Название: Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej
Автор: Ярослав Гашек
Издательство: Public Domain
Жанр: Зарубежная классика
isbn:
isbn:
W spodniach, które miał na sobie, zmieściłoby się jeszcze trzech Szwejków. Olbrzymie fałdy od nóg aż do piersi – bo aż do piersi sięgały spodnie – budziły w przechodniach mimowolny podziw. Ogromna bluza z łatami na łokciach, zasmolona i brudna, powiewała na Szwejku jak na jakimś straszydle. Spodnie wisiały na nim jak szarawary na klownie w cyrku. Czapka wojskowa, którą w garnizonie też mu zamienili, opadała na uszy. Na uśmiechy przechodniów odpowiadał Szwejk miękkim uśmiechem, ciepłem i tkliwością swoich poczciwych oczu.
Tak wędrowali ku dzielnicy karlińskiej, gdzie mieszkał kapelan.
Pierwszy odezwał się do Szwejka mały grubas. Znajdowali się akurat na Małej Stranie i szli cienistą aleją.
– Skąd pochodzisz? – zapytał mały grubas.
– Z Pragi.
– Nie uciekniesz nam?
Do rozmowy przyłączył się wysoki, chudy. Osobliwe to i ciekawe zjawisko, że podczas gdy małe grubasy bywają przeważnie poczciwcami i optymistami, ludzie chudzi i wysocy wręcz przeciwnie – są sceptykami.
I dlatego wysoki chudziak rzekł do małego grubasa:
– Gdyby mógł, toby uciekł.
– Po co miałby uciekać – ozwał się grubasek. – Jest przecie na wolności, bo z garnizonu został zwolniony. Niosę właśnie papiery.
– A co jest w tych papierach? – pytał chudziak.
– Tego nie wiem.
– Widzisz. Nie wiesz, a gadasz.
Przez Most Karola szli w głębokim milczeniu. Na ulicy Karola odezwał się znowu mały grubas do Szwejka:
– Czy nie wiesz, po co cię prowadzimy do kapelana?
– Do spowiedzi – rzucił Szwejk od niechcenia. – Jutro będą mnie wieszali. To się zawsze tak robi i to się nazywa pociecha duchowa.
– A za co cię będą niby tego… – ostrożnie pytał chudziak, podczas gdy mały grubas ze współczuciem spoglądał na Szwejka.
Obaj byli rzemieślnikami z prowincji, ojcami rodzin.
– Nie wiem – odpowiedział Szwejk uśmiechając się poczciwie. – Ja o niczym nie wiem. Widać taki już los.
– Urodziłeś się widać pod nieszczęśliwą planetą – tonem znawcy i ze współczuciem zawyrokował grubasek. – U nas w Jasennej koło Josefova jeszcze w pruską wojnę też jednego tak samo powiesili. Przyszli po niego, nic mu nie powiedzieli i w Josefovie go powiesili.
– Myślę, że tak sobie bez przyczyny człowieka nie wieszają – rzekł sceptycznie chudziak. – Jakaś przyczyna musi być, żeby były powody i dowody.
– Jak nie ma wojny – rzekł Szwejk – to potrzebne są dowody, ale jak jest wojna, to się jednego człowieka nie liczy. Czy ma paść na froncie, czy ma zostać powieszony w domu, to wszystko jedno. Co ma wisieć, nie utonie.
– Słuchaj no, bratku, czyś ty aby nie z politycznych? – zapytał chudeusz. Z tonu jego pytania można było wnioskować, że zaczyna dla Szwejka nabierać sympatii.
– Jestem nawet bardzo polityczny – uśmiechnął się Szwejk.
– Czyś ty czasem nie narodowy socjalista?
Mały grubasek zaczynał teraz mieć się na baczności i zabrał głos.
– Co nam do tego – rzekł. – Wszędzie pełno ludzi i patrzą na nas. Żeby można było przynajmniej zdjąć bagnety w jakiejś bramie, to byśmy nie zwracali na siebie takiej uwagi. Nie uciekniesz nam? Mielibyśmy za to. Dobrze mówię, Antoś? – zwrócił się do chudziaka, który szeptem odpowiedział:
– Bagnety zdjąć można. Przecież to swój człowiek.
Przestał być sceptykiem, a duszę jego napełniło współczucie dla Szwejka. Szukali więc sposobnej bramy, żeby zdjąć bagnety, a grubas pozwolił Szwejkowi iść obok siebie.
– Popaliłbyś, co? – zapytał. – Czy też ci… – Chciał zapytać: czy też ci dadzą popalić, zanim cię powieszą? Ale nie dokończył pytania czując, że byłby to nietakt.
Wszyscy zapalili papierosy, a towarzysze Szwejka zaczęli mu opowiadać o swoich rodzinach, mieszkających w okolicach Hradca Królowej, o żonach, dzieciach, o kawałku ziemi, o krowie.
– Pić mi się chce – rzekł Szwejk.
Chudziak i grubas spojrzeli po sobie.
– Można by tu gdzieś wstąpić na jednego – rzekł mały wiedząc, że duży nie będzie oponował. – Ale trzeba wstąpić gdzieś na ustroniu.
– Chodźmy do „Kuklika” – zaproponował Szwejk. – Karabiny postawicie w kuchni, gospodarz Serabona jest Sokołem, więc bać się nie trzeba.
Grają tam na skrzypcach i na harmonii – namawiał Szwejk dalej – przesiadują tam uczynne dziewczynki i inne dobre towarzystwo, którego nie puszczają do „reprezentaku”.
Chudziak i tłuścioch spojrzeli po sobie jeszcze raz, po czym chudziak rzekł:
– No to chodźmy. Do Karlina jeszcze daleko.
W drodze do szynku Szwejk opowiadał im różne anegdoty, więc w dobrym nastroju wstąpili do „Kuklika” i zrobili tak, jak im Szwejk radził. Karabiny schowali w kuchni i weszli do szynku, gdzie skrzypce i harmonia napełniały izbę dźwiękami ulubionej piosenki:
Na Pankovcu, na tym pagóreczku,
Jest alejka ładna i cienista…
Jakaś panienka, siedząca na kolanach sfatygowanego młodzieńca o włosach gładko zaczesanych, śpiewała głosem ochrypłym:
Miałem dziewczynę jak malinę,
Inny mi ją wziął…
Przy jednym ze stołów spał pijany sprzedawca sardynek. Co chwila budził się, walił pięścią w stół i mruczał: – Nie można! – po czym spał dalej. Za bilardem pod lustrem siedziały trzy inne panienki i wołały na jakiegoś konduktora kolejowego:
– Panie kawalerze, zafunduj nam wermutu!
Koło muzykantów toczyła się sprzeczka o jakąś Marzenę, którą wczoraj zagarnęła policja. Jeden widział to na własne oczy, drugi twierdził, że szła tylko z jakimś żołnierzem na nocleg do hotelu, do Valszów.
Przy samych drzwiach siedział żołnierz z kilku cywilami i opowiadał im o tym, jak został raniony w Serbii. Rękę miał obandażowaną, a w kieszeniach pełno papierosów, którymi go obdarowano. Mówił, że już nie może pić, ale jeden z towarzystwa, łysy dziadek, zachęcał go bezustannie:
СКАЧАТЬ