Ziemia obiecana. Władysław Stanisław Reymont
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ziemia obiecana - Władysław Stanisław Reymont страница 10

Название: Ziemia obiecana

Автор: Władysław Stanisław Reymont

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ sztuka, stówka za nic.

      – Dałbym pięć za wyrzucenie jej za drzwi.

      – Ty zawsze jesteś… no, już nie powiem.

      – A ty masz reisenderowskie gusta, skąd takie bydlę, gdzieś poznał?

      – W Niżnim ja sobie „pokutił niemnożeczko55” z kupcami, to oni mówią w końcu: „Chodź pan Lew w cafée concert!” Poszli. Nu, wódka, koniak, szampańskie pili prawie z beczki, a potem słuchali śpiewu, ona śpiewaczka – że…

      – Zaczekaj, w tej chwili przyjdę! – przerwał Moryc, zerwał się i podszedł do tęgiego Niemca, który wszedł do restauracji i rozglądał się po sali.

      – Gut Morgen56, panie Müller!

      – Morgen! Jak się pan ma, panie… – odpowiedział niedbale i rozglądał się dalej.

      – Pan szuka kogo? może ja będę mógł pana objaśnić – nastręczał się natarczywie Moryc.

      – Szukam pana Borowiecki, tylko po to wszedłem.

      – Będzie zaraz, bo ja właśnie czekam na niego. Może pan pozwoli do stolika. To mój kolega, Leon Kohn! – rekomendował.

      – Müller! – rzucił z pewną dumą i przysiadł się.

      – Kto by nie wiedział o tym! każde dziecko w Łodzi wie takie nazwisko – mówił prędko Leon, śpiesznie się zapinając i robiąc miejsce na kanapie.

      Müller uśmiechnął się pobłażliwie i patrzał ku drzwiom, bo wszedł Borowiecki w towarzystwie, ale zobaczywszy go, towarzyszy zostawił przy drzwiach i z kapeluszem w ręku szedł do tego królika bawełnianego, po którego wejściu przyciszyło się w knajpie i wszyscy śledzili go z nienawiścią, zazdrością i dumą.

      – Prawie czekałem na pana – zaczął Müller. Mam do pana interes. – Skinął głową Morycowi i Leonowi, uśmiechnął się do pozostałych, objął ręką w pas Borowieckiego i wyprowadził z knajpy.

      – Telefonowałem do fabryki, ale mi odpowiedziano, że pan dzisiaj wyszedł wcześniej.

      – Żałuję teraz bardzo – rzekł uprzejmie.

      – Pisałem nawet do pana, sam pisałem – dodał mocniej, z wielką pewnością, chociaż na pewno wiedziano w mieście, że umiał zaledwie się podpisać.

      – Nie odebrałem listu, bo zupełnie nie wstępowałem do mieszkania.

      – Pisałem o tym, com już kiedyś wspominał. Ja jestem prosty człowiek, panie von Borowiecki, to ja powiem raz jeszcze i prosto: dam panu tysiąc rubli więcej, wstąp pan do mojego interesu.

      – Bucholc dałby mi dwa tysiące więcej, abym tylko został – szepnął zimno.

      – Dam panu trzy, no, dam panu cztery! słyszysz pan, cztery tysiące rubli więcej, to jest całe czternaście tysięcy rocznie, ładny grosz!

      – Bardzo panu dziękuję, ale nie mogę przyjąć tak wspaniałej propozycji.

      – Zostajesz pan u Bucholca? – zapytał prędko.

      – Nie. Powiem otwarcie, dlaczego nie przyjmuję pańskiej oferty, ani nie zostaję w firmie – zakładam sam fabrykę.

      Müller przystanął, odsunął się nieco, popatrzył i ciszej, z pewnym jakby szacunkiem zapytał:

      – Bawełna?

      – Nie powiem nic prócz tego, że żadnej konkurencji panu nie zrobię.

      – Mnie jest ganz-pommade57, wszystkie konkurencje – wykrzyknął, uderzając się po kieszeni. – Co mi pan może zrobić, co mi kto może zrobić? Kto co zrobi milionom?

      Borowiecki nic się nie odezwał, tylko uśmiechał się, zapatrzony przed siebie.

      – Co to będzie za towar? – zaczął Müller, znowu ujmując go niemieckim obyczajem wpół. Spacerowali tak po asfaltowym, powybijanym chodniku, prowadzącym przez podwórze hotelowe do gmachu teatralnego, stojącego w głębi, oświetlonego wielką latarnią elektryczną.

      Tłumy ludzi szły do teatru.

      Powóz za powozem zajeżdżał przed hotelową bramę i wyrzucał ciężkich i przeważnie opasłych mężczyzn i bardzo wystrojone kobiety, które pootulane szły pod parasolami tym chodnikiem, oślizgłym od wilgoci, bo chociaż deszcz ustał już, ale gęsta lepka mgła opadała na ziemię.

      – Pan mi się podoba, panie von Borowiecki – mówił Müller, nie doczekawszy się odpowiedzi – tak mi się pan podoba, że jak tylko pan zrobi klapę, to zawsze znajdzie pan u mnie miejsce na jakie parę tysięcy rubli.

      – Teraz dałby mi pan więcej?

      – No, bo teraz pan jesteś dla mnie więcej wart.

      – Dziękuję za szczerość – uśmiechnął się ironicznie.

      – Ale ja pana nie chciałem obrazić, ja mówię tak, jak myślę – usprawiedliwiał się gorąco, dojrzawszy ten uśmiech.

      – Wierzę. Skoro zrobię klapę raz, to tylko dlatego, żeby drugi raz jej nie zrobić.

      – Pan jesteś głowa, panie Borowiecki, pan mi się ogromnie podoba. My razem moglibyśmy robić dobre interesy.

      – Cóż, kiedy musimy je robić osobno – zaśmiał się, kłaniając nisko jakimś damom przechodzącym.

      – Ładne kobiety te Polki, ale mają. Moda też ładna.

      – Bardzo ładna – powiedział poważnie, podnosząc na niego oczy.

      – Ja mam myśl! ja ją panu kiedy indziej powiem – zawołał tajemniczo. – Masz pan miejsce w teatrze?

      – Mam krzesło, przysłali mi dwa tygodnie temu.

      – Nas tylko troje będzie w loży.

      – Są i panie?

      – One już w teatrze, a ja umyślnie zostałem, aby się widzieć z panem, no i na nic moje plany. Do widzenia, pan zajrzy do loży?

      – Z pewnością, będzie to dla mnie bardzo przyjemnym obowiązkiem.

      Müller zniknął w drzwiach teatru, a on powrócił do restauracji. Nie zastał już Moryca, który przez garsona kazał powiedzieć, że czeka w teatrze.

      W bufecie, gdzie poszedł napić się wódki, bo czuł się dziwnie zdenerwowanym, nie było prawie nikogo, prócz Bum-Buma, który przysłonięty gazetą drzemał w kącie.

      – Bum, nie idziesz pan do teatru?

      – Te, СКАЧАТЬ



<p>55</p>

pokutił niemnożeczko (z ros. кутить: hulać, lumpować) – pohulałem troszeczkę. [przypis edytorski]

<p>56</p>

Gut Morgen (niem.) – popr. guten Morgen. [przypis edytorski]

<p>57</p>

ganz-pommade (z niem.) – wszystko jedno. [przypis edytorski]