Название: Komediantka
Автор: Władysław Stanisław Reymont
Издательство: Public Domain
Жанр: Зарубежная классика
isbn:
isbn:
– Chodźmy!… Czy dyrektorowa dzisiaj co gra?…
– Nie.
– Dyrektorze! – zawołała Majkowska – już można… dyrektorowa się zgadza.
– Dobrze moje robaczki, dobrze…
Poszedł pod werandę, gdzie już siedziała Nicoleta z jakimś niemłodym jegomością, ubranym bardzo starannie.
– Prosimy na próbę… Dzień dobry dziedzicowi dobrodziejowi!…
– Z czego próba? – spytała Nicoleta.
– Z Nitouche… przecież ją pani grasz… ogłaszałem już o tem w pismach…
Kaczkowska, która w tej chwili przyszła i patrzyła, zasłoniła się szybko parasolką, żeby nie parsknąć śmiechem z komicznego zakłopotania Nicolety.
– Nie jestem usposobiona teraz do próby… – rzekła, przypatrując się Gabińskiemu i Kaczkowskiej.
Przeczuwała widocznie jakiś podstęp… ale Cabiński z najpoważniejszą miną wręczył jej rolę.
– Proszę pani rolę… Zaczynamy zaraz – rzekł, odchodząc.
– Dyrektorze!… mój złoty dyrektorze, róbcie teraz próbę beze mnie!… tak mnie jakoś głowa boli, że nie wiem czy będę mogła śpiewać – prosiła.
– Nie można, zaraz zaczynamy.
– Niech pani śpiewa!… ja przepadam za śpiewem pani!… – prosił obywatel, całując ją po rękach.
– Dyrektorze!
– Co, mój sopranie?…
I dyrektorowa wskazała na stojącą w kulisie Jankę.
– Adeptka.
– Angażujesz?
– Potrzeba do chórów… Siostry z Pragi odpłynęły, bo robiły tylko skandale.
– Dosyć sobie brzydka!… – zaopiniowała Cabińska.
– Ale bardzo sceniczna twarz!… ma głos ogromnie ładny ale dziwny…
Janka nie straciła ani słowa z tej rozmowy, prowadzonej półgłosem; słyszała także chór chwalący dyrektorową i drugi chór – drwin… Patrzyła się zdziwionym wzrokiem na wszystkich, nic nie rozumiejąc, co to znaczy?…
– Ze sceny! ze sceny!
Usunęli się wszyscy w kulisy, bo wpadł na scenę cały tłum w galopie.
Kilkanaście kobiet, przeważnie młodych, ale o twarzach wymalowanych, suchych, przygryzionych nerwowością i gorączkowem życiem teatru. Były tam blondynki, brunetki, małe, wysokie, szczupłe i tłuste, jakaś pstra zbieranina ze wszystkich warstw życia. Były pomiędzy niemi twarze madonn o wyzywających spojrzeniach i twarzą płaskie lub okrągłe, bez wyrazu i inteligencyi, dziewczyn z ludu.
Dwie cechy tylko miały wspólne: były wszystkie ubrane mniej lub więcej przesadnie, modnie i miały w oczach to coś, co się tylko nabywa na scenie – jakiś wyraz swobodnej beztroski i cynizmu znudzonego.
Zaczęły chórem śpiewać.
– Halt!… Na nowo! – ryczały prawie olbrzymie bokobrody i wielka, czerwona twarz dyrektora orkiestry.
Cofnęły się i weszły ociężale, zawodząc jakąś zbiórową kankaniadę, ale co chwila rozlegał się trzask batuty o pulpit i skrzek:
– Halt!… na nowo! Bydło!… mruczał pod nosem, wywijając pałeczką.
Próba chórów ciągnęła się dosyć długo.
Aktorzy, rozproszeni po krzesłach, ziewali znudzeni, a ci, co brali udział w wieczornem przedstawieniu, chodzili za kulisami, obojętnie czekając na swoją kolej próby.
W męskiej garderobie Wicek czyścił buty reżyserowi i śpiesznie opowiadał o rezultacie wycieczki na Hożą.
– Oddałeś?… odpowiedź masz?…
– Ojej!…
I podał Topolskiemu długą różową kopertę.
– Wicek!… jak słowo piśniesz o tem kulfonie, to wiesz, co cię czeka.
– Nie nowina!… Ta pani to samo mi powiedziała, tylko, że z dodatkiem rubla.
– Morys! – zawołała ostro Majkowska, stając we drzwiach garderoby.
– Zaczekaj… z jednym oczyszczonym butem nie pójdę przecież!…
– Czemu służąca nie oczyściła?
– Służąca jest właściwie u ciebie; ja się jej nigdy o nic doprosić nie mogę.
– To przyjmij sobie drugą.
– Dobrze, ale tylko dla siebie.
– Nicoleta, na scenę!
– Zawołać tam!… – krzyknął ze sceny Cabiński w krzesła.
– Chodź, Morys, będziemy mieli hecę!
– Nicoleta, na scenę! – wołano z krzeseł.
– Zaraz! Jestem…
Nicoleta z butersznytem w zębach i pudełkiem cukierków pod pachą, biegła, aż podłoga dudniła.
– Cóż u dyabła!… próba… czekamy… – mruknął gniewnie dyrektor orkiestry „Halt”, bo go tak przezywano w teatrze.
– Na mnie nie czekacie tylko.
– Właśnie tylko na panią, a pani wiesz, że nie przyszliśmy tutaj na gadanie… Zaczynać!
– Ja nic jeszcze nie umiem. Niech Kaczkowska śpiewa… to dla niej partya!
– Dostałaś pani rolę, tak?… no, to niema co mówić!… Zaczynajmy.
– Dyrektorze, możeby po południu?… ja teraz…
– Zaczynać! – krzyknął gniewnie Halt, uderzając w pulpit.
– Niech pani spróbuje… ta partya leży w głosie pani… Ja sama mówiłam dyrektorowi, aby ją dał pani – zachęcała z przyjaznym uśmiechem Cabińska.
Nicoleta słuchała, wodząc oczyma po towarzyszach, ale wszystkie twarze były nieruchome, tylko ten jej obywatel uśmiechał się miłośnie z krzeseł.
Halt zrobił ruch pałeczką, orkiestra się ozwała, sufler poddał pierwsze słowa.
СКАЧАТЬ