Название: Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej
Автор: Ярослав Гашек
Издательство: Public Domain
Жанр: Зарубежная классика
isbn:
isbn:
W pewnej chwili zdawało się, że skutkiem trzęsienia się dorożki odzyskuje przytomność. Usiadł prosto i zaczął śpiewać strofkę z nieznanej Szwejkowi piosenki. Być może, iż była to jego improwizacja:
Wspominam te złote czasy,
Gdy mnie darzył pieszczotami,
Mieszkaliśmy na Merklinie,
Ach, pod Domażlicami.
Po chwili popadł znowu w stan zamroczenia, a zwracając się do Szwejka i przymrużając jedno oko pytał uprzejmie:
– Jak się szanowna pani dziś miewa? Czy wyjeżdża pani dokąd na letnisko? – A ponieważ w oczach mu się dwoiło, dodał: – Szanowna pani ma już dorosłego syna? – Palcem wskazywał na Szwejka.
– Siedzieć! – krzyknął Szwejk, gdy kapelan usiłował stanąć na siedzeniu. – Nauczę ja cię moresu!
Kapelan uspokoił się i malutkimi świńskimi oczkami patrzył dokoła nie rozumiejąc, co się z nim dzieje.
Do reszty pomieszało mu się w głowie i zwracając się do Szwejka rzekł:
– Otwórzcie mi, kobietko, klozet pierwszej klasy. – Próbował spuścić spodnie.
– Zapniesz mi się zaraz, ty prosię! – krzyknął Szwejk. – Już cię znają wszyscy dorożkarze. Już się raz porzygałeś w dorożce, a teraz jeszcze takie rzeczy! Nie myśl, bratku, że znowu ci będą kredytowali jak kiedyś.
Kapelan melancholijnie wsparł głowę na dłoni i zaczął śpiewać:
Mnie już nikt nie kocha…
Przerwał wszakże tę piosenkę i rzekł:
– Entschuldigen Sie, lieber Kamerad, Sie sind ein Trottel, ich kann singen, was ich will.
Próbował gwizdać jakąś melodię, ale zamiast gwizdania zabrzmiało tak potężne „prr” że aż konie stanęły.
Gdy na wezwanie Szwejka dorożkarz ruszył dalej, kapelan zaczął zapalać cygarniczkę.
– Nie chce się palić – rzekł zrozpaczony, gdy popsuł całe pudełko zapałek. – Wy mi gasicie zapałki.
Zgubił wątek myśli i zaczął się śmiać:
– To ci, bracie, szpas! Jesteśmy tylko my dwaj w tramwaju, prawda, panie kolego? – Zaczął szukać po kieszeniach. – Zgubiłem bilet! – krzyczał. – Proszę stanąć, bo muszę szukać biletu.
Zrezygnowany machnął ręką:
– Niech jadą…
Potem mruczał pod nosem:
– W najliczniejszych przypadkach… Tak jest, w porządku. We wszystkich przypadkach… Pan się myli… Drugie piętro?… To wykręty… Nie o mnie chodzi, ale o szanowną panią… Płacić… Mam czarną kawę…
W półśnie zaczął się sprzeczać z jakimś domniemanym nieprzyjacielem, który odmawiał mu rzekomo prawa do siedzenia przy oknie w restauracji. Potem zaczął dorożkę uważać za pociąg, wychylał się i wykrzykiwał po czesku i po niemiecku na całą ulicę:
– Nymburg! Przesiadać się!
Szwejk pociągnął go ku sobie, a feldkurat, zapomniawszy o pociągu, zaczął z kolei naśladować różne głosy zwierząt. Najdłużej naśladował koguta, a jego zwycięskie kukuryku słychać było w całej okolicy.
Był w ogóle bardzo ruchliwy i niespokojny, usiłował wypaść z dorożki, wyzywając mijanych przechodniów od uliczników. Potem wyrzucił z dorożki chustkę do nosa i krzyczał, że trzeba stanąć, bo zgubił swoje toboły. Wreszcie zaczął opowiadać:
– W Budziejowicach był sobie jeden dobosz. Ożenił się. Po roku umarł. Czy to nie świetna anegdotka? – Wybuchnął śmiechem.
Przez cały ten czas Szwejk był dla kapelana surowy i bezwzględny.
Ilekroć kapelan usiłował spłatać jakiegoś figla, jak na przykład wypaść z dorożki, rozedrzeć siedzenie, Szwejk dawał mu sójkę w bok, co kapelan przyjmował z zupełną obojętnością.
Tylko raz spróbował zbuntować się i wyskoczyć z dorożki, oświadczając, że dalej nie pojedzie, bo wie, że zamiast do Budziejowic, jadą do Podmokli. W ciągu minuty Szwejk zlikwidował ten bunt całkowicie i zmusił feldkurata, aby siedział przyzwoicie, a jednocześnie pilnował, aby pijany nie usnął. Napominał go też delikatnie:
– Nie śpij, ty zdechlaku!
Feldkurat popadł nagle w melancholię i ze łzami w oczach jął wypytywać Szwejka, czy miał matkę.
– Ja, ludzie kochani, jestem na tym świecie sam! – pokrzykiwał żałośnie. – Ulitujcie się nade mną!
– Nie rób mi wstydu – napominał go Szwejk. – Przestań wyrabiać takie rzeczy, bo ludzie powiedzą, żeś się zalał.
– Ja nic nie piłem, kolego – odpowiedział kapelan. – Jestem całkiem trzeźwy.
Nagle zerwał się i zasalutował:
– Ich melde gehorsam, Herr Oberst, ich bin besoffen. Jestem prosię – powtarzał dziesięć razy z rzędu ze szczerą, rozpaczliwą beznadziejnością.
A zwracając się do Szwejka prosił i żebrał natrętnie:
– Wyrzućcie mnie z samochodu. Dlaczego wieziecie mnie z sobą?
Po chwili usiadł i mruczał pod nosem:
Hej, miesiączku miły, czemuś taki smutny?
– Czy pan kapitan wierzy w nieśmiertelność duszy? Czy koń może się dostać do nieba?
Zaczął śmiać się na cały głos, ale po chwili posmutniał znowu i apatycznie spoglądał na Szwejka, mówiąc do niego:
– Pan pozwoli, ale ja pana już gdzieś widziałem. Czy nie był pan w Wiedniu? Pamiętam pana z seminarium.
Przez chwilę bawiło go skandowanie wierszy łacińskich:
Aurea prima sata est aetas, quae vindice nullo.
– Dalej nie umiem! – rzekł. – Wyrzućcie mnie na ulicę. Dlaczego nie chcecie mnie wyrzucić? Chcę upaść na nos – oświadczył kategorycznie. – Panie – prosił głosem błagalnym – przyjacielu drogi, daj w łeb.
– Raz czy kilka razy? – pytał Szwejk. – Dwa razy? Służę…
Feldkurat liczył głośno szturchańce i uśmiechał się błogo.
– To bardzo przyjemne – rzekł. – To zdrowo na żołądek, bo poprawia trawienie. Proszę mi dać w pysk.
СКАЧАТЬ