Ziemia obiecana. Władysław Stanisław Reymont
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ziemia obiecana - Władysław Stanisław Reymont страница 5

Название: Ziemia obiecana

Автор: Władysław Stanisław Reymont

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      Przy każdej drukarce osobna maszyna parowa świstała swym kołem pociągowym, które niby srebrne, wypolerowane tarcze, migotały z taką szaloną szybkością, że nie można było pochwycić konturów, a tylko jakiś nimb24 srebrny wirował dokoła swojej osi i rozpylał świetlany, roziskrzony tuman.

      Maszyny działały z nieustającym ani na chwilę pośpiechem; długie nieskończenie pasy materiałów, co się przewijały pomiędzy walcami miedzianymi, odciskającymi na nich barwy deseni, ginęły w górze, na wyższym piętrze, w suszarni.

      Ludzie z tyłu maszyn podkładający towar do drukowania, poruszali się sennie, a majstrowie stali przed maszynami, co chwila któryś się pochylał, przypatrywał walcom, dolewał farby z wielkich kadzi, patrzył na materiał, i znowu stał zapatrzony w te tysiące metrów, biegnących z szalonym pośpiechem.

      Borowiecki wpadał do drukarni, aby śledzić działanie świeżo umontowanych25 maszyn, porównywał próbki ze świeżo drukowanymi materiałami, wydawał polecenia, czasem na jego skinienie zatrzymano działający kolos, oglądał szczegółowo i szedł dalej znowu, bo ten potężny rytm fabryki, te setki maszyn, tysiące ludzi śledzących z najwyższą, prawie pobożną uwagą za ich działaniem, te góry towarów leżących, przewożonych wózkami, snujących się przez sale z pralni do farbiarni, z farbiarni do suszarni, stamtąd do apretury i w dziesięć jeszcze innych miejsc nim wyszły gotowe – porywał go.

      Chwilami tylko siadał w swoim gabinecie, położonym przy „kuchni” i tam, w przerwie pomiędzy kombinowaniem nowych deseni, oglądaniem przysłanych z zagranicy próbek, których olbrzymie, naklejone w albumy, stosy leżały po stołach – zamyślał się, a raczej próbował myśleć o sobie, o tym projekcie fabryki planowanej łącznie z przyjaciółmi – ale nie mógł zebrać myśli, nie mógł ani na chwilę zamknąć się w sobie, bo ta fabryka, której szum huczał w jego gabinecie, której ruch i pulsowanie czuł we własnych nerwach, w tętnie krwi nieomal, nie pozwalała się odosobnić, ciągnęła nieprzeparcie, zmuszała do służby i warowania każdego, który krążył w jej orbicie.

      Zrywał się i biegł znowu, ale dzień mu się strasznie dłużył, tak, że około czwartej poszedł do kantoru, który był w innym oddziale, aby wypić herbaty i zatelefonować do Moryca, aby był dzisiaj w teatrze, gdzie dawano przedstawienie amatorskie na jakiś cel dobroczynny.

      – Pan Welt dopiero z pół godziny jak od nas wyszedł.

      – Tutaj był?

      – Brał pięćdziesiąt sztuk białego towaru.

      – Dla siebie?

      – Nie, na zlecenie Amfiłowa, do Charkowa. Cygarem można służyć?

      – Owszem, zapalę, bo jestem diablo zmęczony.

      Zapalił i siadł na wysokim taburecie26, przed pustym biurkiem.

      Główny buchalter kantoru, który go z uniżonością traktował cygarem, stał przed nim, napychając sobie fajkę tytoniem, kilku młodych chłopaków, usadowionych na wysokich kobyłkach, pisało w wielkich, czerwono poliniowanych książkach.

      Cisza, jaka tutaj panowała, drażniący skrzyp piór, monotonne cykanie zegaru27, denerwująco działały na Borowieckiego.

      – Cóż słychać, panie Szwarc? – zapytał.

      – Rosenberg się załamał.

      – Zupełnie?

      – Nie wiadomo jeszcze, ale ja myślę, że się będzie układał, no, bo co za interes robić zwykłą klapę? – zaśmiał się cicho i przybijał palcem wilgotny tytoń w fajce.

      – Firma traci?

      – To zależy od tego, ile będzie płacił za sto.

      – Bucholc wie?

      – Nie był jeszcze dzisiaj u nas, ale jak się dowie, zabolą go odciski; jest czuły na straty.

      – Jego szlag może trafić – szepnął któryś z pochylonych przy robocie.

      – Byłaby szkoda!

      – Bardzo wielka, niech Bóg broni!

      – Niech żyje sto lat, niech ma sto pałaców, sto milionów, sto fabryk.

      – I niech go razem sto choler ciśnie! – szepnął cicho któryś.

      Cisza się zrobiła.

      Szwarc patrzył groźnie na piszących, to na Borowieckiego, jakby chciał się usprawiedliwiać, że on nic nie winien, ale Borowiecki znudzonym wzrokiem patrzył w okno.

      W kantorze panowała atmosfera przytłaczającej nudy.

      Ściany aż po sufit wyłożone drzewem malowanym na dąb, pełne półek i ksiąg, rozstawionych systematycznie, żółciły się smutnie.

      Naprost28 okien stał wielki, czteropiętrowy budynek, z nagiej, czerwonej cegły i rzucał szaro-rdzawy, przygnębiający refleks do kantoru.

      Przez podwórko wylane asfaltem, po którym turkotały od czasu do czasu wózki i przechodzili ludzie, w kilku kierunkach biegły na wysokości pierwszego piętra grube, jak ramiona atlety, transmisje, warcząc głucho, od czego szyby w kantorze ustawicznie drżały.

      Wysoko nad fabryką wisiało niebo ciężką, brudną płachtą, z której ściekał drobny deszcz i spływał po zabrudzonych murach smugami jeszcze brudniejszymi i sączył się po oknach kantoru, zakurzonych pyłem węglowym i bawełnianym, niby wstrętne plwociny.

      W kącie kantoru, nad gazem, zaczął szumieć samowar.

      – Panie Horn, może pan dać mi herbaty?

      – A może pan dyrektor zechce butersznicik29! – ofiarowywał uprzejmie Szwarc.

      – Tylko trochę koszerny.

      – To znaczy, że lepszy niźli pan jadasz, panie von Horn!

      Horn przyniósł herbatę i zatrzymał się na chwilę.

      – Co panu jest? – zapytał go Borowiecki, który z nim znał się bliżej.

      – Nic – odparł krótko i powlókł niezawistnym30 spojrzeniem po Szwarcu, który rozwijał butersznity z gazety i układał je przed Borowieckim.

      – Wyglądasz pan bardzo źle.

      – Panu Horn nie służy fabryka. Po salonach trudno mu się przyzwyczaić do kantoru i do roboty.

      – Bydlę albo inny parszywiec może się łatwo przyzwyczaić do jarzma, ale człowiekowi trudniej – syknął ze złością, СКАЧАТЬ



<p>24</p>

nimb (z łac. nimbus: chmura) – świetlista aura, poświata, aureola. [przypis edytorski]

<p>25</p>

umontowany – dziś: zamontowany. [przypis edytorski]

<p>26</p>

taburet – dziś: taboret. [przypis edytorski]

<p>27</p>

zegaru – dziś popr. forma D. lp: zegara. [przypis edytorski]

<p>28</p>

naprost – dziś: na wprost; naprzeciwko. [przypis edytorski]

<p>29</p>

butersznicik (z niem.) – kromka chleba z masłem, kanapka; tu: zdrobn. [przypis edytorski]

<p>30</p>

niezawistnym – raczej powinno być tu: nienawistnym. [przypis edytorski]