Komediantka. Władysław Stanisław Reymont
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Komediantka - Władysław Stanisław Reymont страница 14

Название: Komediantka

Автор: Władysław Stanisław Reymont

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      – Do baletu z takim słuchem i głosem!

      – Dobry do zwoływania kur, jak zostanie dziedziczką!

      Nicoleta prawie z płaczem podeszła do Cabińskiego.

      – Mówiłam, że teraz nie mogę śpiewać… nie miałam czasu nawet zajrzeć w rolę.

      – Aha, więc pani nie może?… Proszę o rolę!… Kaczkowska zaśpiewa…

      – Mogę śpiewać, ale teraz nie umiem… sypać się nie chcę!

      – Obywatelom masz pani czas głowę zawracać, robić intrygi, obgadywać przed prasą, jeździć po Marcelinach… to jest czas!… – syczała Cabińska.

      – Pilnuj lepiej dyrektorowa swoich facetów i swoich dzieci… ode mnie ci zasię!…

      – Dyrektorze! ubliża mi ta jakaś…

      – Proszę o rolę… Zaśpiewasz pani sobie w chórach, kiedy partyi nie możesz.

      – O, nie!… właśnie teraz grać ją będę!… Nie dbam o podłe intrygi!

      – Do kogo to pani mówisz?… – zawołała Cabińska, zrywając się z krzesła.

      – No, choćby do pani.

      – Nie jesteś pani w towarzystwie!

      – A zdychajcie tu sobie! – zawołała, rzucając rolę w twarz Cabińskiego. – To dawno wiadomo, że w waszem towarzystwie niema miejsca dla uczciwej kobiety!…

      – Precz stąd, podła awanturnico!

      – Drwię sobie z ciebie, stara ropucho!… Mam już dosyć waszej szopki!…

      – Idź, idź!… przyjmą cię… w Koryncie!

      – Pójdzie do dziedzica na guwernantkę – zawołała szyderczo Majkowska.

      – Zaczekam, aż dyrektorowa założy ten Korynt… ze swoich córek!

      Cabińska poskoczyła do niej, ale w połowie drogi stanęła raptownie i wybuchnęła płaczem.

      – Boże mój! moje dzieci!… Jasiu!… moje dzieci!…

      Zachwiała się na nogach, duszona po prostu przez spazm złości histerycznej.

      – Na prawo jest kanapka… będzie pani wygodniej zemdleć! – zawołał ktoś z krzeseł.

      Towarzystwo uśmiechało się nieruchomemi twarzami i szydziło półsłówkami.

      – Pepa!… żono!… uspokój-że się… Na Boga, że też nigdy bez szopek się nie obejdzie.

      – To ja je robię?…

      – Nie mówię przecież do ciebie!… ale mogłabyś się uspokoić… nic ci się nie stało!

      – To takim jesteś mężem, takim ojcem!… takim dyrektorem?!… – krzyczała, jak szalona. – Pozwalasz mi ubliżać takiej… ulicznicy i nic nie mówisz?… znieważa twoje dzieci, i nic nie mówisz? zrywają spektakle, i nic nie mówisz?!…

      – Nie płacisz nikomu i także nic nie mówisz!… – suflował ktoś z kulis.

      – Trzymaj się, Cabiński!

      – Wytrwaj choć godzinę, a pójdziesz prosto do nieba, męczenniku!

      – Panie – pytał obywatel, kręcąc za guzik od surduta jednego z aktorów – panie!… czy to grają co nowego, czy to to Nitouche, co?…

      – Najpierw, to jest guzik, któryś mi pan ukręcił!… zawołał aktor, odbierając z rąk zmieszanego obywatela guzik – a tamto, panie dobrodzieju, to pierwszy akt hecy rozczulającej, pod tytułem: Za kulisami; daje się to codziennie i z olbrzymiem powodzeniem!…

      Scena opustoszała.

      Orkiestra nastrajała instrumenty, Halt poszedł na piwo, a towarzystwo rozsypało się po ogródku.

      Cabiński chwycił się oburącz za głowę i biegał po scenie, jak szalony, wyrzekając niby ze złością i niby bolejąco, bo żona spazmowała jeszcze cicho.

      – Co za ludzie! co za ludzie! co za szkandale!…

      Janka, przestraszona brutalnością tych scen, cofnęła się głębiej w kulisę i nie wiedziała, co począć ze sobą. Czuła, że teraz niepodobna mówić z dyrektorem.

      – Artyści!… teatr!… – myślała, przeniknięta do głębi rozczarowaniem i uczuciem niesmaku.

      Zabolało ją to i wstydziło niezmiernie.

      – Kłócą się, jak… jak… – myślała, nie mogąc na razie znaleźć porównania.

      Stała, nie rozumiejąc nic.

      Zaczynała tylko przypuszczać, że tutaj nic z tych uśmiechów, rozmów, spojrzeń, jakie słyszała i widziała, nie było prawdą. Wydało się jej, że wszyscy grają jakieś role, że wszyscy udają przed wszystkimi. Odczuwała to intuicyjnie, ale nie była jeszcze pewną, bo nie mogła pojąć w swej prostocie, dlaczego się to robi.

      A naprawdę, to tutaj nikt nie grał; wszyscy byli sobą najzupełniej, to jest – byli aktorami.

      Próba, po niedługiej przerwie, rozpoczęła się na nowo – z Kaczkowską w roli tytułowej bohaterki.

      Majkowska była w przepysznym humorze, bo pozbyła się rywalki w niektórych rolach i dosięgła przez nią swojej najserdeczniejszej – Cabińskiej.

      Dyrektor, po odejściu żony, zacierał ręce z uciechyi kiwnął na Topolskiego. Poszli na wódkę do bufetu. Z pewnością coś zarobił na zerwaniu z Nicoletą.

      Stanisławski, najstarszy wiekiem z towarzystwa, chodził po garderobie, spluwał i mruczał do siedzącej z podwiniętemi nogami na krześle Mirowskiej.

      – Szkandale i szkandale!… skąd tu marzyć o powodzeniu!…

      Mirowska potakiwała mu, uśmiechając się blado i robiła jakąś chustkę włóczkową na drutach.

      Po próbie, Janka przystąpiła śmiało do Cabińskiego.

      – Panie dyrektorze… – zaczęła.

      – A, pani?… Przyjmę panią. Niech pani przyjdzie przed spektaklem, to się rozmówimy… Nie mam teraz czasu…

      – Dziękuję panu bardzo!… – powiedziała uradowana.

      – Masz pani jaki głos?

      – Głos?

      – To jest: śpiewasz pani?

      – W domu trochę śpiewałam… ale scenicznego głosu to pewnie nie mam… zresztą ja…

      – Przyjdź СКАЧАТЬ