Название: Ziemia obiecana
Автор: Władysław Stanisław Reymont
Издательство: Public Domain
Жанр: Зарубежная классика
isbn:
isbn:
– Ja bardzo pragnęłam, ale kiedy mnie nikt nie zaprosił – mówiła szczerze, z wielką przykrością.
– Projekt ten istniał, ale nie miano odwagi, bano się odmowy, zresztą do domu państwa wstęp tak trudny, jakby na dwór królewski.
– Ja, ja to samo mówił pannie Mada – wtrącił Störch.
– To pan winien, przecież pan bywa u nas, trzeba było mi powiedzieć.
– Nie miałem czasu i zapomniałem – tłumaczył się prosto.
Zapanowało milczenie.
Störch odkasływał, nachylał się już, aby zacząć rozmowę, ale cofał się, widząc, że Borowiecki znudzonym wzrokiem włóczy po teatrze, a Mada była jakaś pomieszana, bo chciała dużo mówić, a teraz, gdy ten Borowiecki siedzi obok niej, gdy loże ze specjalnym zainteresowaniem lornetują ich, nie wie co mówić, wreszcie zaczęła.
– Pan będzie w naszej firmie?
– Niestety, musiałem ojcu pani odmówić.
– A papa tak liczył na pana.
– Ja sam bardzo żałuję.
– Myślałam, że we czwartek pan u nas będzie, bo mam pewną prośbę.
– Mogęż ją zaraz wysłuchać?
Pochylił głowę ku niej i spoglądał do loży Zukerów.
Lucy wachlowała się gwałtownie i widocznie poza wachlarzem kłóciła się z mężem, który raz po raz obciągał kamizelkę na brzuchu i wyprostowywał się na krześle.
– Chciałam prosić, aby mi pan wskazał niektóre polskie książki do czytania. Mówiłam to już papie, ale powiedział mi, że jestem głupia i powinnam się zająć domem i gospodarstwem.
– Ja, ja60. Fater tak powiedziała – szepnął znowu Störch, cofając się nieco w tył z krzesłem, bo go Borowiecki uderzył oczami.
– Dlaczego pani chce tego, po co to pani? – zapytał dosyć twardo.
– A bo chcę – odparła rezolutnie – chcę i proszę o informację.
– Brat musi mieć przecież w tym nowym pałacyku i bibliotekę.
Zaśmiała się bardzo serdecznie i bardzo cichutko.
– Co pani widzi śmiesznego w moim przypuszczeniu?
– Ale, bo Wilhelm tak nie lubi książek, że kiedyś pogniewał się na mnie i gdy byłam z mamą w mieście, spalił mi wszystkie moje książki.
– Ja, ja Wilhelm nie lubi książek, on jest dobry bursz61.
Borowiecki popatrzył zimno na Störcha i rzekł:
– Dobrze, przyślę pani jutro spis tytułów.
– A jeślibym ja pragnęła mieć ten spis zaraz, natychmiast.
– To natychmiast mogę kilka tytułów napisać, a resztę jutro.
– Pan jest dobry chłopak – powiedziała wesoło, ale ujrzawszy, że usta mu drgnęły uśmiechem ironii, rozczerwieniła się jak piwonia.
Napisał na bilecie wizytowym, opatrzonym w herby, pożegnał się i wyszedł.
W korytarzu spotkał się ze starym Szają Mendelsohnem, prawdziwym królem bawełnianym, którego nazywano krótko – Szaja.
Był to wysoki, chudy Żyd, o wielkiej białej, iście patriarchalnej brodzie, ubrany w długi, zwykły chałat, który mu się tłukł po piętach.
Szaja zawsze bywał tam, gdzie przypuszczał, iż będzie Bucholc, jego największy współzawodnik w królestwie bawełnianym, największy fabrykant łódzki i do tego osobisty nieprzyjaciel.
Zagrodził drogę Borowieckiemu, który uchylając kapelusza chciał przejść dalej.
– Witam pana. Nie ma dzisiaj Hermana, dlaczego? – zapytał ohydną polszczyzną.
– Nie wiem – odparł krótko, bo nie cierpiał Szai, jak go nie cierpiała cała nieżydowska Łódź.
– Żegnam pana – rzucił sucho i pogardliwie Szaja.
Borowiecki nic nie odpowiedział i poszedł na pierwsze piętro, do jednej z lóż, w której był cały bukiet kobiet, pomiędzy nimi zastał Moryca i Horna.
W loży było nadzwyczaj wesoło i bardzo ciasno.
– Nasza mała ślicznie gra, prawda panie Borowiecki?
– Tak i bardzo żałuję, że nie zaopatrzyłem się w bukiet.
– My go mamy, podadzą jej po drugiej sztuce.
– Że jest ciasno beze mnie i wesoło beze mnie, że panie mają już asystę – wychodzę.
– Zostań pan z nami, będzie jeszcze weselej – prosiła go jedna z kobiet, w liliowej sukni, z liliową twarzą i z liliowymi oczami.
– Weselej to pewnie nie, ale że ciaśniej, to z pewnością – zawołał Moryc.
– To wyjdź, będzie zaraz więcej miejsca.
– Żebym mógł iść do loży Müllerów, tobym wyszedł.
– Mogę ci to ułatwić.
– Ja wychodzę i zaraz zrobi się więcej miejsca – zawołał Horn, ale pochwyciwszy proszące spojrzenie młodej dziewczyny, siedzącej na froncie loży, pozostał.
– Wie pani, panno Mario, ile się taksuje panna Müller? Pięćdziesiąt tysięcy rubli rocznie!
– Mocna panna! Ja bym się puścił na ten interes – szepnął Moryc.
– Przysuń się pan bliżej, to coś opowiem – szepnęła liliowa i pochyliła nisko głowę, tak, że jej ciemne, puszyste włosy, dotykały skroni nachylonego do niej Borowieckiego. Zasłoniła się wachlarzem i szeptała mu długo do ucha.
– Nie spiskujcie! – zawołała najstarsza w loży, zupełnie w stylu barocco, piękna, czterdziestokilkuletnia kobieta, o cerze olśniewającej, siwych zupełnie włosach, nadzwyczaj obfitych, czarnych oczach i brwiach, i o majestatycznej, imponującej postaci, która przewodniczyła całej loży.
– Pani Stefania opowiadała mi ciekawe szczegóły o tej nowej baronowej.
– No, nie powtórzyłaby tego przy wszystkich – szepnęła barokowa.
– Panna Mada Müller raczy nas lornetować, СКАЧАТЬ
60
61