Ziemia obiecana. Władysław Stanisław Reymont
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ziemia obiecana - Władysław Stanisław Reymont страница 12

Название: Ziemia obiecana

Автор: Władysław Stanisław Reymont

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ Myślałem, że pani weźmie udział w przedstawieniu.

      – Ja bardzo pragnęłam, ale kiedy mnie nikt nie zaprosił – mówiła szczerze, z wielką przykrością.

      – Projekt ten istniał, ale nie miano odwagi, bano się odmowy, zresztą do domu państwa wstęp tak trudny, jakby na dwór królewski.

      – Ja, ja to samo mówił pannie Mada – wtrącił Störch.

      – To pan winien, przecież pan bywa u nas, trzeba było mi powiedzieć.

      – Nie miałem czasu i zapomniałem – tłumaczył się prosto.

      Zapanowało milczenie.

      Störch odkasływał, nachylał się już, aby zacząć rozmowę, ale cofał się, widząc, że Borowiecki znudzonym wzrokiem włóczy po teatrze, a Mada była jakaś pomieszana, bo chciała dużo mówić, a teraz, gdy ten Borowiecki siedzi obok niej, gdy loże ze specjalnym zainteresowaniem lornetują ich, nie wie co mówić, wreszcie zaczęła.

      – Pan będzie w naszej firmie?

      – Niestety, musiałem ojcu pani odmówić.

      – A papa tak liczył na pana.

      – Ja sam bardzo żałuję.

      – Myślałam, że we czwartek pan u nas będzie, bo mam pewną prośbę.

      – Mogęż ją zaraz wysłuchać?

      Pochylił głowę ku niej i spoglądał do loży Zukerów.

      Lucy wachlowała się gwałtownie i widocznie poza wachlarzem kłóciła się z mężem, który raz po raz obciągał kamizelkę na brzuchu i wyprostowywał się na krześle.

      – Chciałam prosić, aby mi pan wskazał niektóre polskie książki do czytania. Mówiłam to już papie, ale powiedział mi, że jestem głupia i powinnam się zająć domem i gospodarstwem.

      – Ja, ja60. Fater tak powiedziała – szepnął znowu Störch, cofając się nieco w tył z krzesłem, bo go Borowiecki uderzył oczami.

      – Dlaczego pani chce tego, po co to pani? – zapytał dosyć twardo.

      – A bo chcę – odparła rezolutnie – chcę i proszę o informację.

      – Brat musi mieć przecież w tym nowym pałacyku i bibliotekę.

      Zaśmiała się bardzo serdecznie i bardzo cichutko.

      – Co pani widzi śmiesznego w moim przypuszczeniu?

      – Ale, bo Wilhelm tak nie lubi książek, że kiedyś pogniewał się na mnie i gdy byłam z mamą w mieście, spalił mi wszystkie moje książki.

      – Ja, ja Wilhelm nie lubi książek, on jest dobry bursz61.

      Borowiecki popatrzył zimno na Störcha i rzekł:

      – Dobrze, przyślę pani jutro spis tytułów.

      – A jeślibym ja pragnęła mieć ten spis zaraz, natychmiast.

      – To natychmiast mogę kilka tytułów napisać, a resztę jutro.

      – Pan jest dobry chłopak – powiedziała wesoło, ale ujrzawszy, że usta mu drgnęły uśmiechem ironii, rozczerwieniła się jak piwonia.

      Napisał na bilecie wizytowym, opatrzonym w herby, pożegnał się i wyszedł.

      W korytarzu spotkał się ze starym Szają Mendelsohnem, prawdziwym królem bawełnianym, którego nazywano krótko – Szaja.

      Był to wysoki, chudy Żyd, o wielkiej białej, iście patriarchalnej brodzie, ubrany w długi, zwykły chałat, który mu się tłukł po piętach.

      Szaja zawsze bywał tam, gdzie przypuszczał, iż będzie Bucholc, jego największy współzawodnik w królestwie bawełnianym, największy fabrykant łódzki i do tego osobisty nieprzyjaciel.

      Zagrodził drogę Borowieckiemu, który uchylając kapelusza chciał przejść dalej.

      – Witam pana. Nie ma dzisiaj Hermana, dlaczego? – zapytał ohydną polszczyzną.

      – Nie wiem – odparł krótko, bo nie cierpiał Szai, jak go nie cierpiała cała nieżydowska Łódź.

      – Żegnam pana – rzucił sucho i pogardliwie Szaja.

      Borowiecki nic nie odpowiedział i poszedł na pierwsze piętro, do jednej z lóż, w której był cały bukiet kobiet, pomiędzy nimi zastał Moryca i Horna.

      W loży było nadzwyczaj wesoło i bardzo ciasno.

      – Nasza mała ślicznie gra, prawda panie Borowiecki?

      – Tak i bardzo żałuję, że nie zaopatrzyłem się w bukiet.

      – My go mamy, podadzą jej po drugiej sztuce.

      – Że jest ciasno beze mnie i wesoło beze mnie, że panie mają już asystę – wychodzę.

      – Zostań pan z nami, będzie jeszcze weselej – prosiła go jedna z kobiet, w liliowej sukni, z liliową twarzą i z liliowymi oczami.

      – Weselej to pewnie nie, ale że ciaśniej, to z pewnością – zawołał Moryc.

      – To wyjdź, będzie zaraz więcej miejsca.

      – Żebym mógł iść do loży Müllerów, tobym wyszedł.

      – Mogę ci to ułatwić.

      – Ja wychodzę i zaraz zrobi się więcej miejsca – zawołał Horn, ale pochwyciwszy proszące spojrzenie młodej dziewczyny, siedzącej na froncie loży, pozostał.

      – Wie pani, panno Mario, ile się taksuje panna Müller? Pięćdziesiąt tysięcy rubli rocznie!

      – Mocna panna! Ja bym się puścił na ten interes – szepnął Moryc.

      – Przysuń się pan bliżej, to coś opowiem – szepnęła liliowa i pochyliła nisko głowę, tak, że jej ciemne, puszyste włosy, dotykały skroni nachylonego do niej Borowieckiego. Zasłoniła się wachlarzem i szeptała mu długo do ucha.

      – Nie spiskujcie! – zawołała najstarsza w loży, zupełnie w stylu barocco, piękna, czterdziestokilkuletnia kobieta, o cerze olśniewającej, siwych zupełnie włosach, nadzwyczaj obfitych, czarnych oczach i brwiach, i o majestatycznej, imponującej postaci, która przewodniczyła całej loży.

      – Pani Stefania opowiadała mi ciekawe szczegóły o tej nowej baronowej.

      – No, nie powtórzyłaby tego przy wszystkich – szepnęła barokowa.

      – Panna Mada Müller raczy nas lornetować, СКАЧАТЬ



<p>60</p>

Ja, ja (niem.) – tak, tak. [przypis edytorski]

<p>61</p>

bursz (z niem. Bursche) – chłopak, terminator w jakimś zawodzie. [przypis edytorski]