.
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу - страница 21

Название:

Автор:

Издательство:

Жанр:

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ w najprawdziwszą ławę tortur oczekującą na ofiarę.

      Kiedy na górze winda poczynała skrzypieć i zgrzytać i wyciągano worek w górę, Jörgen musiał myśleć o swoim drugim romantycznym ja, o nieszczęsnym Hjalmarze, ciągnionym w górę za palce. Kiedy dotknął ręką obrotnicy, aby nastawić śmigi pod wiatr, wzdrygał się na myśl o „żelaznej dziewicy”, która zamykała się dokoła ofiary, dziurawiąc ją i miażdżąc. Ale najstraszniejsze wrażenie budził sam mechanizm młyna kręcący się ustawicznie wśród nieregularnego, zjadliwego zgrzytu. Wydawał się on Jörgenowi olbrzymią, niezmiernie skomplikowaną machiną do tortur: były tam koła, w które „wplatano” skazańca – Jörgen miał, co prawda, dość chaotyczne wyobrażenie o tym, ale przypuszczał, i słusznie, że nie było to bynajmniej przyjemne – były tam zębate koła, których zęby rozdzierały ciało, były koła do łamania, których każdy ruch kruszył kości. Niewiele brakowało, by Jörgen widział spływanie kropli krwi z piętra na piętro.

      W tej samej mierze jednak, w jakiej młyn zmieniał się w ponurą wieżę udręczeń, zmieniał się jednocześnie także w jasną świątynię erotyzmu. Spośród ohydnych cieni narzędzi tortury rozbłyskał blask obnażonego kobiecego piękna – w uczucie grozy mieszał się lubieżny dreszcz przeczucia tego dumnego i grzesznego ciała, które oddawano na pastwę tortury. Było to, oczywiście, tylko nieokreślone i nieuświadomione przeczucie, jakiego doznaje młody chłopak, który wskutek wychowania na wsi nie oglądał nigdy statuy ani obrazu pięknej nagości. Wyobraźnia Jörgena, która już dawno narzuciła Lizie rolę Metty, wyczarowywała mu w leniwe, parne popołudnia rozmaite współczujące sny; serce jego przepełniało się bolesną słodyczą, puls uderzał gwałtownie, z oczu nieraz tryskały łzy, chociaż nie wiedział właściwie, czemu płacze; ogarniało go uczucie złości na nic i na wszystko, uczucie bezbrzeżnej nudy. Niekiedy zaś rodziła się w sercu gorączkowa tęsknota za Lizą.

      Tęsknota – albowiem wydawało mu się, że Liza jest daleko. Od owej wieczornej godziny w czeladnej izbie – w noc, kiedy młynarka umarła – nie zbliżyła się już nigdy tak bardzo ku niemu; co więcej, po raz ostatni siedzieli wówczas sam na sam, rozmawiając poufale ze sobą. Jörgen nieraz zamykał oczy, aby jeszcze raz ujrzeć jej dziwną twarz, jaką zobaczył wtedy, oświetliwszy ją z dołu zapałką. A gdy udało mu się wywołać ten obraz, wpadał w silne i trwałe podniecenie.

      Tak podniecony był właśnie owego wieczora, kiedy Liza przyniosła mu wieczerzę do młyna. Zazwyczaj przysyłała na górę Larsa, a poczciwy chłopiec wykonywał to polecenie ze szczególnym zadowoleniem, albowiem upatrywał w tym dowód, jak mało Liza dba o tego zarozumialca Jörgena. Zresztą nie było to niczym nadzwyczajnym, że sama przynosiła jedzenie. Prawie zawsze jednak oddalała się niezwłocznie. Dzisiaj nieproszona usiadła na worku, stęknęła z gorąca i spojrzała na Jörgena, zdumionego tym nieoczekiwanym szczęściem. Niebawem Jörgen zrozumiał; gdy niedawno wyszedł na galeryjkę, ujrzał, że młynarz i Janek idą do Smoczego Dworu. To była niezwykła okazja! Teraz nieprędko wypuści Lizę!

      – Nie pożeraj mnie oczyma! Jedz raczej zupę!

      Jörgen zabrał się do jedzenia.

      – Bardzo to ładnie, że trochę odpoczywasz – zaczął rozmowę, mając pełne usta – zazwyczaj tak bardzo się spieszysz!

      – No tak, zdaje się, że nie brakuje tu chyba roboty w młynie… trzeba się ostro krzątać… Ale dzisiaj wieczorem ogarnie mnie lenistwo… zresztą dzisiaj za gorąco!

      Ziewnęła serdecznie.

      Jörgen podszedł ku zapadni i otworzył ją ostrożnie, chcąc zajrzeć na dolne piętro.

      – Nie – zauważyła Liza. – Posłałam Larsa do ogrodu, aby narwał agrestu.

      – Lizo!

      – No, cóż znowu…

      Nie dokończyła. Uszczęśliwiony myślą, że Liza sama przygotowała w ten sposób spotkanie bez przeszkody, Jörgen otoczył ją już ramieniem. Zrazu dzielnie stawiała opór, ale niebawem przestała się wyrywać. Zaledwie jednak wąsy Jörgena dotknęły jej twarzy, wymknęła się w niepojęty sposób z jego objęcia, odtrąciła go, tak że runął na worek – i stanęła obok schodów.

      – Nie, coś takiego! – oświadczyła ze złością. – Przychodzę tu, aby trochę pogawędzić z tobą… całkiem przystojnie, a tymczasem… fe, wstydź się!

      Jörgen istotnie się zawstydził, ale tylko dlatego, że nie potrafił wyzyskać sytuacji.

      – O, nie bądź no tak harda! Nie jesteś jeszcze młynarką!

      – Właśnie dlatego.

      Spojrzała na niego tak dziwnie, że się stropił.

      – Jak to rozumiesz?

      – Rozumiem tak, że jesteś głuptasem i że słusznie należy ci się kara.

      Odwróciła się ku wyjściu.

      – Opowiadałaś mi sama, że młynarz cię całował – rzekł Jörgen mrukliwie.

      – Młynarz, no tak… to co innego.

      – Czemu?

      – Wiesz przecież. Młynarz będzie moim mężem.

      – Wówczas nie było o tym mowy. Wówczas młynarka jeszcze żyła.

      – Ach tak, biedaczka! Przecież każdy mógł spostrzec, że ona nie pociągnie już długo. A wobec tego wolno mężczyźnie zawczasu upatrywać inną.

      – Czy powiedział ci, że się ożeni z tobą? – pytał już innym tonem, pełnym zainteresowania.

      – No tak, uważasz… właśnie o tym należałoby pogadać, gdybyś był rozsądny… dlatego przyszłam tutaj… a tymczasem ty zaraz robisz głupstwa!

      – No, więc siadajże… niech tam… niech będzie tak, jak chcesz.

      Liza usiadła znowu na worku.

      – Polewka całkiem wystygnie… Dużo pomogło, że się tak spieszyłam!

      – Nie jest jeszcze zimna, a lepiej, że nie parzy gęby – odpowiedział Jörgen, zajadając smacznie.

      – Otóż do tego nie doszliśmy jeszcze – oświadczyła Liza po krótkim milczeniu – wyobrażasz sobie, że to można tak raz, dwa, trzy.

      – No, nie zapominaj, że już kawał czasu upłynął, odkąd pochowaliśmy młynarkę.

      – Czy przypominasz sobie jeszcze, co gadaliście wówczas… w izbie czeladnej… o siostrze leśniczego?

      – To ten dureń Lars!

      – Dureń?… Mnie się zdaje, że on był wtedy mędrszy od was.

      – Jakże to? – zawołał Jörgen, wpatrując się w nią z przestrachem… – Przecież majster nie zamierza chyba ożenić się z tą…?

      – No, nie są jeszcze po słowie, ale z pewnością nie ona będzie winna, jeżeli to nie nastąpi prędko.

СКАЧАТЬ