Название: Młyn na wzgórzu
Автор: Karl Gjellerup
Издательство: Public Domain
Жанр: Повести
isbn:
isbn:
Na cmentarzu chłopak zalewał się gorącymi łzami. Ale serdeczna życzliwość wielu obcych ludzi, jaką mu okazywano, rozproszyła powoli jego smutek, a kawa i ciasto przyczyniły się również do rozweselenia chłopięcej duszy. Teraz znajdował się w lepszych rękach aniżeli poprzednio, kiedy kobiety skakały dokoła niego i wyprzedzały się w pieszczotach. Nauczyciel wyswobodził energicznie chłopca z tej niewoli babskich kiecek.
Był to młody, blady człowiek, przyjaciel dzieci raczej z wyrozumowania niż z natury, przepełniony nieosłabioną jeszcze miłością swego „powołania”, zbrojny naiwną wiarą w wszechpotęgę wykształcenia. Starał się rzetelnie, by umocnić tę małą roślinkę, która wyraźnie opuszczała liście. Toteż z niezwykłym zapałem kreślił obraz pięknej przyszłości, kiedy to Janeczek już w najbliższym roku zacznie chodzić codziennie do szkoły, aby tam nauczyć się czytania liter i wypisywania ich rysikiem na tabliczce. A ponieważ wspaniałość tych zajęć nie od razu przemówiła do dziecięcego umysłu, dodał jeszcze, że Janeczek będzie się także wdrapywał po słupie, stojącym prosto jak maszt sztandaru, i że w szkole jest jeszcze inny, poprzeczny drążek, na który chłopcy drapią się rękami i nogami jak małpy.
Ta myśl tak rozweseliła chłopca, że pobiegł natychmiast do domu, aby przynieść książkę z obrazkami i pokazać nauczycielowi figlarne małpy na drzewie. Dzięki temu lody zostały przełamane, a kiedy chłopiec uświadomił sobie, że do szkoły uczęszcza wielu innych chłopców i dziewcząt, z którymi wolno się bawić, okazał zadowolenie i zadając wyczerpujące zapytania, wżywał się już w tę piękną przyszłość.
IV
Tymczasem młynarz, leśniczy i jego siostra przeszli parokrotnie przez sad, rozmawiając swobodnie o tym i owym. Wreszcie zatrzymali się jakby bezwolnie w najdalszym zakątku, gdzie krzaki bzów, pokryte gęstym liściem, zwieszały się nad małym stawem. Dwie białe kaczki jaśniały w cieniu, pływając; ciemna woda rozbłyskiwała szeregiem falistych kręgów – tu i tam kołysał się łukowato wygięty, drobny puch niby okręt elfów.
Rozmowa rwała się; młynarz był zbyt niespokojny, aby jej tok podtrzymać. Rodzeństwo także widocznie czymś się dręczyło, nie mając dotychczas czy sposobności, czy odwagi wypowiedzenia się.
Miejsce było odległe, a czarnozielona woda szkliła się jakimś mistycznym blaskiem.
– Jakubie – przemówił leśniczy cicho głosem inaczej brzmiącym niż zazwyczaj – czy wiesz dokładnie, o której godzinie Chrystyna umarła?
– O tak, pamiętam dobrze… Słyszałem, jak biła dwunasta, gdy jeszcze trzymałem ją w ramionach.
Hanna i jej brat wymienili porozumiewawcze spojrzenie.
– Tak, tak właśnie przypuszczaliśmy.
Młynarz spojrzał na nich zdziwiony.
– Jak to rozumiesz?
– No, otrzymaliśmy jednocześnie sygnał. Zresztą Hanna lepiej ci to opowie.
Siostra zarumieniła się i zwróciła w bok oczy, chcąc uniknąć tego dziwnego, trochę zaniepokojonego, pytającego spojrzenia, jakie utkwił w niej młynarz.
– Cóż się to stało, panno Hanno? W jaki sposób otrzymaliście sygnał?
Splotła nerwowo ręce i uporczywie wpatrywała się w białe puchy żeglujące po ciemnym stawie.
– Otóż… tej samej nocy położyłam się do łóżka o zwykłej porze, o godzinie dziewiątej… nagle przebudziłam się zupełnie czujna i wtedy to zapukało w szybę.
– Kto zapukał?
Młynarz zbladł i uchwycił ją za ramię, natychmiast jednak wypuścił je z uścisku bardzo zakłopotany.
– Nikt nie pukał; doznałam tylko takiego wrażenia.
– Jak gdyby ktoś pukał kością w szybę – dodał jej brat.
– Czy nie wyjrzała pani przez okno?
– Nie od razu… Najpierw przestraszyłam się, a potem odwróciłam się na łóżku i próbowałam znów zasnąć… byłam przekonana, że to jedynie złudzenie zmysłów… Potem jednak posłyszałam jeszcze raz wyraźne pukanie – tak samo jak poprzednio. Zerwałam się z łóżka i podbiegłam do okna, ale na dworze nie było nikogo. Księżyc wznosił się wysoko nad szczytami jodeł i świecił dosyć jasno, można było rozróżnić wyraźnie cień drzew, ale nie dojrzałam nikogo.
– Nikogo? Ale chyba przestraszyła się pani bardzo?
– Bynajmniej, doznałam tylko jakiegoś podniosłego wrażenia. Szybko narzuciłam ubranie i poszłam do pokoju Wilhelma.
– Ja zaś właśnie w owym dniu kończyłem obrachunki, które należało odesłać nazajutrz. I właśnie spojrzałem na zegar, a zobaczywszy, że jest już dwunasta godzina, zmartwiłem się, że muszę jeszcze tak późno pracować… Wtem weszła Hanna… nie była wcale przestraszona, na twarzy jej malował się uroczysty nastrój, jak to sama powiada… Skoro zaś opowiedziała mi o tym, oświadczyłem bez zastanowienia, jakby pod przymusem; „Nie ulega wątpliwości, to młynarzowa umarła!”… Tak powiedziałem.
– A szczególne było i to także, iż kiedy Wilhelm wyrzekł te słowa, wydało się, że wypowiedział właśnie moje myśli… aczkolwiek poprzednio, jak sobie przypominam, nie zastanawiałam się wcale, co by to oznaczało.
– Potem złożyliśmy ręce i pomodliliśmy się cicho za jej duszę.
– Bardzo to ładnie, że modliliście się za nią – rzekł młynarz silnie wzruszony.
– Wreszcie zapaliliśmy latarnię i wyszliśmy na dwór, aby się upewnić… I to jest pewne, że nikt nie zbliżał się do okna: nie było śladów, chociaż ziemia była tak miękka, że każdy nasz krok pozostawiał wyraźne odciski.
Młynarz wpatrzył się przed siebie nieruchomym wzrokiem i potrząsnął głową… był to raczej ruch namysłu niż powątpiewania. Ale leśniczy widocznie inaczej go zrozumiał.
– Któż mógłby przypuścić coś podobnego? – zauważył po krótkiej chwili milczenia. – Nie, to na pewno nie ręka ludzka pukała w okno, Jakubie.
Hanna, obrażona nieco tym pozornym powątpiewaniem w jej telepatyczne zdolności, zwróciła się ku młynarzowi z rumieńcem na twarzy i z płonącymi oczyma.
– Od dawna już wiadomo, że dusza ludzka posiada tajemne siły, zwłaszcza gdy rozłącza się z ciałem… w chwili śmierci…
– Tak jest – rzekł młynarz – zresztą Chrystyna przejawiała takie tajemne siły jeszcze za życia.
– Jak СКАЧАТЬ