Młyn na wzgórzu. Karl Gjellerup
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Młyn na wzgórzu - Karl Gjellerup страница 23

Название: Młyn na wzgórzu

Автор: Karl Gjellerup

Издательство: Public Domain

Жанр: Повести

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ tak jak zwykle: coś obcego i nienaturalnego promieniowało z jej istoty. Twarz miała uduchowiony wyraz, przede wszystkim zaś malowały się na niej złe zamysły – panienka Metta!

      Nie mógł odwrócić od niej oczu.

      Czerwona zorza wieczorna zalewała coraz bardziej i bardziej wnętrze; przerywały ją cienie regularnie obracających się skrzydeł, a cienie te przebiegały również po twarzy Lizy. Twarz jej w pełnym blasku nabierała ciepłych i pociągających barw, w cieniu wydawała się coraz groźniejsza. Maleńki skrawek nieba, widoczny przez otwarte drzwi, był ołowianoszary. Na zapylonej mąką galeryjce ukazały się ciemne plamki, słychać było lekkie stukanie, jak gdyby chrząszcze obijały się o deski.

      Liza rozglądnęła się i wstała.

      – Byłam przekonana, że deszcz będzie dzisiaj padać… Spojrzyj tylko, jak mnie urządziłeś! – dodała, spoglądając po sobie. – Jeżeli tak wyjdę na deszcz, suknia zniszczeje.

      Jörgen podskoczył ku niej i zaczął oczyszczać rękami jej suknię. Uderzyła go po palcach.

      – Dużo to pomoże! Trzeba wziąć szczotkę.

      – Szczotka jest na dole w izbie.

      – No, to chodź!

      Wzięła talerz stojący na skrzyni i zeszła po schodach w towarzystwie Jörgena.

      W izbie czeladnej Jörgen bardzo starannie oczyścił jej suknię i badawczo obejrzał swoje dzieło, by się przekonać, czy nie pozostał gdzie mączny ślad jego zuchwałego uścisku. Nagle głowa jej pochyliła się naprzód, poczuł na wargach pocałunek.

      Jörgen stał bez ruchu. Był zdumiony, a jednocześnie nie śmiał objąć jej ramionami, aby nie powalać jej mąką i nie narazić się na jej niezadowolenie.

      – Tak! Teraz nie będziesz już zazdrościł młynarzowi… dostałeś więcej niż on! – powiedziała i skoczyła prosto w bramę, gdzie omal nie przejechał jej wóz nadjeżdżający kłusem.

      Chrystian z trudem zatrzymał konie, gdy Liza wypadła nagle jak z armaty i wrzeszcząc, przycisnęła się do muru, przytrzymując silnie suknię, by ją uchronić przed rozdarciem, bo orczyk niemal otarł się o nią.

      – Hola! A to ci się spieszy! – zawołał Chrystian.

      – Zawsze się spieszę… I gdybym była woźnicą, to te grube gniadosze inaczej by chodziły.

      – Teraz szły chyba całkiem dobrze?

      – Ha, nie mogłeś ich utrzymać, bo poczuły stajnię… Ładny woźnica!

      – Ładny…. oczywiście! Dobrze gadasz… ale czy całkiem szczerze, Lizko?

      Liza zagryzła wargi i wpatrzyła się hardo w rumianą, piegowatą twarz śmiejącą się do niej z wozu. Wiedziała, że Chrystian kocha się w niej bez pamięci, tak samo jak młynarz i Jörgen. Ale zuchwały parobek udawał zawsze z powodzeniem przewagę, dawał do zrozumienia, że to ona właściwie za nim ugania. To złościło ją, zwłaszcza w tej chwili, kiedy Jörgen stał w pobliżu i słyszał każde słowo.

      – Zarozumialec! Przepuść mnie teraz!

      Stała rzeczywiście jak uwięziona. Konie wysunęły się naprzód, tak że orczyk dotykał prawie muru. Co prawda przejście w tył było swobodne, ale czy wypadało zawracać, wchodzić w deszcz i błoto?

      Tupnęła nogą.

      – Cofnijże konie! Chcę przejść!

      On zaśmiał się tylko i rzekł:

      – Pomóż mi raczej wywindować kilka worków.

      – Ja? Czy sądzisz, że nie mam nic innego do roboty?

      – To pójdzie raz, dwa, trzy… Będziesz przymocowywać hak do worków, a to chyba, na Boga, nieciężka praca.

      – No tak… ale prędko.

      Oparła nogę na kole i z kocią zręcznością wdrapała się na wóz, nie przyjmując pomocnie wyciągniętej ręki Chrystiana, który usłyszawszy jej zniecierpliwione słowa: „Dalej do roboty!” – zeskoczył z drugiej strony wozu.

      Zaledwie zamknęły się za nim drzwi młyna, Liza uchwyciła cugle i zacięła biczem konie, tak że jednym skokiem wypadły z przejazdu, kierując się ku stajni. Ona jednak z całej siły skróciła cugle i przymusiła je do przeciwnego nieco sztuce powożenia zwrotu, pojechała na prawo pod drzwi kuchenne i zeskoczyła na ziemię.

      Chrystian pobiegł na schody tak gorliwie, że nie słyszał nic. Toteż niemało się zdumiał, gdy otworzywszy lukę i spuściwszy linę – ujrzał nagle na dole tylko gołe kamienie.

      – Tam do diabła!

      Pochylił się ku otworowi, ale nie dojrzał ani wozu, ani Lizy. Zobaczył natomiast Jörgena, który szeroko rozstawiwszy nogi, stał przed izbą czeladną i uśmiechał się ironicznie.

      – Wracaj, Chrystianie, i podjedź tu wozem. Pomogę ci wciągać worki. Dla nas ta praca jest bardziej odpowiednia.

      – Dzięki za przejażdżkę, Chrystianie! – zawołała Liza z kuchennych drzwi.

      Chrystian spąsowiał jak indyk – ponieważ tak niecnie zadrwiono z niego, a głównie z tej przyczyny, że, jak się przekonał, Jörgen tkwił w izbie, skąd Liza wyskoczyła na łeb na szyję. Najwidoczniej coś zaszło między nimi!

      VI

      W tym samym czasie młynarz wraz z Jankiem siedzieli przy zastawionym stole w rodzinnym domu Chrystyny.

      Świetlica – jak zazwyczaj w dworach Falsteru – nie przypominała niczym izby chłopskiej, przeciwnie, sprawiała wrażenie dużego, szablonowo urządzonego, małomiasteczkowego pokoju. Otyła gospodyni domu nie przynosiła mu również ujmy strojem, który nie miał bynajmniej wiejskiego charakteru i który mógł równie dobrze okrywać wdzięki jakiejś żony kupca. Co się tyczy pana domu, Smoka, to i on także ani myślał upodabniać się do chłopa, ubranie jego było najzupełniej odpowiednie dla proprietera12, którym to tytułem niejeden człowiek starał się pozyskać jego łaski. Miał na szyi biały, lecz brudny kołnierzyk i niebieski krawat, zamierzał nawet przyozdobić przeguby rąk parą mankietów, ale niebawem zrezygnował z tych krępujących ruchy obroży. Jedyna obca w tym rodzinnym gronie osoba, chłopka mieszkająca w sąsiedztwie, była ustrojona nie mniej nowocześnie: nawet głowę ozdobiła barwną grzędą sztucznych kwiatów. Nie zdjęła wcale kapelusza, bądź dlatego, że ta nowa ozdoba głowy szczególnie się jej podobała i nie chciała się z nią rozstać, bądź też dlatego, że obawiała się wbrew wszelkim namowom zachować się zbyt poufale, siedząc z gołą głową. Toteż zadowoliła się tylko rozwiązaniem wstążek, wyzwalając podwójny podbródek, na którym widniały jeszcze wyraźnie ślady skrępowania. Mimo tej obfitości ciała w dolnej części głowy, twarz jej była raczej chuda i pomarszczona, z cienkim nosem pośrodku. Tę małą, niepozorną chłopkę nazywano powszechnie Zajęczą Wdową, ponieważ osada, gdzie mieszkała, miała od niepamiętnych czasów nazwę Zajęczego Dworu.

СКАЧАТЬ



<p>12</p>

proprieter – proprieterem nazywa się w Danii właściciela majątku średniej wielkości, w odróżnieniu od małorolnego wieśniaka. [przypis tłumacza]