (łac.) – nieść, formy podstawowe czasownika. [przypis edytorski]

<p>38</p>

korek (gw.) – korepetytor. [przypis edytorski]

<p>39</p>

Kuba Rozpruwacz – pseudonim nadany zabójcy londyńskich prostytutek, jego tożsamość nie została ustalona. [przypis edytorski]