Młyn na wzgórzu. Karl Gjellerup
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Młyn na wzgórzu - Karl Gjellerup страница 20

Название: Młyn na wzgórzu

Автор: Karl Gjellerup

Издательство: Public Domain

Жанр: Повести

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      – Wiedziała i słyszała to, czego cielesnym okiem i uchem dostrzec nie mogła… to było bezwarunkowo niemożliwe… wiedziała wszystko, co się dzieje w młynie.

      – Hm… W takim razie i to pukanie nie było czymś zgoła nadzwyczajnym – oświadczył leśniczy.

      – Może myślała o przyjaciołach w chwili śmierci, więc i o nas także.

      – Tak, tak było istotnie. A nawet myślała specjalnie o pani… inaczej aniżeli o innych… z pewnym celem… jakby to powiedzieć… dlatego duch jej mógł powędrować ku pani, aby jednocześnie z ostatnią wolą przekazać pani niejako pewną spuściznę.

      Młynarz wypowiedział te słowa w wielkim podnieceniu, równocześnie spojrzał jej dziwnie w oczy – było to to samo spojrzenie, jakim obrzucił ją przy wrotach cmentarnych, tylko jeszcze bardziej pogłębione mistycznie. Słowa młynarza wydały się jej dziwnie niezrozumiałe, a spojrzenie zaniepokoiło ją.

      – A więc wspominała o Hannie? – pytał leśniczy.

      – Prawdę mówiąc, nie bezpośrednio… nie wymieniła jej imienia… ale na pewno myślała wówczas o twojej siostrze. Wydawało się, że wprost uczepiła się tej myśli…

      – Hm… więc cóż powiedziała?

      – Tego właśnie nie mogę wam wyjaśnić… to znaczy, nie teraz… dowiecie się wszystkiego, gdy nadejdzie właściwa chwila.

      Pełne tajemniczości zachowanie się młynarza podziałało na dziewczynę. Odwróciła się i poszła ku domowi; obaj mężczyźni powoli, w milczeniu postępowali za nią. Młynarz nie mógł oderwać spojrzenia od młodocianej postaci. Doznawał wrażenia, że pociąga go ku niej nie tylko przyrzeczenie, jakie dał nieboszczce, ale że oboje zostali tajemniczo połączeni ręką ducha.

      Kiedy zbliżyli się ku ławce przed domem, podbiegł z naprzeciwka Janek uradowany, że może się pozbyć nauczyciela, którego szlachetne usiłowania, by rozbawić i rozweselić chłopca opowiadaniem o życiu w szkole, osiągnęły wręcz przeciwny skutek i znudziły dzieciaka. Janek przypomniał ojcu obietnicę, że niebawem odwiedzą w lesie wuja Wilhelma i ciocię Hannę. Ale zapewne nieświadomie przypomniał sobie również dzień śmierci matki, kiedy właśnie ojciec na wzgórzu w ogrodzie mówił o tych odwiedzinach. Toteż nagle wybuchnął płaczem. Hanna usiadła na ławce, wzięła chłopca na kolana i niebawem udało się jej uciszyć jego płacz. Opowiadała mu malowniczo o wspaniałościach lasu, osładzając je jeszcze obrazem poziomek i jagód, mówiła o psie Hektorze, o obu kucykach i o Jenny, sarence z bajki.

      Z rosnącym zadowoleniem przyglądał się młynarz, jak dziewczyna instynktownie wchodzi w rolę matki, w rolę, którą narzucało jej przeznaczenie; choć nie mniej cieszył się i tym, że chłopiec z własnej woli okazuje jej dziecięce przywiązanie.

      Natomiast nauczyciel objawiał niezadowolenie, że chłopiec popadł znowu w płaczliwy nastrój, skoro tylko dostał się w ręce kobiet. Usiłował z pomocą książki i rysika zwalczyć przygnębienie duchowe młodego człowieka obrazem męskich zajęć, mówił głośno o rozkoszach szkoły, a wreszcie wezwał na ratunek proboszcza, który stał jeszcze przy drugiej ławce, rozmawiając swobodnie z wieśniaczkami.

      – Prawda, pastorze, że Janek za rok…

      Proboszcz wzdrygnął się, posłyszał znowu głuchy, nieczysty brzęk szkła, cienki niesamowity odgłos, jak gdyby maleńki kobold coś przełykał… „za rok?”.

      W tej samej chwili wyszła z domu Liza, aby zebrać talerze i filiżanki stojące na stole w ogrodzie.

      Aha! Chłopiec siedzi już na kolanach! Ta wstrętna obłudnica umie, bądź co bądź, dochodzić do celu najprostszymi drogami! I jak on się do niej tuli, ten mrukliwy łobuz, którego ona sama daremnie usiłowała przynęcić i oswoić! A młynarz stoi obok! Więc to tak na nią spoglądał… o czym Lars wspominał. Jakiż wzruszający obraz rodzinny! Nie brak nawet proboszcza i nauczyciela… można by ich od razu pożenić!

      Całe ciało Lizy zatrzęsło się wściekłością. Piękna, pozłacana filiżanka potoczyła się po piasku i rozbiła się o kamienny stopień.

      Oczy wszystkich obecnych zwróciły się ku Lizie.

      Zanim jeszcze przybrała zasmuconą minę służącej, której wydarzyło się nieszczęście, że zniszczyła cenną pamiątkę rodzinną, z oczu jej strzeliło spojrzenie. Podchwycił je tylko jeden jedyny młynarz.

      Twarz jego zachmurzyła się cieniem, który trudno byłoby przypisać na konto stłuczonej filiżanki.

      V

      Historia panienki Metty i giermka Hjalmara kończyła się przerażająco.

      Była połowa sierpnia. Młyn albo stał nieruchomy, albo pracował ospale tylko jednym przewodem. Na dworze powietrze błękitniało i drgało ponad żółtawobiałymi łanami żyta. Na przekór grubemu, słomianemu płaszczowi, okrywającemu młyn, wewnątrz żarnowego piętra panował ustawicznie parny upał. Tutaj Jörgen w pocie czoła brnął poprzez zakończenie kalendarzowego romansu, kiedy niekiedy zasypiał też na worku, a wówczas dręczyły go złe sny, złożone z fragmentów okropności, o jakich czytał.

      Historia zaś rozwijała się jak następuje:

      Panna Metta osiągnęła swój cel: poślubiła Czerwonego Rycerza, zasiadła jako pani na Morskim Zamku i – gdy małżonek był nieobecny – zażywała występnej miłości w ramionach giermka Hjalmara. Już uplanowali oboje, jak usunąć z drogi rycerza, by śmierć jego wydała się nieszczęśliwym wypadkiem, gdy niespodziewanie nadjechał wuj Metty, zacny biskup Otto. Temu to pobożnemu mężowi objawiła się zdradziecko zamordowana dziewica Karen, bynajmniej nie dlatego, by pomścić własną śmierć, ale by uchronić ukochanego przed tym samym losem, który przedwcześnie przeciął nić jej młodego życia. Przeszukano skrzynie i schowki pani Metty, znaleziono w nich rozmaite podejrzane proszki oraz tajemnicze, kabalistyczne napisy. Skutą łańcuchem z giermkiem przywieziono drabiniastym wozem do miasta i wrzucono do wieży. A gdy oboje nie chcieli dobrowolnie wyznać swej zbrodni, oddano ich w ręce kata, poddano ich kolejno, wedle wszelkich prawideł surowego trybunału, najsroższym torturom, a wreszcie stracono.

      Autor powieści zwiedzał prawdopodobnie kiedyś izbę tortur w Norymberdze albo też inną podobną zbrojownię ludzkiego okrucieństwa. Z szczegółową dokładnością opowiadał o przebiegu rozprawy, z nielitościwą wyrazistością rysował każde narzędzie tortury i przedstawiał jego działanie w zastosowaniu do mniej lub więcej obnażonego pięknego ciała. W poprzednich rozdziałach powieści przyzwoitość kalendarzowego powieściopisarza nie pozwalała mu obnażać najtajniejszych wdzięków pani Metty rękami niewidzialnych amorków. Ale doszedł do przekonania, że dzicy oprawcy mogą to uczynić bez zawstydzenia; tortura stała się łożem, na którym pokazał czytelnikowi nagą bohaterkę.

      Na naiwną, ale właśnie dzięki temu silną i łatwo pobudliwą wyobraźnię Jörgena oddziaływało to tak potężnie, że podczas całej tej lektury doznawał wrażenia, jak gdyby to on sam był smagany i łamany kołem. Nawet wówczas, kiedy odkładał książkę, pozostawał pod władzą katowskiej zmory – zagnieździła się ona tajemniczo w jego codziennym otoczeniu.

      Młyn, który na początku opowiadania wyobrażał zamek, zmienił się teraz СКАЧАТЬ