Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej. Ярослав Гашек
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej - Ярослав Гашек страница 30

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      – Byłoby mi ładnie w gwiazdkach dokoła głowy. Przydałoby mi się ich dziesięć.

      Potem zaczął mówić o wyścigach i szybko przeszedł do baletu, ale nie zatrzymał się przy nim zbyt długo.

      – Czy tańczy pan czardasza? – pytał Szwejka. – A zna pan taniec niedźwiedzia? O, tak…

      Chciał podskoczyć, ale zwalił się na Szwejka, który najpierw zboksował go, a potem ułożył na siedzeniu.

      – Ja czegoś chcę! – krzyczał feldkurat. – Ale sam nie wiem czego. Może pan wie lepiej ode mnie? – Zwiesił głowę zupełnie zrezygnowany.

      – Co mi zresztą do tego, czego chcę – rzekł poważnie. – I panu też nic do tego. Ja pana nie znam. Jak pan śmie spoglądać na mnie tak impertynencko? Zna się pan na fechtunku?

      Przez chwilę był bardzo zaczepny i próbował zepchnąć Szwejka z siedzenia. Potem zaś, gdy Szwejk go uspokoił, bez wahania dając mu odczuć swoją przewagę fizyczną, feldkurat zapytał go:

      – Czy dziś poniedziałek, czy piątek?

      Zaciekawiało go też, czy to grudzień, czy czerwiec, przy czym wykazywał wielkie zdolności w zadawaniu przeróżnych pytań:

      – Czy pan żonaty? Czy lubi pan ser Gorgonzola? Czy ma pan w domu pluskwy? Jak się panu powodzi? Czy pies pański miał nosaciznę?

      Stał się bardzo rozmowny. Opowiadał, że winien jest szewcowi za buty do jazdy konnej, pejcz i siodło, że przed laty miał rzeżączkę i leczył ją hipermanganem.

      – O niczym innym nie było można nawet myśleć – rzekł czkając. – Być może, iż wydaje się to panu dość przykre, ale niech pan… ech, ech, sam powie, co ja mam robić? Musi mi pan wybaczyć.

      Autoterm – rozwodził się dalej, zapomniawszy, o czym mówił przed chwilą – to takie naczynie, które utrzymuje napoje i pokarmy w stanie ciepłym. A co pan sądzi, panie kolego, która gra jest sprawiedliwsza: ferbel czy oko?

      Ja cię naprawdę już gdzieś widziałem! – zawołał próbując objąć Szwejka i ucałować go zaślinionymi ustami. – Chodziliśmy razem do szkoły.

      Ty poczciwcze zacny – wywodził tkliwie, głaszcząc swoją nogę – jakeś ty podrósł od czasu, gdy widziałem cię po raz ostatni. Zapominam o wszystkich udrękach z samej uciechy, że cię widzę.

      Opanował go nastrój poetyczny, więc zaczął mówić o powrocie do blasków słonecznych, zadowolonych twarzy i gorących serc.

      Potem ukląkł i zaczął odmawiać Zdrowaś Mario, śmiejąc się przy tym na całe gardło.

      Gdy konie stanęły przed jego domem, było bardzo trudno wyciągnąć go z dorożki.

      – Jeszcze nie jesteśmy na miejscu! – krzyczał. – Ratujcie! Porywają mnie! Ja chcę jechać dalej!

      Wreszcie został dosłownie wyciągnięty z dorożki, jak gotowany ślimak z muszli. Przez chwilę zdawało się, że go rozerwą, bo nogi zaplątały mu się pod siedzeniem.

      – Rozerwiecie mnie, panowie! – wołał ze śmiechem, ciesząc się, że dorożkarza i Szwejka wyprowadził w pole.

      Potem wleczono go przez bramę i po schodach aż do mieszkania, gdzie Szwejk rzucił go na kanapę jak bezwładny tobół. Kapelan oświadczył, że nie myśli płacić za ten samochód, którego nie zamawiał, i przez kwadrans trzeba było tłumaczyć mu, że to była dorożka.

      Ale i wówczas nie przestał się kłócić dowodząc, że jeździ tylko fiakrem.

      – Chcecie mnie oszukać – mówił, wymownie mrugając na Szwejka i na dorożkarza. – Przecież szliśmy piechotą.

      I nagle w przypływie wielkoduszności rzucił dorożkarzowi portmonetkę.

      – Zabieraj wszystko! Ich kann bezahlen. Ja się o parę grajcarów nie kłócę.

      Gdyby chodziło o ścisłość, to powinien był powiedzieć, że mu nie zależy na trzydziestu sześciu grajcarach, bo w portmonetce było akurat tyle. Na szczęście dorożkarz poddał go ścisłej rewizji osobistej, mówiąc coś przy tym o dawaniu po łbie.

      – No to wal – odpowiedział feldkurat. – To nic osobliwego. Jestem wytrzymały.

      W kieszeni kamizelki znalazł dorożkarz piątaka. Wyszedł przeklinając swój los i feldkurata, że mu zabrał tyle czasu i tak mało zapłacił.

      Kapelan zasypiał powoli, snując najrozmaitsze plany. Zamierzał czynić różne rzeczy, grać na fortepianie, brać lekcje tańca i smażyć rybki.

      Potem obiecywał wydać za Szwejka swoją siostrę, której nie miał. Życzył sobie też, żeby go zanieśli na łóżko, i wreszcie zasnął oświadczając, że pragnie, aby w nim uszanowany był człowiek, czyli jednostka posiadająca wartość nie mniejszą od świni.

      3

      Gdy nazajutrz z rana Szwejk wszedł do pokoju, w którym feldkurat spał, znalazł go na kanapie rozmyślającego usilnie nad tym, jak i co się mogło stać, że został polany tak osobliwie, iż spodnie przylepiły się do skórzanej kanapy.

      – Posłusznie melduję, panie feldkurat – rzekł Szwejk – że pan się w nocy…

      W krótkich słowach wytłumaczył mu, jak straszliwie się myli, przypuszczając, że został polany. Kapelan miał głowę niezwykle ciężką i znajdował się w stanie wielkiej depresji.

      – Nie mogę sobie przypomnieć – mówił – w jaki sposób z łóżka dostałem się na kanapę.

      – Pan feldkurat wcale na łóżku nie był. Jak tylko przyjechaliśmy, to zaraz pana feldkurata ułożyłem na kanapie, bo dalej zaciągnąć go nie mogłem.

      – A co ja wyrabiałem? Czy zrobiłem coś nieprzyzwoitego? Czy może byłem pijany?

      – Jak bela – odpowiedział Szwejk. – Był pan zupełnie pijany i miał łagodne delirium. Przypuszczam, że będzie panu feldkuratowi lepiej, gdy się przebierze i umyje.

      – Tak się czuję, jakby mnie kto zbił – narzekał pan feldkurat. – No i pragnienie mnie męczy. Czy nie biłem się wczoraj z kimkolwiek?

      – Można było wytrzymać, panie feldkurat. Pragnienie jest następstwem wczorajszego pragnienia. Ugasić takie pragnienie nie tak łatwo. Znałem pewnego stolarza, który pierwszy raz upił się na Sylwestra roku tysiąc dziewięćset dziesiątego, a pierwszego stycznia miał takie pragnienie i czuł się tak niedobrze, że musiał kupić sobie śledzia, a potem pił znowu, i tak się to powtarza już codziennie od czterech lat, i nikt nie może mu na to poradzić, ponieważ zawsze w sobotę kupuje śledzie na cały tydzień. Taki ci to kołowrót, jak mawiał pewien starszy sierżant 91 pułku.

      Kapelan miał dokumentny katzenjammer i znajdował się w ciężkiej depresji. Kto СКАЧАТЬ