Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej. Ярослав Гашек
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej - Ярослав Гашек страница 28

СКАЧАТЬ nie zdawali sobie sprawy z takiego obrotu rzeczy, ale gdy siedzieli w kuchni i widzieli, że Szwejk stanął przy drzwiach z bagnetem na karabinie, zrozumieli, co się stało.

      – Napiłbym się czegoś – westchnął grubasek optymista, a chudeusz popadł znowu w swój dawny sceptycyzm i rzekł, że to wszystko jest nędzna zdrada. Zaczął głośno oskarżać Szwejka, że to on wprowadził ich w taką sytuację, i gorzko mu wyrzucał, że im obiecał, iż jutro rano będzie powieszony, a teraz widać, że sobie z nich zakpił i z tą spowiedzią, i z tym wieszaniem.

      Szwejk milczał i chodził przed drzwiami.

      – Osły jesteśmy! – krzyczał wysoki chudy.

      Wysłuchawszy wszystkich oskarżeń Szwejk ozwał się wreszcie:

      – Teraz widzicie przynajmniej, że wojna to nie żaden miód. Ja spełniam swoją powinność. Dostałem się w to wszystko tak samo jak i wy, ale jak się to mówi, fortuna się do mnie uśmiechnęła.

      – Napiłbym się czegoś – powtarzał zrozpaczony optymista.

      Wysoki chudy wstał i krokiem chwiejnym podszedł ku drzwiom.

      – Puść nas do domu – rzekł do Szwejka – i nie bałwań się, kolego.

      – Odejdź ode mnie – odpowiedział Szwejk. – Muszę was pilnować. Nie znamy się.

      We drzwiach ukazał się kapelan polowy.

      – W żaden sposób nie mogę się dodzwonić do tych koszar, więc idźcie do domu i pa-pa-pamiętajcie, że na służbie chlać nie wo-wo-lno. Marsz!

      Na dobro kapelana należy zapisać, że do koszar nie telefonował, bo nie miał w domu telefonu, ale przemawiał do podstawki lampki elektrycznej.

      2

      Już trzeci dzień był Szwejk, sługą kapelana polowego Ottona Katza i przez cały ten czas widział go tylko raz. Na trzeci dzień przyszedł służący porucznika Helmicha i kazał Szwejkowi przyjść po kapelana.

      Po drodze powiedział Szwejkowi, że kapelan pokłócił się z porucznikiem, potłukł pianino, jest pijany jak bela i nie chce iść do domu.

      Ponieważ porucznik Helmich jest także pijany, więc wyrzucił kapelana do sieni, a ten siedzi pod drzwiami i podrzemuje.

      Po przybyciu na miejsce Szwejk potrząsnął feldkuratem, a gdy ten otworzył oczy i coś mruknął, Szwejk zasalutował i rzekł:

      – Posłusznie melduję, panie feldkurat, że przyszedłem.

      – A czego wy tu chcecie?

      – Posłusznie melduję, że mi po pana feldkurata kazali przyjść.

      – Kazali wam po mnie przyjść, a gdzie pójdziemy?

      – Do mieszkania pana feldkurata.

      – A dlaczego mam iść do swego mieszkania? Czy nie jestem w swoim mieszkaniu?

      – Posłusznie melduję, panie feldkurat, że tu jest sień w obcym domu.

      – A… jak… ja… się tu dostałem?

      – Posłusznie melduję, że pan feldkurat był tu w gościnie.

      – W go-go-gościnie nie-nie-nie byłem. My-my-licie się…

      Szwejk podniósł kapelana i oparł o ścianę. Kapelan kiwał się na wszystkie strony, pokładał się na Szwejka i mówił:

      – Ja się przewrócę. Przewrócę się – powtórzył jeszcze raz, uśmiechając się głupawo. Nareszcie udało się Szwejkowi przycisnąć go do muru, ale kapelan i w tej nowej pozycji zaczął drzemać. Szwejk zbudził go.

      – Czego chcecie? – rzekł kapelan, daremnie usiłując osunąć się po ścianie na podłogę. – Co wy za jeden?

      – Melduję posłusznie – odpowiedział Szwejk podtrzymując kapelana i przyciskając go do ściany – że jestem pucybutem pana feldkurata.

      – Ja żadnego pucybuta nie mam – rzekł z wysiłkiem kapelan robiąc nową próbę przewrócenia się na Szwejka. – Ja nie jestem żaden feldkurat. Ja jestem prosię – dodał ze szczerością pijaka. – Puść mnie pan, ja pana nie znam.

      Krótka walka skończyła się całkowitym zwycięstwem Szwejka, który przewagę swoją wykorzystał w ten sposób, że ściągnął kapelana na dół po schodach i stanął z nim w bramie, gdzie kapelan opierał się wszystkimi siłami, aby Szwejk nie mógł wyciągnąć go na ulicę.

      – Ja pana nie znam, mój panie – powtarzał bezustannie, opierając się Szwejkowi. – Znasz pan Ottona Katza? To właśnie ja. Ja byłem u arcybiskupa, rozumiesz pan? – wykrzykiwał trzymając się kurczowo bramy. – Watykan się mną interesuje!

      Szwejk przestał „posłusznie meldować” i zaczął rozmawiać z kapelanem tonem zgoła już poufałym.

      – Puść bramę – perswadował – bo dam po łapach. Idziemy do domu, i basta. Bez gadania!

      Feldkurat puścił bramę i zwalił się na Szwejka.

      – No, to wstąpmy gdzieś, ale do „Szuhów” nie pójdę, bo mam tam długi.

      Szwejk wypchnął go z bramy i chodnikiem wlókł ku domowi.

      – Co to za jeden ten pan? – zapytał jakiś przechodzień.

      – To mój brat – odpowiedział Szwejk. – Dostał urlop, przyjechał do mnie w odwiedziny i z uciechy upił się, ponieważ myślał, że ja już nie żyję.

      Feldkurat nucił sobie jakieś melodie operetkowe, które trudno było rozpoznać. Gdy zasłyszał ostatnie słowa, zwrócił się do przechodniów:

      – Kto z was nie żyje, niech się zamelduje w komendzie korpusu w ciągu trzech dni, aby jego zwłoki mogły dostać pokropek.

      Zamilkł i omal nie upadł nosem na chodnik, podczas gdy Szwejk wlókł go do domu trzymając pod pachę.

      Z głową wyciągniętą naprzód, wlokąc nogi za sobą, jak kot z przetrąconym grzbietem, feldkurat mruczał pod nosem: – Dominus vobiscum et cum spiritu tuo. Dominus vobiscum.

      Koło postoju dorożek Szwejk posadził kapelana pod murem i poszedł układać się z dorożkarzem o kurs do domu.

      Jeden z dorożkarzy oświadczył, że tego pana bardzo dobrze zna, że już go raz wiózł i więcej go nie powiezie.

      – Porzygał mi wszystko w dorożce – wyraził się jak najpotoczniej – i nie zapłacił za kurs. Przeszło dwie godziny go woziłem, zanim przypomniał sobie wreszcie, gdzie mieszka. I dopiero po tygodniu, gdy zachodziłem do niego ze trzy razy, dał mi za to wszystko pięć koron.

      Po СКАЧАТЬ